Tak jak w tytule, założyłam nowego bloga. ZNOWU. xD
Universo ♥ - o Lodovice. Zainspirowała mnie piosenka "Universo" XD
Dopiero stworzyłam, więc jeszcze świeci pustkami. Później dodam wygląd itp.
Karo :D
31.10.2013
ROZDZIAŁ 63
Francesca:
Po przerwie mieliśmy zajęcia taneczne z Gregorio. Nauczyciela jeszcze nie było, więc każdy robił to co chciał. Podeszłam do Marco i wtuliłam się w niego, tak bez powodu. Szybko jednak odlepiłam się, ponieważ do klasy weszła jakaś kobieta i stanęła naprzeciwko nas.
-Kim pani jest?- spytałam podchodząc bliżej.
-Jestem Jackie Saenz, miło mi was poznać.- przywitała się. Po chwili wszedł również Antonio.
-Widzę, że poznaliście już Jackie, moją siostrzenicę. Będzie od dzisiaj uczyła was tańca na przemian z Gregorio, który ma dzisiaj wolne. Nie przeszkadzam wam i zostawiam samych.- zaśmiał się i wyszedł. Kobieta uśmiechnęła się i włączyła muzykę.
-Na początek coś prostego. Patrzcie się uważnie. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, raz, dwa...- pokazywała. Próbowałam coś podchwycić, ale niestety, układ był zbyt trudny. To jest niby poziom początkujący, to ja się boję, jaki jest trudny...
-Czemu nie tańczycie, co?- zatrzymała muzykę. Westchnęła głośno i zaczęła się rozciągać.
-Za chwilę powoli pokażę kroki, a teraz chwila przerwy.- wzięłam do ręki butelkę z wodą i napiłam się, chociaż wcale nie byłam spragniona.
Angie:
Parzyłam sobie właśnie kawę w pokoju nauczycielskim, gdy wszedł Pablo.
-Cześć kochanie.- ucałował mnie na przywitanie w policzek. Zarumieniłam się i zadałam mu pytanie.
-Też chcesz kawy?- kiwnął twierdząco głową i zaczął szukać czegoś w papierach.
Nagle drzwi pokoju otworzyły się z hukiem i mój ukochany wylądował na ziemi. Podbiegłam szybko pomóc mu wstać, ale zrobiła to za mnie inna osoba. Mężczyzna otrzepał się i przetarł oczy z niedowierzania.
-Jackie?!
-Pablo?!- oboje rzucili się sobie w ramiona. Patrzyłam na tę scenkę z zazdrością.
-A ja jestem Angie.- odchrząknęłam i podałam rękę najprawdopodobniej znajomej Pabla. Uścisnęła ją i zasiadła przy stole. Nie spodobała mi się za bardzo, ale nie okazywałam zniechęcenia do jej osoby.
-Jackie jest nową nauczycielką tańca. To moja siostrzenica, mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu.- orzekł Antonio i wyszedł. Pablo również się ulotnił pod pretekstem zajęć z uczniami. Zostałam z nią sam na sam.
-Widzę, że dobrze ci się układa z Pablo.- oznajmiła zakładając nogę na nogę. -Ta wasza sielanka już niedługo się skończy. On jest moim przyjacielem i czuję, że nadal mnie kocha. Ach... to były czasy.- westchnęła głęboko i wstała od stolika. Miałam ochotę wyrwać jej te kudły i nie wiem co jeszcze. Angie, opanuj się, co ty masz dwanaście lat?
Esmeralda:
Wyszłam właśnie z domu Jade. Z triumfalnym uśmieszkiem na twarzy skierowałam się w stronę kawiarni, gdzie miał znajdować się German. Z pewnego źródła wiem, że przychodzi tam codziennie na kawę i ciastko. Poprawiłam włosy i wkroczyłam do akcji. Odwróciłam wzrok i szłam przed siebie. Specjalnie zahaczyłam o nogę stolika i wylądowałam w ramionach mężczyzny.
-Ojej, przepraszam, zagapiłam się...- udałam zmartwioną. On tylko pomógł mi wstać i pozbierał papiery z teczki, po czym mi ją wręczył.
-Nic się nie stało. Jestem German Castillo, a pani?
-Esmeralda Ginz, miło mi pana poznać.- uścisnęłam jego rękę.
-Jak już tak stoimy, to zaproszę panią na kawę. Na przeprosiny.
-Nie będę zawracać głowy. No, ale skoro nalegasz... No dobrze.- posłałam mu uroczy uśmiech. Dał się wkręcić. Teraz cały plan pójdzie jak z płatka.
Violetta:
Taty nie było w domu, więc ja sama postanowiłam się przejść. Zrobiło się trochę chłodno, więc zarzuciłam sweter na ramiona. Spacerowałam sobie po ulicy, aż w końcu stanęłam przed wejściem na cmentarz. Czas odwiedzić mamę. pomyślałam. Kupiłam chryzantemę i weszłam na obiekt. W pięć minut doszłam do grobu mamy. Położyłam na nim kwiat i zaczęłam się modlić.
-W imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego.- złożyłam ręce. Mamo, tak mi Ciebie brak. Czuję jednak Twoją obecność. Ty zawsze mnie wspierasz, nawet z góry. Kocham Cię i mam nadzieję, że wreszcie się spotkamy. Po moim policzku spłynęła łza. Poczułam, jak ktoś kładzie mi rękę na moim ramieniu.
-Ty też?- spytał León ciepłym głosem. Odwróciłam się i wtuliłam w jego tors. Nie wiem co bym bez niego zrobiła.
-Ty nigdzie nie odejdziesz, prawda?- spytałam. On starł moje łzy i ucałował w czoło.
-Nigdy bez ciebie.
Do wieczora siedziałam u niego w domu na kolanach i tuliłam się do niego. Na dworze było zimno i padał deszcz, a León nie pozwolił mi wychodzić. W sumie to sama nie chciałam, tak dobrze było mi w jego ramionach.
-Opowiedz mi coś o swojej mamie.- powiedziałam. Chłopak popatrzył na mnie zdziwionym wzrokiem, ale postanowił to zrobić.
-Na pewno?- spytał. -No więc moja mama jest najlepszą kobietą na świecie, oczywiście wraz z tobą.- zaśmiał się. -Rano szykuje mi śniadanie, robi ciepłe kakao, tuli, kiedy jestem smutny, zawsze, ale to zawsze wie co się dzieje. Jest po prostu niezastąpiona. Pomimo kłótni i nieporozumień bardzo mocno ją kocham.- skończył. -Ty płaczesz?- kiwnęłam głową.
-Nie przejmuj się. Tak pięknie o niej opowiadasz, sama bym chciała czuć się tak jak ty, kiedy jest przy tobie mama. Nawet nie wiesz, jak mi jej brakuje...- otarł kciukiem mój policzek.
-Moja mama może być też twoją mamą.- uśmiechnął się, a ja mimowolnie zrobiłam to samo.
-Szkoda, że pomiędzy Angie, a tatą niczego nie ma. Oddaliłyśmy się od siebie ostatnio. Brakuje mi jej w domu...
-Na pewno wróci. Obiecuję. Jeszcze nie wiem jak to zrobię, ale tak będzie.- oznajmił, a ja go pocałowałam. Jaki to skarb mieć takiego Leosia przy sobie. Czuły, troskliwy [...] po prostu ideał.
-Aż mi wstyd, że masz taką beznadziejną dziewczynę.- posmutniałam.
-Nie mów tak, jesteś najlepszym, co mnie spotkało w życiu.- mocno mnie przytulił.
Camila:
Popołudnie nie należało do najprzyjemniejszych. Pogoda sprawiła, że stałam się markotna, dlatego więc rzuciłam się plackiem na kanapie przed telewizorem i włączyłam pierwszy lepszy kanał. Leciały akurat wiadomości.
-Uwaga! Mamy ważne ogłoszenie. W okolicach Buenos Aires mieszka groźny mężczyzna. Zanotowano już kilkanaście włamań i porwań. Jeżeli zauważyliście kogoś podejrzanego, dzwońcie na policję.- szybko wyłączyłam telewizor. Przypomniały mi się ostatnie wydarzenia. Na samą myśl wzdrygnęłam się. To chyba nie ten sam mężczyzna. Oby...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Proszę bardzo. Krótkie info, bo jestem odrobinę zajęta na Skype XD
Caro <3
-Uwaga! Mamy ważne ogłoszenie. W okolicach Buenos Aires mieszka groźny mężczyzna. Zanotowano już kilkanaście włamań i porwań. Jeżeli zauważyliście kogoś podejrzanego, dzwońcie na policję.- szybko wyłączyłam telewizor. Przypomniały mi się ostatnie wydarzenia. Na samą myśl wzdrygnęłam się. To chyba nie ten sam mężczyzna. Oby...
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Proszę bardzo. Krótkie info, bo jestem odrobinę zajęta na Skype XD
Caro <3
UWAGA! WAŻNA INFORMACJA. / ODWIESZAM.
Jestem głupia, przyznaję.
Jeszcze tak niedawno pisałam, że zawieszam, a teraz odwieszam. Kretynka ze mnie. Przepraszam za tą zajebiście głupią informację, której nie przemyślałam do końca i zasmuciłam niektórych. Fajnie, że ktoś się przejął.
Dużo do myślenia dała mi moja Ada. Pisała na GG, żebym tego nie robiła, pomyślała o was itp. I sobie to teraz przemyślałam.Jak już mówiłam, jestem kretynką. Przepraszam cię z całego serca, Aduś. Pewnie jesteś teraz na mnie fochnięta i masz mnie w nosie.
Wiesz, że jesteś dla mnie bardzo ważna. Liczy się twoja opinia i chciałam jej posłuchać. Nie myśl inaczej, bo tak nie jest.
No dobra, krótko mówiąc WRACAM. I więcej nie zawieszam.
Rozdział 63 już dzisiaj.
Chciałabym tylko parę komentarzy, chociażby najkrótszych. Po prostu chcę wiedzieć kto mnie czyta. Nie wiem, mogę robić kolaże wam jakimś wylosowanym osobom z komów, nie wiem...
Caro <3
30.10.2013
ZAWIESZAM
Tak jak w nagłówku. Zawieszam bloga na czas nieokreślony. Coraz mniej komentarzy, wejść... Nie wiem już, co mam zrobić. Staram się dodawać systematycznie rozdziały, ale zapewne są już nudne i niezbyt się wam podobają.
Także co będzie to będzie.
Żegnam,
Karolina
Także co będzie to będzie.
Żegnam,
Karolina
ROZDZIAŁ 62
Ludmiła:
Słońce już rozpoczęło swoją wędrówkę po niebie, gdy się przebudziłam. Przetarłam oczy i głośno ziewnęłam. Dzisiaj pierwszy dzień normalnych lekcji w Studio- a co za tym idzie, mnóstwo pracy. Zgarnęłam z szafy ubrania, które najbardziej mi pasowały do obecnego nastroju i szybko się w nie przebrałam. Tomas odszedł w zapomnienie, a przynajmniej w tym momencie nie zawracałam sobie nim głowy. Nie będę się zamartwiać tyle czasu, kiedy on robi nie wiadomo co i nie daje znaku życia. Moją twarz pokrył rozświetlający makeup, a włosy zostały spięte w luźnego koczka. Założyłam moje ulubione, wysokie koturny z czarnym paseczkiem. W pośpiechu zeszłam na dół przybierając wielki uśmiech.
-A co to za mina? Coś ty dziś taka wesoła?- zagadała mama podśpiewując. Smarowała właśnie sobie tosta dżemem, więc zrobiłam to samo.
-Jak to co? Pierwszy dzień szkoły. Znów dużo muzyki...- rozmarzyłam się. Ugryzłam kęsa smakowitego jedzenia i popiłam świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym.
-Mmm, dobry, sama robiłaś?- spytałam, wycierając kropelkę napoju ściekającego mi po brodzie.
-No wiesz, Mike jeszcze śpi, więc postanowiłam nie marnować czasu i tak pokrzątałam się po kuchni.- posłała mi ciepły uśmiech i mocno przytuliła. -A teraz leć już do szkoły, bo się spóźnisz.- ponagliła. Zdjęłam torebkę z wieszaka i ucałowałam braciszka w czoło po czym wyszłam z domu.
Droga zajęła mi dwadzieścia minut, ale to tylko dlatego, że szłam spacerkiem. Było tak ciepło i przyjemnie, że aż szkoda było rozstawać się z pogodą i wchodzić do dusznego budynku. Gdy tylko przekroczyłam próg szkoły, od razu ujrzałam moją przyjaciółkę.
-Naty!- krzyknęłam pędząc w jej stronę.
-Lu, nie mogę teraz rozmawiać, mam ważną sprawę do załatwienia. Przepraszam.- oznajmiła i poszła. Ja tylko skinęłam głową i ruszyłam przed siebie. Do zajęć zostało mi jeszcze trochę czasu, więc zaczęłam włóczyć się po korytarzu. Nagle poczułam na sobie czyjś oddech i rękę kładącą się na moim ramieniu. Byłam w stu procentach pewna, że to Tomas i wreszcie raczył się zjawić. Gwałtownie się odwróciłam i mocno przytuliłam chłopaka. Szybko jednak się odlepiłam, gdyż zauważyłam wielką różnicę pomiędzy Tomasem, a tym chłopakiem.
-Nie wiedziałem, że aż tak ciepło mnie powitasz.- powiedział Federico wkładając ręce do kieszeni. Ze wstydu zarumieniłam się i spuściłam głowę.
-Przepraszam, myślałam, że to Tomas. Wybacz.- odwróciłam się i miałam już odejść, ale chłopak mnie zatrzymał.
-Ludmiła, nic się nie stało. Zauważyłem, że stoisz tak sama to postanowiłem podejść, ale jak chcesz, to sobie pójdę...- wskazał kciukiem punkt przede mną.
-Nie, masz rację. Z przyjemnością z tobą porozmawiam, jak widać inni są bardzo zajęci sobą.- zaśmiałam się wskazując na nasze gołąbeczki. Jak zwykle Violetta z Leónem nierozłączni, to samo z Naty i Maxim. Szkoda tylko, że Tomas zniknął... Co się z nim do diabła dzieje?!
Zadzwonił dzwonek na lekcje. Federico pociągnął moją dłoń.
-Chodź, idziemy.- uśmiechnął się i razem poszliśmy do klasy.
Camila:
Szukałam w torebce nut na zajęcia z Beto. Nie mogłam ich jednak znaleźć. Czyżbym je zgubiła? O nie, tylko nie pierwszego dnia. Przetrzepałam ją całą, i nic.
-Tego szukasz?- Adrian podszedł do mnie i wręczył teczkę z partyturą. Byłam mu bardzo wdzięczna, uratował mnie.
-Dziękuję.- posłałam mu uroczy uśmiech.
-Zawsze służę pomocą.- mrugnął.
-Ty masz jakiś tik w oku, czy co?- spytał kpiąco Andres, który pojawił się tak nagle. Popatrzyłam na niego zdziwionym wzrokiem.
-Andres, coś ci nie pasuje?- zbyłam go. On tylko coś odpowiedział pod nosem i odszedł. Chyba go za surowo potraktowałam.
-A ten czego znowu chce?- chłopak przysiadł się obok mnie.
-Nie mam pojęcia, przepraszam cię za niego. Jego zachowanie jest czasami dziwne, aczkolwiek ostatnio bardzo się uspokoił. I to mnie martwi najbardziej...- ostatnie zdanie wypowiedziałam dosyć cicho.
Nauczyciel wszedł już do klasy. Odstawił kubek z kawą na stole, ale niefortunnie go strącił przez swoją nieuwagę. Wytrzepał marynarkę i rozrzucił wszystkie papiery.
-Beto, już ci pomogę.- wstałam z krzesła i pozbierałam odłamki szkła oraz nuty. Beto chyba nigdy nie będzie bardziej ogarnięty.
Nauczyciel wszedł już do klasy. Odstawił kubek z kawą na stole, ale niefortunnie go strącił przez swoją nieuwagę. Wytrzepał marynarkę i rozrzucił wszystkie papiery.
-Beto, już ci pomogę.- wstałam z krzesła i pozbierałam odłamki szkła oraz nuty. Beto chyba nigdy nie będzie bardziej ogarnięty.
Andres:
Byłem wściekły. Nie mogłem nad sobą zapanować, aż sam się sobie dziwiłem. Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? O nie, tutaj nie ma żadnego problemu. Ja sam go stwarzam.
-Andres, co się dzieje?- spytał León wchodząc do sali. Próbował odgadnąć z mojego wyrazu twarzy co się stało, ale za nic w świecie nie udało mu się. Kiedy byłem pewny, że to się nie stanie, nagle odezwał się i trafił w sedno.
-Czyżby scenka zazdrości, co?- uniósł jedną brew w górę. Nie odezwałem się ani słowem, choć dobrze wiedziałem jak jest naprawdę.
-Wcale nie, ciekawe niby o kogo miałbym być zazdrosny, weź mnie nie rozśmieszaj León...- podparłem ręce o keyboard.
-O Camilę i Adriana.- odpowiedział, a ja omal nie przewróciłem instrumentu.
-Przestań, my jesteśmy tylko przyjaciółmi.- parsknąłem. -To najgłupsze, co ci kiedykolwiek przyszło do głowy.
-Jak sobie chcesz, nie zaprzeczam. Pamiętaj tylko, że serce nie sługa, i prędzej czy później prawda wyjdzie na jaw. Powodzenia w utrzymywaniu tajemnicy.- poklepał mnie po plecach i wyszedł. Kto jak kto, ale León znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Potrafił odgadnąć jak się czuję i co mi leży na sercu w parę chwil. I dlatego jest moim przyjacielem.
~*~
Wysoka, szczupła kobieta o brązowych włosach kroczyła uliczkami Buenos Aires. Odgarnęła włosy do tyłu i wyjęła z torebki swój telefon, który właśnie dzwonił. Odrzuciła połączenie i poszła dalej.
Była niezależna. Mężczyzną uginały się kolana, gdy ją widzieli, ale ona nic sobie z tego nie robiła. Telefon zadzwonił ponownie. Westchnęła i odebrała.
-Halo?- spytała.
-Esmeralda, musimy szybko się spotkać. Mam dla ciebie ważne zadanie...- odpowiedział kobiecy głos.
Chwilę później Esmeralda stała pod drzwiami domu swojej wspólniczki. Zapukała tylko raz.
-Wejdź proszę.- skinęła głową i rozgościła się. Poprosiła o kawę.
-A więc, o co chodzi?- zapytała upijając łyk.
-Musisz mi pomóc odzyskać Germana.- odpowiedziała stanowczo Jade.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Oto 62 rozdział. Nie rozpisuję się, bo chcę jeszcze dziś dodać 63. Liczę na komentarze i szczerą opinię.
Karolina.
28.10.2013
Nowy blog „Nigdy nie kocha się za bardzo.” ~ Violetta + info o rozdziale
Witam! Tak, znowu założyłam bloga. Po prostu miałam jakiś mały pomysł i kazał mi on założyć tego bloga. Oto on: „Nigdy nie kocha się za bardzo.” ~ Violetta Myślę, że ktoś będzie czytał.
62 rozdział jutro. Dziękuję za prawie 40.000 wyświetleń ♥
Kocham Was,
Karolina :*
62 rozdział jutro. Dziękuję za prawie 40.000 wyświetleń ♥
Kocham Was,
Karolina :*
26.10.2013
ROZDZIAŁ 61
*wrzesień, pierwszy dzień szkoły*
Violetta:Dzisiaj jest ten dzień, w którym wszyscy ponownie się spotkamy w naszym najukochańszym miejscu, jakim jest Studio. Całe dwa miesiące oczekiwania na tą chwilę nie poszły na marne. Staraliśmy się wyczerpać jak najbardziej wolny czas, ponieważ każdy jest świadomy tego, że w tym roku szkolnym ostro zabieramy się do pracy. W końcu to nasz ostatni rok nauczania w Studio i musimy dać z siebie sto jeden procent. Poprawiłam spódniczkę i zeszłam na dół. Uśmiechnęłam się na widok taty, dlatego podbiegłam do niego i mocno wyściskałam. On ucałował mnie w czoło.
-Violetto, życzę ci powodzenia.- oznajmił.
-Dziękuję.- usłyszałam dzwonek do drzwi. Podeszłam do nich i nacisnęłam klamkę. Zastałam tam opierającego się o famugę Leóna.
-Witaj, piękna.- ucałował mnie w policzek, a ja się zarumieniłam. Dlaczego tak na mnie działa? Już wiem, bo to mój chłopak.- zaśmiałam się w duchu. Pożegnałam się z rodziną i wyszłam z domu. Przez całą drogę opierałam się głową o silne ramię Leóna, a on czule mnie obejmował.
Studio nic się nie zmieniło. Nadal ten sam, niezwykły budynek przepełniony ludźmi kochającymi muzykę i taniec. Stanęłam przed progiem szkoły. León musiał coś pilnie załatwić, dlatego zostawił mnie samą. Weszłam do środka. Było cicho jak makiem zasiał, wszyscy uczniowie dopiero co zbierali się pod szkołą. Zawitałam w auli i zasiadłam do pianina.
Hay mil sueños de colores
No hay mejores, ni peores
Solo amor, amor, amor y mil canciones
Oh
Ya no hay razas, ni razones
No hay mejores, ni peores
Solo amor, amor, amor y mil opciones
De ser mejor…
Po chwili dołączyli do mnie pozostali przyjaciele. Maxi podkręcił trochę tempo miksując utwór, a Francesca zagrała parę akordów na gitarze. Po skończonej piosence usłyszeliśmy klaskanie.
-Brawo! Widzę, że już śpiewająco zaczęliście ten rok szkolny.- zaśmiał się Antonio wchodząc do sali wraz z innymi nauczycielami. Wybuchliśmy gromkim śmiechem.
-Ten rok jest waszym ostatnim. Mamy nadzieję, że włożycie w prace całe swoje serce i zaangażowanie.- zaczął przemowę Pablo. -Dlatego też mamy dla was parę ogłoszeń. Na samym początku informujemy, iż nazwa szkoły została zmieniona ze Studio 21 na Studio OnBeat!- wszyscy wymalowaliśmy na ustach uśmiechy.
-Kolejną ważną wiadomością jest to, że do waszej klasy dołączy dwóch nowych uczniów. Poznajcie Dianę Simon oraz Adriana Chuza!- o mały włos się nie przewróciłam, na całe szczęście León był obok i mnie złapał. Z moich oczu dało się wyczytać zakłopotanie.
-Violu, co się dzieje?- spytał. Adrian cały czas się na mnie patrzył. Czułam się zagubiona. Nie chciałam nigdy więcej go widzieć, a teraz codziennie będę go widywała na zajęciach.
-On.- wskazałam nie niego. Chłopak nie zadawał mi już więcej pytań, ponieważ wiedział dokładnie o co chodzi. Dziesięć minut później byliśmy wolni. Adrian podszedł do mnie i podał mi rękę.
-Cóż, nie sądziłem, że jeszcze kiedyś się zobaczymy, a tu proszę, taka niespodzianka.- uśmiechnął się chytrze. Nie miałam pojęcia jakie ma zamiary.
-Ja również nie myślałam o ponownym spotkaniu.- założyłam ręce na piersi.
-Nie denerwuj się tak, nie jestem taki jak sądzisz. Daj mi szansę siebie poznać. Dowiemy się czegoś o sobie nawzajem. Co ty na to?- zapytał.
-Dzięki, ale nie przystanę na taką propozycję.- oznajmiłam lekko podnosząc kąciki ust do góry, aby nie sprawiać wrażenia naburmuszonej.
-Jak wolisz, ale wiem, że zmienisz jeszcze zdanie.- mrugnął do mnie i odszedł. Całej tej sytuacji z daleka przyglądał się León.
-Co ten pajac od ciebie chciał?- pogłaskał moje ramię.
-Nic takiego.- odpowiedziałam.
-Jeżeli będzie do ciebie zarywał, to...- chłopak powoli zaczynał się denerwować.
-Spokojnie, da sobie spokój.- mocno go przytuliłam i momentalnie się uspokoił. -Wiesz, że Cię kocham?
-Wiem. I ja Ciebie też.- złączyliśmy swoje usta w słodkim pocałunku.
Diana:
Nie wiedziałam nawet, w jak magicznym miejscu się znajduję. Od razu poczułam ten klimat. Miłym zaskoczeniem był fakt, że Diego także tu uczęszcza. Na mój widok szczęka mu odpadła, a zresztą ja nie byłam lepsza. Wpatrywałam się w niego tak długo, aż jeden z nauczycieli, miał chyba na imię Beto, szturchnął moje ramię.
-Panienko, czemu jesteś taka zamyślona?- z jego rąk posypał się stos kartek. Szybko je pozbierałam i mu podałam.
-Tak po prostu. Proszę, oto pańskie rzeczy.- podziękował i wyszedł z sali. Natychmiastowo podeszłam do Fernandeza.
-Diego?
-Diana?- oboje nie mogliśmy się nadziwić. Po dwóch minutach opanowaliśmy się i przytuliliśmy.
-Jak się tutaj dostałaś?- spytał niedowierzanie.
-Mama mnie tutaj zapisała. I już wiem, że to była dobra decyzja.- zaśmiałam się.
-Wyskoczymy gdzieś może? Masz ochotę na pizzę?- zaproponował. Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam.
-To świetnie, zaproszę jeszcze resztę znajomych. Lepiej się poznacie.- mrugnął i poszedł ich szukać.
Ludmiła:
Przez ostatni czas coraz rzadziej spotykałam się z Tomasem. Dzwoniłam do niego, pisałam wiadomości, ale nie dał żadnej odpowiedzi. Na dodatek dzisiaj w szkole też się nie pojawił. Zaczęłam się martwić, i to bardzo. Z nerwów zaczęłam obgryzać skórki od paznokci. Po chwili opamiętałam się i spuściłam rękę wzdłuż ciała, natomiast przegryzłam wargę. Gdzie on może się podziewać? Wykonałam kolejny dziś telefon do Tomasa. Tak jak przeczuwałam, nie odebrał. Zero znaku życia od niego. Co ja mam zrobić?
-Ludmiła, żyjesz?- Diego machał mi ręką przed oczami. Otrząsnęłam się i przybrałam sztuczny uśmiech. -Coś się stało?- spytał.
-Nie. Chciałeś czegoś?
-Pójdziesz z nami do pizzerii?- zaproponował.
-Z nami, to znaczy z kim?- obróciłam głowę w bok.
-Cała nasza paczka znajomych i Diana. Poznacie się, jest naprawdę miłą i uroczą dziewczyną.- uśmiechnął się.
-Ty mi tutaj o niej w superlatywach opowiadasz, to znaczy, że jest aż taka fajna czy się w niej zakochałeś?- popatrzyłam na niego spod byka i szturchnęłam jego ramię.
-Ej!- krzyknął. -Wcale się w niej nie zakochałem. Po prostu jest bardzo fajna, co nie?- wywróciłam oczami i zgodziłam się. Z tego zamieszania zupełnie zapomniałam o sprawie z Tomasem.
Camila:
Stałam sobie spokojnie w kącie i rozmyślałam, co teraz robi Broadway. Minęło już tyle czasu, a ja jeszcze o nim nie zapomniałam. Ze spuszczoną głową podpierałam ścianę, dopóki nie zaczepił mnie jakiś chłopak. Uniosłam głowę do góry i ujrzałam tego Adriana, czy jak mu tam.
-No witaj, piękna.- ucałował moją dłoń. O co chodzi temu pajacowi, że ma czelność robić takie rzeczy?!
-Hola, hola, pacanie, do czego ty zmierzasz?- odepchnęłam go i sama odsunęłam się do tyłu tak na wszelki wypadek.
-Przepraszam, ale chciałbym lepiej cię poznać. Camila, tak? Wiele o tobie słyszałem.- posłał mi uroczy uśmiech. Cóż, może źle go oceniłam?
-Naprawdę? No dobrze, dam ci szansę. Ale pamiętaj, nie zniszcz tego, dobra?- kiwnął głową i złapał mnie za rękę, po czym pociągnął do drzwi wyjścia ze Studia.
Spacerowaliśmy po mieście we dwójkę. Zbyt pochopnie oceniłam Adriana, jest bardzo miłym chłopakiem. Na dodatek ciągle rozbawiał mnie swoimi żarcikami.
-Uroczo się śmiejesz, wiesz?- powiedział, na co ja się zarumieniłam.
-Wiesz co, przez ciebie robię się czerwona.- wypaliłam, po czym wybuchłam śmiechem. Odprowadził mnie tuż pod drzwi mojego domu. Nawet nie zauważyłam, jak późno się zrobiło.
-Do jutra.- pożegnałam chłopaka.
-Do jutra.- ucałował mnie w policzek i puścił oczko. Po chwili odszedł i zostawił mnie samą. Stałam jak wryta przez dwie minuty, a potem pokręciłam głową i weszłam do domu. Camila, on zawrócił ci w głowie. Ale czy tak szybko zapomniałam o Broadwayu?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Proszę, oto kolejny rozdział :) Już dzisiaj napisałam 3 na różnych bogach, daję radę :D Mi się ten nawet podoba. Mam już coś zaplanowane i myślę, że was to zaskoczy. Nikomu jednak tego nie zdradzę... ^^
Nie wiem co jeszcze tu napisać, liczę na komentarze i szczerą opinię.
Pozdrawiam,
Caro <3
25.10.2013
One Part - Leonetta - "Ostatnie wspomnienia"
Życie można porównać do puzzli. Na samym początku ich układania nie ma nic. W trakcie budujemy sobie jakieś marzenia lub plany. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że w każdej chwili coś może pójść nie tak. Coś może się stać inaczej niż chcieliśmy. Jest tylko jedna różnica pomiędzy realią, a układanką. Życia nie można odbudować na nowo w ten sam sposób.
Czymże bym był bez miłości? Ptakiem, który nagle zapomniał jak się lata? Wiatrem, który zamiast delikatnie muskać nasze ciała, wieje chłodno bezustannie? Bezbarwnym motylem, który ginąłby w szarości świata? Na ten temat nie mam żadnego pojęcia. Wszystko, czego pragnę mam przy sobie. Ta druga osoba rozświetla i ubarwia moje życie. Każdego dnia zaskakuje mnie czymś nowym. Nie wyobrażam sobie, że kiedyś jej zabraknie. Chcę budzić się obok niej każdego ranka z myślą, że znów pokocham ją jeszcze mocniej. Ta kobieta jest najlepszym, co mnie w życiu spotkało. Długo o nią walczyłem i nie poddałem się. Cały rok zajęło jej uświadomienie sobie, kogo tak naprawdę kocha. Kiedy wreszcie ją zdobyłem, pomyślałem: "Było warto". Gdybym zrezygnował, kto wie, kim bym był. Nadal zapatrzonym w siebie egoistą bez uczuć, kryjącym się za maską twardziela? Na samą myśl o tym skręca mnie w środku. Na szczęście poznałem ją- Violettę. Ona całkowicie odmieniła moje życie. Pokazała mi, co jest w nim najważniejsze. Zrozumiałem, że popełniłem wielki błąd. Dzięki niej jestem innym człowiekiem. Kocham ją nade wszystko i nic nigdy tego nie zmieni.
Czekałem na nią w parku. Ręce mi drżały, a serce biło jak oszalałe. Myślałem, że zaraz mi wyskoczy. Puls zwiększył swoje tempo, a na horyzoncie ukazała się dziewczyna. Jej piękne kasztanowe włosy delikatnie opadały na ramiona, a sukienka zdawała się tańcować w szum wiatru. Nieśmiale podeszła w moją stronę i przywitała się.
-Cześć.- posłała mi swój uśmiech. Nogi miałem niemalże z waty. Zachowywałem się tak nieswojo, ale co poradzić, że ona tak na mnie działała.
-Usiądziemy?- wskazałem szybko na ławeczkę obok. Skinęła głową i poszła w tamtą stronę, a ja za nią. Obok rosło wielkie drzewo i z moich obserwacji wynikało, że za nim pozostawiłem wielki bukiet róż dla Violetty. W porę się opamiętałem i prawie niezauważalnie wymknąłem się na sekundkę w celu zabrania owego bukietu.
-Co ty tam robisz?- wychyliłem się zza pnia i krzywo się uśmiechnąłem. "Co z ciebie za pajac, zaraz ją do siebie zniechęcisz"- skarciłem się w myślach. Schowałem kwiaty za plecy i dosiadłem się do dziewczyny. Nasze spojrzenia się spotkały. Chociaż paliłem się ze wstydu nie miałem najmniejszego zamiaru odwracać wzroku w inną stronę. Ona najwyraźniej też. Nastała głucha cisza. Postanowiłem ją przerwać i wykonać pierwszy krok.
-Więc...- zacząłem.
-Więc...- dokończyła patrząc zdziwiona. Nie mogłem już dłużej zapanować nad emocjami, dlatego prawie wykrzyczałem to, co miałem zamiar powiedzieć.
-Ja już nie mogę tego dłużej ukrywać. Violetto, kocham Cię, rozumiesz? Jesteś kimś więcej dla mnie niż tylko przyjaciółką. Zmieniłaś diametralnie moje życie i dobrze o tym wiesz. Nigdy nie przestanę o Ciebie walczyć.- ściszyłem ton głosu i szykowałem się do odejścia. Szybkim ruchem podniosłem się z miejsca i już miałem iść, ale Violetta złapała mnie za nadgarstek i przyciągnęła do siebie.
-Ja też. Kocham Cię.- wyszeptała do ucha i pocałowała. Nie opierałem się, lecz oddałem pocałunek.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie pogłaskałem jej policzek i założyłem włosy za ucho. Po chwili odeszła i podbiegła do drzewa. Wzięła ostry kamyk i wyryła na nim napis "V+L=♥", po czym mocno mnie przytuliła.
Osiem godzin pracy jest naprawdę męczące, nawet wtedy, gdy siedzi się za biurkiem i wypełnia papiery. Zmęczony wróciłem do domu. Zamknąłem drzwi, rzuciłem teczkę w kąt i zasiadłem na kanapie. Poluzowałem krawat i poczułem zapach świeżo upieczonego ciasta. W takim razie moja żona musiała wziąć sobie wolne. Tak jak myślałem, wychyliła się zza drzwi i zawołała mnie do kuchni.
-Leónku, obiad na stole.- podeszła do mnie i namiętnie pocałowała. Zmęczenie chyba już mi przeszło. Zasiadłem do stołu naprzeciwko ukochanej i w ciszy zjedliśmy posiłek.
-Jak tam w pracy?- zapytała, popijając kieliszek z sokiem.
-Standardowo. Klientów w bród, pracy tyle, że sam sobie nie daję rady.- westchnąłem. Ona wstała od stołu i złapała mnie za rękę.
-Chodź, odstresujesz się.- mrugnęła do mnie i pociągnęła na sofę. Nie wiedziałem jeszcze, co szykuje. Włączyła jakiś horror i zgasiła światła.
-Nie będziesz się bała? To najstraszniejszy film.- powiedziałem.
-Nie, bo przy tobie nie ma czego się bać.- dała mi całusa w policzek i wtuliła się w mój tors.
Przez pół godziny oglądaliśmy horror z zaciekawieniem, ale nasze zainteresowanie przeniosło się na nasze osoby. Skradłem pocałunek Violi, potem drugi, trzeci... Z każdym coraz bardziej je pogłębialiśmy. Po chwili wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Tam chyba każdy wie, co się stało...
Obudził mnie głośny jęk Violetty. Zdezorientowany pokręciłem głową i ziewnąłem.
-León, wody mi odeszły!- krzyczała.
-To weź ścierkę i powycieraj...- chwilę zajęło mi przyswojenie informacji na trzeźwo. Minutę później uświadomiłem sobie, że moja żona rodzi! Zerwałem się na równe nogi i ubrałem w pierwsze lepsze ubrania. Zgarnąłem kluczyki do auta i zaprowadziłem do niego ukochaną zwijającą się z bólu. W środku nocy nie było korków, więc w szybkim tempie dojechaliśmy do szpitala. Zabrano ją na oddział położniczy. Usiadłem w korytarzu na krześle zniecierpliwiony i zdenerwowany. Nie spodziewałem się, że w tej chwili może urodzić się nasze dziecko.
Pięć godzin później było już po wszystkim. Lekarz potrząsnął moim ramieniem.
-Proszę pana, żona urodziła.- wskazał na szybę, za którą widziałem Violettę trzymającą uroczego maluszka na rękach. Wszedłem do sali z wielkim uśmiechem.
-Chce pan przeciąć pępowinę?- zapytał. Kiwnąłem głową i uczyniłem to. Byłem taki dumny.
-To chłopczyk.- oznajmiła Viola. Ucałowałem ją w czoło.
-Tak. Nasz ukochany, Xawery.- dodałem.
-Kochanie, podasz mi pieluszki?- spytał mój skarb. Podniosłem się z fotela i wyjąłem z żółtej torby pieluszkę, po czym podałem ją żonie.
-Proszę bardzo.
-Dziękuję.- ucałowała mnie w policzek i przewinęła do końca malucha. Wziąłem synka na ręce i udawałem, że jest samolotem.
-Kto jest ukochanym syneczkiem tatusia? No kto? No przecież, że Xawuś!- bawiłem się z malcem.
-Jak uroczo wyglądacie. Poczekajcie, zrobię wam zdjęcie.- zaśmiała się Viola i wzięła do ręki aparat. Chwilę później fotografia była gotowa.
-Kocham Was, moi wy mali mężczyźni.- ucałowała mnie i synka.
Ponownie znaleźliśmy się w szpitalu. Tym razem nie z wesołego powodu- dla mnie był on żałobą.
-Ja już tak nie mogę. Chcę umrzeć.- łkała Violetta.
-Bądź dobrej myśli. Nie dam ci odejść.- ściskałem kurczowo jej dłoń. Stawała się coraz słabsza i nie miała już na nic siły.
-Pogodziłam się z tym faktem, że za chwilę mogę was opuścić. Ty też musisz.- powiedziała cicho. Jej chrypka była okropna. Nie mogłem patrzeć jak się męczy.
-Nie myśl tak. Ty wyzdrowiejesz, rozumiesz?! Będziesz żyła!- krzyczałem, a po chwili głośno rozpłakałem. Viola o własnych siłach starła łzy z mojego polika i delikatnie się uśmiechnęła.
-Przekaż Xawieremu, że bardzo mocno go kocham.- wyszeptała. -Jeszcze kiedyś się spotkamy, León. Kocham Cię.- jej powieki zamknęły się już na zawsze.
-Dlaczego, Boże, dlaczego?!- przeklinałem całe życie. Mieliśmy tyle wspólnych planów, lecz Bóg postanowił inaczej. Odebrał mi i synkowi matkę i żonę. Nigdy się z tym nie pogodzę.
Chłopak siedział zamyślony już dobre dwie godziny na ławce. W końcu otrząsnął się z transu i otarł łzę z policzka. Położył na grobie białą chryzantemę i zapalił znicz.
Czekałem na nią w parku. Ręce mi drżały, a serce biło jak oszalałe. Myślałem, że zaraz mi wyskoczy. Puls zwiększył swoje tempo, a na horyzoncie ukazała się dziewczyna. Jej piękne kasztanowe włosy delikatnie opadały na ramiona, a sukienka zdawała się tańcować w szum wiatru. Nieśmiale podeszła w moją stronę i przywitała się.
-Cześć.- posłała mi swój uśmiech. Nogi miałem niemalże z waty. Zachowywałem się tak nieswojo, ale co poradzić, że ona tak na mnie działała.
-Usiądziemy?- wskazałem szybko na ławeczkę obok. Skinęła głową i poszła w tamtą stronę, a ja za nią. Obok rosło wielkie drzewo i z moich obserwacji wynikało, że za nim pozostawiłem wielki bukiet róż dla Violetty. W porę się opamiętałem i prawie niezauważalnie wymknąłem się na sekundkę w celu zabrania owego bukietu.
-Co ty tam robisz?- wychyliłem się zza pnia i krzywo się uśmiechnąłem. "Co z ciebie za pajac, zaraz ją do siebie zniechęcisz"- skarciłem się w myślach. Schowałem kwiaty za plecy i dosiadłem się do dziewczyny. Nasze spojrzenia się spotkały. Chociaż paliłem się ze wstydu nie miałem najmniejszego zamiaru odwracać wzroku w inną stronę. Ona najwyraźniej też. Nastała głucha cisza. Postanowiłem ją przerwać i wykonać pierwszy krok.
-Więc...- zacząłem.
-Więc...- dokończyła patrząc zdziwiona. Nie mogłem już dłużej zapanować nad emocjami, dlatego prawie wykrzyczałem to, co miałem zamiar powiedzieć.
-Ja już nie mogę tego dłużej ukrywać. Violetto, kocham Cię, rozumiesz? Jesteś kimś więcej dla mnie niż tylko przyjaciółką. Zmieniłaś diametralnie moje życie i dobrze o tym wiesz. Nigdy nie przestanę o Ciebie walczyć.- ściszyłem ton głosu i szykowałem się do odejścia. Szybkim ruchem podniosłem się z miejsca i już miałem iść, ale Violetta złapała mnie za nadgarstek i przyciągnęła do siebie.
-Ja też. Kocham Cię.- wyszeptała do ucha i pocałowała. Nie opierałem się, lecz oddałem pocałunek.
Kiedy oderwaliśmy się od siebie pogłaskałem jej policzek i założyłem włosy za ucho. Po chwili odeszła i podbiegła do drzewa. Wzięła ostry kamyk i wyryła na nim napis "V+L=♥", po czym mocno mnie przytuliła.
Osiem godzin pracy jest naprawdę męczące, nawet wtedy, gdy siedzi się za biurkiem i wypełnia papiery. Zmęczony wróciłem do domu. Zamknąłem drzwi, rzuciłem teczkę w kąt i zasiadłem na kanapie. Poluzowałem krawat i poczułem zapach świeżo upieczonego ciasta. W takim razie moja żona musiała wziąć sobie wolne. Tak jak myślałem, wychyliła się zza drzwi i zawołała mnie do kuchni.
-Leónku, obiad na stole.- podeszła do mnie i namiętnie pocałowała. Zmęczenie chyba już mi przeszło. Zasiadłem do stołu naprzeciwko ukochanej i w ciszy zjedliśmy posiłek.
-Jak tam w pracy?- zapytała, popijając kieliszek z sokiem.
-Standardowo. Klientów w bród, pracy tyle, że sam sobie nie daję rady.- westchnąłem. Ona wstała od stołu i złapała mnie za rękę.
-Chodź, odstresujesz się.- mrugnęła do mnie i pociągnęła na sofę. Nie wiedziałem jeszcze, co szykuje. Włączyła jakiś horror i zgasiła światła.
-Nie będziesz się bała? To najstraszniejszy film.- powiedziałem.
-Nie, bo przy tobie nie ma czego się bać.- dała mi całusa w policzek i wtuliła się w mój tors.
Przez pół godziny oglądaliśmy horror z zaciekawieniem, ale nasze zainteresowanie przeniosło się na nasze osoby. Skradłem pocałunek Violi, potem drugi, trzeci... Z każdym coraz bardziej je pogłębialiśmy. Po chwili wziąłem ją na ręce i zaniosłem do sypialni. Tam chyba każdy wie, co się stało...
Obudził mnie głośny jęk Violetty. Zdezorientowany pokręciłem głową i ziewnąłem.
-León, wody mi odeszły!- krzyczała.
-To weź ścierkę i powycieraj...- chwilę zajęło mi przyswojenie informacji na trzeźwo. Minutę później uświadomiłem sobie, że moja żona rodzi! Zerwałem się na równe nogi i ubrałem w pierwsze lepsze ubrania. Zgarnąłem kluczyki do auta i zaprowadziłem do niego ukochaną zwijającą się z bólu. W środku nocy nie było korków, więc w szybkim tempie dojechaliśmy do szpitala. Zabrano ją na oddział położniczy. Usiadłem w korytarzu na krześle zniecierpliwiony i zdenerwowany. Nie spodziewałem się, że w tej chwili może urodzić się nasze dziecko.
Pięć godzin później było już po wszystkim. Lekarz potrząsnął moim ramieniem.
-Proszę pana, żona urodziła.- wskazał na szybę, za którą widziałem Violettę trzymającą uroczego maluszka na rękach. Wszedłem do sali z wielkim uśmiechem.
-Chce pan przeciąć pępowinę?- zapytał. Kiwnąłem głową i uczyniłem to. Byłem taki dumny.
-To chłopczyk.- oznajmiła Viola. Ucałowałem ją w czoło.
-Tak. Nasz ukochany, Xawery.- dodałem.
-Kochanie, podasz mi pieluszki?- spytał mój skarb. Podniosłem się z fotela i wyjąłem z żółtej torby pieluszkę, po czym podałem ją żonie.
-Proszę bardzo.
-Dziękuję.- ucałowała mnie w policzek i przewinęła do końca malucha. Wziąłem synka na ręce i udawałem, że jest samolotem.
-Kto jest ukochanym syneczkiem tatusia? No kto? No przecież, że Xawuś!- bawiłem się z malcem.
-Jak uroczo wyglądacie. Poczekajcie, zrobię wam zdjęcie.- zaśmiała się Viola i wzięła do ręki aparat. Chwilę później fotografia była gotowa.
-Kocham Was, moi wy mali mężczyźni.- ucałowała mnie i synka.
Ponownie znaleźliśmy się w szpitalu. Tym razem nie z wesołego powodu- dla mnie był on żałobą.
-Ja już tak nie mogę. Chcę umrzeć.- łkała Violetta.
-Bądź dobrej myśli. Nie dam ci odejść.- ściskałem kurczowo jej dłoń. Stawała się coraz słabsza i nie miała już na nic siły.
-Pogodziłam się z tym faktem, że za chwilę mogę was opuścić. Ty też musisz.- powiedziała cicho. Jej chrypka była okropna. Nie mogłem patrzeć jak się męczy.
-Nie myśl tak. Ty wyzdrowiejesz, rozumiesz?! Będziesz żyła!- krzyczałem, a po chwili głośno rozpłakałem. Viola o własnych siłach starła łzy z mojego polika i delikatnie się uśmiechnęła.
-Przekaż Xawieremu, że bardzo mocno go kocham.- wyszeptała. -Jeszcze kiedyś się spotkamy, León. Kocham Cię.- jej powieki zamknęły się już na zawsze.
-Dlaczego, Boże, dlaczego?!- przeklinałem całe życie. Mieliśmy tyle wspólnych planów, lecz Bóg postanowił inaczej. Odebrał mi i synkowi matkę i żonę. Nigdy się z tym nie pogodzę.
Chłopak siedział zamyślony już dobre dwie godziny na ławce. W końcu otrząsnął się z transu i otarł łzę z policzka. Położył na grobie białą chryzantemę i zapalił znicz.
Violetta Verdas * 18.03.1992 † 23.10.2015
Podniósł się z ławki i smętny ruszył w kierunku wyjścia z cmentarza. Nie wiedział, gdzie ma się się teraz podziać. Minął rok od śmierci żony, a on wciąż nie zapomniał. Nogi poniosły go w miejsce, które zawsze pamiętał. Spojrzał na drzewo. Na nim ciągle znajdował się napis, który wyryła. "V+L=♥".
Oparł się o pień roniąc łzy. Spojrzał w górę i ujrzał czyste niebo, bez ani jednej chmurki. Wtedy dopiero zrozumiał, że chociaż Violetty przy nim nie ma, to tak naprawdę jest. W jego sercu, głowie i przy nim. Wspiera go i pomaga. Nie widzi jej, ale ona go tak. Patrzy z góry i pilnuje, żeby nie zrobił czegoś głupiego.
-Kiedyś wreszcie się spotkamy.- posłał całusa do nieba. Wiedział, że trafi on do właściwej osoby i z tą myślą wrócił do domu.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Ale mnie natchnęło na tego parta. Prawie się poryczałam pisząc od momentu, kiedy Vilu była w szpitalu aż do końca. Tak trudno mi się o tym pisało...
Nie lubię oceniać swoich prac, dlatego zróbcie to za mnie. Napracowałam się nad nim i mam nadzieję, że to docenicie.
Dedykuję go mojej Sav ♥ oraz Marceli Ferro. Wybaczcie, że taką beznadzieję ;c
To chyba wszystko,
Caro <3
22.10.2013
ROZDZIAŁ 60
Naty:
Płakałam siedząc na ławce w cieniu jakiegoś drzewa.Wylałam już tyle niepotrzebnych łez, a to wszystko zasługa Maxiego. Nic nie powiedział, po prostu stał jak słup i patrzył się przed siebie. Otarłam łzę z polika i odgarnęłam włosy do tyłu.
-Bądź silna, Natalio. Nie przejmuj się tym debilem, idiotą, głupkiem...- mówiłam po cichu.
-O mnie mowa?- ktoś położył mi rękę na ramieniu. Po chwili usiadł obok mnie i skierował mój podbródek w swoją stronę. -Wiem, że jestem najgorszym chłopakiem na świecie. Przyznaję się bez bicia, ale uwierz, nie chciałem tego.- popatrzył mi prosto w oczy.
-Maxi, nie chcę twoich wytłumaczeń. Zostaw mnie samą.- odepchnęłam go i odwróciłam się w drugą stronę. On jednak nie dawał za wygraną.
Przybliżył się do mnie i oparł brodę o moje ramię. Zaczął głaskać mnie po włosach i szeptał do ucha: Kocham Cię. Czułam spokój i ukojenie. Powoli odwróciłam się w jego stronę. Spojrzałam mu w oczy przepełnione smutkiem, troską i nadzieją. Jak mogłabym mu nie wybaczyć?
Zbliżyłam się do niego tak, że nasze twarze dzieliły milimetry.
Swoją rękę położyłam na jego ramieniu i czule pocałowałam.
Kiedy wreszcie się od siebie oderwaliśmy, on uśmiechnął się szeroko, po czym spuścił głowę.
-Jestem idiotą.- stwierdził.
-Ale moim, ukochanym idiotą.- zaśmiałam się i mocno go przytuliłam.
Andres:
Nie mogę już patrzeć na te wszystkie zakochane pary. Czuję się taki samotny. Sam chciałbym się zakochać w jakiejś dziewczynie, ale przychodzi mi to z wielką trudnością. Nawet mój najlepszy przyjaciel, León, nie ma dla mnie czasu. Nagle jak na zawołanie zjawił się w knajpie i usiadł na krześle naprzeciwko.
-Siema, stary.- przybił mi żółwika. Od razu wyczuł, że jest coś ze mną nie tak.
-Andres, dobrze się czujesz?- zapytał mrużąc oczy.
-Wszystko w porządku.- odpowiedziałem, ale chłopak w to nie uwierzył.
-Przecież wiem, że kręcisz. Gadaj mi natychmiast o co chodzi, albo...- nie dokończył, bo mu przerwałem.
-Albo kosmici porwą mnie na swój statek i będą chcieli, żebym przeszedł na ich stronę i zamienił się w zielonego ufoludka? Co prawda, od zawsze chciałem się nim stać, ale...- gadałem jak katarynka.
-Uspokój się.- potrząsnął moim ramieniem. -Trzeba znaleźć ci kogoś do towarzystwa, bo inaczej zwariuję.- zaśmiał się. Dobre mi żarty.
-Nie potrzebuję nikogo, wystarczy, że spędzisz ze mną trochę czasu. Ostatnio rzadko się spotykaliśmy.- westchnąłem. -Brakuje mi ciebie, przyjacielu.
-Masz całkowitą rację. Obiecuję ci, że w przyszłym tygodniu pojedziemy gdzieś we dwójkę i zaszalejemy. Jak chcesz, to pojadą inni kumple, zgoda?- zaproponował.
-No jasne!- kiwnąłem głową i podałem mu rękę. Porozmawialiśmy jeszcze trochę i León musiał iść. Z tego co mi powiedział wynikało, że powrócił do swojej pasji- motorów. Oby tylko Violetta się nie zdenerwowała, bo Lara nadal tam pracuje...
Camila:
To są jakieś żarty. Już od godziny debatuję z rodzicami i próbuję odwieść ich od tego pomysłu. Jakim prawem chcą mnie wywieźć z Buenos Aires?! Przecież mam tu rodzinę, przyjaciół, szkołę, chłopaka i nie mam zamiaru ot tak tego wszystkiego zostawiać. Oni muszą przyjąć to do zrozumienia i uszanować moją decyzję.
-W takim razie wy wyjeżdżajcie, ja tu zostaję.- oznajmiłam, czym wzburzyłam swoich rodziców.
-Kochana, my nie chcemy, żeby coś ci się stało.- powiedziała troskliwie mama głaszcząc moje ramię.
-I obiecuję, że nic się nie stanie. Proszę, dajcie nam ostatnią szansę.- popatrzyłam na nich błagalnie.
Minęło parę minut ciszy. W końcu po dziesięciu minutach ojciec raczył się odezwać.
-Ostatnia szansa.- odrzekł surowo. Od razu rzuciłam się im na szyję.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję!- byłam bardzo szczęśliwa. -Obiecuję, że nic się nie stanie.- położyłam rękę na piersi.
-No już, dobrze. My się po prostu o ciebie martwimy.- uśmiechnęła się mama. Mocno ją objęłam.
Lara:
Jak co dzień naprawiałam motory. Dookoła było słychać warczenie silników i czuć zapach spalin. Moje mozolne próby naprawienia jednego z nich nie za bardzo wychodziły. Otarłam pot z czoła i spróbowałam ponownie przykręcić kluczem płaskim śrubę.
-No dalej, wiem, że dasz radę...- mówiłam sama do siebie. Westchnęłam i odstawiłam klucz do skrzynki z narzędziami. I tak nie dałabym rady w tej chwili uporać się z tym sprzętem. Odwróciłam głowę w bok i ujrzałam przed sobą Verdasa.
-Patrzcie, kto zawitał.- uśmiechnęłam się. -Co ty tutaj robisz?
-A co, nie można już sobie pojeździć na motorze?- zapytał wyjmując z szafki swój czerwony kombinezon i ściągając z najwyższej półki kask.
-Można, można.- podeszłam do niego. -Twój sprzęt już na ciebie czeka. Coś tak czułam, że jeszcze do nas zawitasz.- zaśmiałam się i wskazałam mu motor. Ten tylko się uśmiechnął i poszedł przebrać.
Chwilę później wrócił już przebrany. Poprawił grzywkę i ruszył w moją stronę.
-Violetta wie?- zapytałam wycierając ręce w ręcznik.
-Ale co?- przypatrzył mi się uważnie.
-No, że tutaj jesteś.- przewróciłam oczami.
-Jeszcze nie, ale później jej powiem. A teraz idę się w pełni oddać jeździe.- założył kask, poklepał go i wsiadł na motor. Chwilę później pędził jak oszalały po torze. Usiadłam na krześle i z uśmiechem przypatrywałam się jego poczynaniom. Jak na kilka miesięcy przerwy świetnie sobie radzi.
Nagle ktoś usiadł obok mnie.
-To León?- dziewczyna wskazała na chłopaka jeżdżącego na motorze. Pokiwałam głową i odwróciłam wzrok w jej stronę.
-O, hej, Violetta... Violetta?!- krzyknęłam. Na szczęście się opanowałam. -Skąd wiedziałaś, gdzie jest León?
-Przeczucie.- zaśmiała się. -Jest naprawdę świetny.- oznajmiła.
-Wiem to.- uśmiechnęłam się. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, gdy dołączył do nas chłopak.
-Lara, jestem ci bardzo wdzięczny. Mustang pędzi jak oszalały.- odsapnął, a dopiero po chwili zorientował się, że jest tu ktoś jeszcze.
-Viola? Co ty tutaj robisz?- spytał zdziwiony, po czym podszedł do niej i dał buziaka w policzek.
-Jak już mówiłam, domyśliłam się. No a gdzie indziej miałbyś być?- popatrzyła na niego unosząc brew.
-Co racja, to racja. Poczekaj na mnie, pójdę się przebrać.- posłał nam swój uśmiech i pobiegł do kabiny.
Ach... Zazdroszczę Violettcie takiego chłopaka. Nie, żebym zakochała się w Leónie, jest uroczy, ale odpuściłam go sobie. Nie zrobiłabym ponownie takiego świństwa jak kiedyś.
Broadway:
Byłem załamany. Jak ja to wszystko oznajmię Camili? Dopiero co zostaliśmy parą, a już los nas bezczelnie rozdziela. Spacerowałem sobie po parku, gdy wpadłem właśnie na nią. Była cała w skowronkach, i pomyśleć, że mam jej teraz złamać serce tą okropną wiadomością...
-Broadway! Jak cudownie, że cię widzę! Ten dzień jest najlepszy w całym moim życiu!- krzyczała pełna euforii. Uspokoiła się jednak widząc, że nie podzielam jej wybuchu energii.
-Kochanie, co się dzieje? Dlaczego się nie cieszysz?- zapytała, odgarniając pasmo włosów za ucho.
-Cami, ja... muszę wyjechać z kraju. Do Brazylii.- oznajmiłem smutny.
Jej mina zrzedła. W jej oczach zobaczyłem pojedyncze łzy spływające powoli po rozgrzanych polikach. Mocno ją przytuliłem.
-Ale... Jak to... Dlaczego...- pytała, przerywając co chwilę przez spazmę.
-Dostałem stypendium muzyczne. Muszę wrócić do rodziny, do swojego kraju. Nie mogę zaprzepaścić takiej szansy. Nie chcę też ciebie stracić. Powiedz, a zrobię tak jak chcesz, wszystko dla ciebie.- odsunąłem ją delikatnie od siebie.
-Nie, jedź, zostaw mnie samą, dam sobie radę. Nie możesz zaprzepaścić takiej szansy.- powiedziała pogrążona w smutku. Nie mam serca jej ranić, ale taka okazja nie zdarza się codziennie.
-Choćby nie wiem co, nigdy o tobie nie zapomnę.- wyznałem.
-Ja o tobie też.- otarła łzy i mnie pocałowała.
Angie:
Wreszcie czuję się spełniona. Jestem szczęśliwa, że mam Pablo przy sobie. To, jak się o mnie martwi, troszczy, opiekuje jest takie urocze. Jeszcze żaden mężczyzna się tak o mnie nie starał.
-Angie, kontaktujesz?- zapytał mnie machając dłonią przed moimi oczami.
-Tak.- zaśmiałam się.
-To o czym tak rozmyślałaś? O...- zakryłam mu usta dłonią.
-O tym, jaki to jesteś wspaniały. Dziękuję ci za wszystko.- uśmiechnęłam się i przytuliłam się do niego. On odwzajemnił uścisk i złapał mnie za rękę.
German to dla mnie zamknięty temat. Mieszkam teraz u Pabla, dopóki moje mieszkanie nie zostanie zwolnione. Jesteśmy parą. Kocham go bardzo mocno, i chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy, to od zawsze byłam w nim zakochana, ale wmawiałam sobie, że to tylko przyjacielska miłość. Teraz już wiem, jak było naprawdę.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
O zgrozo! Co za beznadzieja... :/ Przepraszam, że tak długo go pisałam, ale dopiero dziś się za niego wzięłam. Wywożę Broadwaya, przykro mi xd 61 rozdział będzie nowym dniem w Studio. Nowe przygody... Przekonacie się, jakie ;) Jutro mam próbne testy szóstoklasisty i muszę się uczyć...
Nie wiem, czy mam coś jeszcze do powiedzenia. Jestem totalnie wykończona.
Płakałam siedząc na ławce w cieniu jakiegoś drzewa.Wylałam już tyle niepotrzebnych łez, a to wszystko zasługa Maxiego. Nic nie powiedział, po prostu stał jak słup i patrzył się przed siebie. Otarłam łzę z polika i odgarnęłam włosy do tyłu.
-Bądź silna, Natalio. Nie przejmuj się tym debilem, idiotą, głupkiem...- mówiłam po cichu.
-O mnie mowa?- ktoś położył mi rękę na ramieniu. Po chwili usiadł obok mnie i skierował mój podbródek w swoją stronę. -Wiem, że jestem najgorszym chłopakiem na świecie. Przyznaję się bez bicia, ale uwierz, nie chciałem tego.- popatrzył mi prosto w oczy.
-Maxi, nie chcę twoich wytłumaczeń. Zostaw mnie samą.- odepchnęłam go i odwróciłam się w drugą stronę. On jednak nie dawał za wygraną.
Przybliżył się do mnie i oparł brodę o moje ramię. Zaczął głaskać mnie po włosach i szeptał do ucha: Kocham Cię. Czułam spokój i ukojenie. Powoli odwróciłam się w jego stronę. Spojrzałam mu w oczy przepełnione smutkiem, troską i nadzieją. Jak mogłabym mu nie wybaczyć?
Zbliżyłam się do niego tak, że nasze twarze dzieliły milimetry.
Swoją rękę położyłam na jego ramieniu i czule pocałowałam.
Kiedy wreszcie się od siebie oderwaliśmy, on uśmiechnął się szeroko, po czym spuścił głowę.
-Jestem idiotą.- stwierdził.
-Ale moim, ukochanym idiotą.- zaśmiałam się i mocno go przytuliłam.
Andres:
Nie mogę już patrzeć na te wszystkie zakochane pary. Czuję się taki samotny. Sam chciałbym się zakochać w jakiejś dziewczynie, ale przychodzi mi to z wielką trudnością. Nawet mój najlepszy przyjaciel, León, nie ma dla mnie czasu. Nagle jak na zawołanie zjawił się w knajpie i usiadł na krześle naprzeciwko.
-Siema, stary.- przybił mi żółwika. Od razu wyczuł, że jest coś ze mną nie tak.
-Andres, dobrze się czujesz?- zapytał mrużąc oczy.
-Wszystko w porządku.- odpowiedziałem, ale chłopak w to nie uwierzył.
-Przecież wiem, że kręcisz. Gadaj mi natychmiast o co chodzi, albo...- nie dokończył, bo mu przerwałem.
-Albo kosmici porwą mnie na swój statek i będą chcieli, żebym przeszedł na ich stronę i zamienił się w zielonego ufoludka? Co prawda, od zawsze chciałem się nim stać, ale...- gadałem jak katarynka.
-Uspokój się.- potrząsnął moim ramieniem. -Trzeba znaleźć ci kogoś do towarzystwa, bo inaczej zwariuję.- zaśmiał się. Dobre mi żarty.
-Nie potrzebuję nikogo, wystarczy, że spędzisz ze mną trochę czasu. Ostatnio rzadko się spotykaliśmy.- westchnąłem. -Brakuje mi ciebie, przyjacielu.
-Masz całkowitą rację. Obiecuję ci, że w przyszłym tygodniu pojedziemy gdzieś we dwójkę i zaszalejemy. Jak chcesz, to pojadą inni kumple, zgoda?- zaproponował.
-No jasne!- kiwnąłem głową i podałem mu rękę. Porozmawialiśmy jeszcze trochę i León musiał iść. Z tego co mi powiedział wynikało, że powrócił do swojej pasji- motorów. Oby tylko Violetta się nie zdenerwowała, bo Lara nadal tam pracuje...
Camila:
To są jakieś żarty. Już od godziny debatuję z rodzicami i próbuję odwieść ich od tego pomysłu. Jakim prawem chcą mnie wywieźć z Buenos Aires?! Przecież mam tu rodzinę, przyjaciół, szkołę, chłopaka i nie mam zamiaru ot tak tego wszystkiego zostawiać. Oni muszą przyjąć to do zrozumienia i uszanować moją decyzję.
-W takim razie wy wyjeżdżajcie, ja tu zostaję.- oznajmiłam, czym wzburzyłam swoich rodziców.
-Kochana, my nie chcemy, żeby coś ci się stało.- powiedziała troskliwie mama głaszcząc moje ramię.
-I obiecuję, że nic się nie stanie. Proszę, dajcie nam ostatnią szansę.- popatrzyłam na nich błagalnie.
Minęło parę minut ciszy. W końcu po dziesięciu minutach ojciec raczył się odezwać.
-Ostatnia szansa.- odrzekł surowo. Od razu rzuciłam się im na szyję.
-Dziękuję, dziękuję, dziękuję!- byłam bardzo szczęśliwa. -Obiecuję, że nic się nie stanie.- położyłam rękę na piersi.
-No już, dobrze. My się po prostu o ciebie martwimy.- uśmiechnęła się mama. Mocno ją objęłam.
Lara:
Jak co dzień naprawiałam motory. Dookoła było słychać warczenie silników i czuć zapach spalin. Moje mozolne próby naprawienia jednego z nich nie za bardzo wychodziły. Otarłam pot z czoła i spróbowałam ponownie przykręcić kluczem płaskim śrubę.
-No dalej, wiem, że dasz radę...- mówiłam sama do siebie. Westchnęłam i odstawiłam klucz do skrzynki z narzędziami. I tak nie dałabym rady w tej chwili uporać się z tym sprzętem. Odwróciłam głowę w bok i ujrzałam przed sobą Verdasa.
-Patrzcie, kto zawitał.- uśmiechnęłam się. -Co ty tutaj robisz?
-A co, nie można już sobie pojeździć na motorze?- zapytał wyjmując z szafki swój czerwony kombinezon i ściągając z najwyższej półki kask.
-Można, można.- podeszłam do niego. -Twój sprzęt już na ciebie czeka. Coś tak czułam, że jeszcze do nas zawitasz.- zaśmiałam się i wskazałam mu motor. Ten tylko się uśmiechnął i poszedł przebrać.
Chwilę później wrócił już przebrany. Poprawił grzywkę i ruszył w moją stronę.
-Violetta wie?- zapytałam wycierając ręce w ręcznik.
-Ale co?- przypatrzył mi się uważnie.
-No, że tutaj jesteś.- przewróciłam oczami.
-Jeszcze nie, ale później jej powiem. A teraz idę się w pełni oddać jeździe.- założył kask, poklepał go i wsiadł na motor. Chwilę później pędził jak oszalały po torze. Usiadłam na krześle i z uśmiechem przypatrywałam się jego poczynaniom. Jak na kilka miesięcy przerwy świetnie sobie radzi.
Nagle ktoś usiadł obok mnie.
-To León?- dziewczyna wskazała na chłopaka jeżdżącego na motorze. Pokiwałam głową i odwróciłam wzrok w jej stronę.
-O, hej, Violetta... Violetta?!- krzyknęłam. Na szczęście się opanowałam. -Skąd wiedziałaś, gdzie jest León?
-Przeczucie.- zaśmiała się. -Jest naprawdę świetny.- oznajmiła.
-Wiem to.- uśmiechnęłam się. Rozmawiałyśmy jeszcze chwilę, gdy dołączył do nas chłopak.
-Lara, jestem ci bardzo wdzięczny. Mustang pędzi jak oszalały.- odsapnął, a dopiero po chwili zorientował się, że jest tu ktoś jeszcze.
-Viola? Co ty tutaj robisz?- spytał zdziwiony, po czym podszedł do niej i dał buziaka w policzek.
-Jak już mówiłam, domyśliłam się. No a gdzie indziej miałbyś być?- popatrzyła na niego unosząc brew.
-Co racja, to racja. Poczekaj na mnie, pójdę się przebrać.- posłał nam swój uśmiech i pobiegł do kabiny.
Ach... Zazdroszczę Violettcie takiego chłopaka. Nie, żebym zakochała się w Leónie, jest uroczy, ale odpuściłam go sobie. Nie zrobiłabym ponownie takiego świństwa jak kiedyś.
Broadway:
Byłem załamany. Jak ja to wszystko oznajmię Camili? Dopiero co zostaliśmy parą, a już los nas bezczelnie rozdziela. Spacerowałem sobie po parku, gdy wpadłem właśnie na nią. Była cała w skowronkach, i pomyśleć, że mam jej teraz złamać serce tą okropną wiadomością...
-Broadway! Jak cudownie, że cię widzę! Ten dzień jest najlepszy w całym moim życiu!- krzyczała pełna euforii. Uspokoiła się jednak widząc, że nie podzielam jej wybuchu energii.
-Kochanie, co się dzieje? Dlaczego się nie cieszysz?- zapytała, odgarniając pasmo włosów za ucho.
-Cami, ja... muszę wyjechać z kraju. Do Brazylii.- oznajmiłem smutny.
Jej mina zrzedła. W jej oczach zobaczyłem pojedyncze łzy spływające powoli po rozgrzanych polikach. Mocno ją przytuliłem.
-Ale... Jak to... Dlaczego...- pytała, przerywając co chwilę przez spazmę.
-Dostałem stypendium muzyczne. Muszę wrócić do rodziny, do swojego kraju. Nie mogę zaprzepaścić takiej szansy. Nie chcę też ciebie stracić. Powiedz, a zrobię tak jak chcesz, wszystko dla ciebie.- odsunąłem ją delikatnie od siebie.
-Nie, jedź, zostaw mnie samą, dam sobie radę. Nie możesz zaprzepaścić takiej szansy.- powiedziała pogrążona w smutku. Nie mam serca jej ranić, ale taka okazja nie zdarza się codziennie.
-Choćby nie wiem co, nigdy o tobie nie zapomnę.- wyznałem.
-Ja o tobie też.- otarła łzy i mnie pocałowała.
Angie:
Wreszcie czuję się spełniona. Jestem szczęśliwa, że mam Pablo przy sobie. To, jak się o mnie martwi, troszczy, opiekuje jest takie urocze. Jeszcze żaden mężczyzna się tak o mnie nie starał.
-Angie, kontaktujesz?- zapytał mnie machając dłonią przed moimi oczami.
-Tak.- zaśmiałam się.
-To o czym tak rozmyślałaś? O...- zakryłam mu usta dłonią.
-O tym, jaki to jesteś wspaniały. Dziękuję ci za wszystko.- uśmiechnęłam się i przytuliłam się do niego. On odwzajemnił uścisk i złapał mnie za rękę.
German to dla mnie zamknięty temat. Mieszkam teraz u Pabla, dopóki moje mieszkanie nie zostanie zwolnione. Jesteśmy parą. Kocham go bardzo mocno, i chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy, to od zawsze byłam w nim zakochana, ale wmawiałam sobie, że to tylko przyjacielska miłość. Teraz już wiem, jak było naprawdę.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
O zgrozo! Co za beznadzieja... :/ Przepraszam, że tak długo go pisałam, ale dopiero dziś się za niego wzięłam. Wywożę Broadwaya, przykro mi xd 61 rozdział będzie nowym dniem w Studio. Nowe przygody... Przekonacie się, jakie ;) Jutro mam próbne testy szóstoklasisty i muszę się uczyć...
Nie wiem, czy mam coś jeszcze do powiedzenia. Jestem totalnie wykończona.
NEXT ROZDZIAŁ=15 KOMENTARZY
Pozdrawiam,
Caro :*
21.10.2013
Pierwszy odcinek drugiego sezonu "Violetty" ♥
Dzisiaj o 16:00 rozpoczął się 2 sezon "Violetty". Chociaż oglądałam ten odcinek w kinach, to emocje i tak były :) Co się dzisiaj wydarzyło?
Wakacje minęły. Violetta odbiera Franceskę na lotnisku. Dziewczyny są podekscytowane popularnością grupy. W studio 21 trwają przygotowania do imprezy Yumix. Broadway kaja się przed Camilą, ale ona nie chce go słuchać. Germán próbuje wyznać Angie miłość, jednak brakuje mu odwagi. Andres mówi przyjaciołom, że León postanowił nie iść na wieczorną imprezę. Francesca proponuje, żeby Violetta przekonała go do zmiany zdania. Naty ma żal do Maxiego, że nie odezwał się do niej przez całe lato. Jade umawia się z Germanem, aby prosić go o przebaczenie. Próbuje go namówić, aby do siebie wrócili. Niestety, nieskutecznie. Violetta staje twarzą w twarz z Leonem.
Jakie niespodzianki czekają nas w kolejnych odcinkach? Przekonamy się tego już niebawem ;)
Wakacje minęły. Violetta odbiera Franceskę na lotnisku. Dziewczyny są podekscytowane popularnością grupy. W studio 21 trwają przygotowania do imprezy Yumix. Broadway kaja się przed Camilą, ale ona nie chce go słuchać. Germán próbuje wyznać Angie miłość, jednak brakuje mu odwagi. Andres mówi przyjaciołom, że León postanowił nie iść na wieczorną imprezę. Francesca proponuje, żeby Violetta przekonała go do zmiany zdania. Naty ma żal do Maxiego, że nie odezwał się do niej przez całe lato. Jade umawia się z Germanem, aby prosić go o przebaczenie. Próbuje go namówić, aby do siebie wrócili. Niestety, nieskutecznie. Violetta staje twarzą w twarz z Leonem.
Jakie niespodzianki czekają nas w kolejnych odcinkach? Przekonamy się tego już niebawem ;)
20.10.2013
Nowy blog o Ludmile! Diario Ludmila ♥
Zapraszam serdecznie na nowy blog o Ludmile: diario-ludmila.blogspot.com
Opowiadanie głównie o tej bohaterce, ponieważ pokochałam ją ♥ Dopiero założyłam bloga, później wszystko ogarnę.
Buziaki :*
Opowiadanie głównie o tej bohaterce, ponieważ pokochałam ją ♥ Dopiero założyłam bloga, później wszystko ogarnę.
Buziaki :*
18.10.2013
ROZDZIAŁ 59 / 3 miesiące bloga ♥
Francesca:
Kwadrans później chodziłam w tą i z powrotem po Restó wyrywając sobie włosy z głowy. Byłam tak zdenerwowana i zestresowana jak nigdy. Kiedy tylko ujrzałam Lucę wracającego z zaplecza, od razu do niego podbiegłam.
-I co?- zapytałam. -Jest jakaś nadzieja?
-Przykro mi siostrzyczko.- powiedział zmartwiony. -Niestety Restó zostaje zamknięte i nic nie mogę na to poradzić.
Moje oczy momentalnie się zaszkliły. Bar był dobrze prowadzony, klienci byli zadowoleni, obsługa świetna, więc w takim razie dlaczego zamknęli lokal?! To było pytanie retoryczne. Usiadłam załamana na krześle wybuchając głośnym płaczem.
-Fran, wszystko będzie dobrze.- uspokajał mnie brat. Ja mocno się w niego wtuliłam.
-Kocham cię braciszku.- uniosłam delikatnie kąciki ust do góry. Po chwili usłyszałam szumy dochodzące zza drzwi. Automatycznie poderwałam się z krzesła. Przed sobą ujrzałam Violettę, Camilę, Ludmiłę i Naty.
-Francesco, wiemy co się stało. Proszę, nie zamartwiaj się, bo zaraz mi serce pęknie. My ci pomożemy.- wytłumaczyła Violetta i mocno mnie przytuliła wybuchając płaczem. Nie chciałam, żeby ta sytuacja dotknęła moich znajomych.
-To tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie chcę, żebyście się w to mieszały.
-O nie, kochana. Naszym obowiązkiem jest cię wspierać. Od teraz codziennie będziemy tu przychodziły, zorganizujemy zbiórkę pieniędzy, cokolwiek by tylko uratować to miejsce.- wyliczała na palcach zagorzale Naty. Westchnęłam i uspokoiłam przyjaciółkę.
-Wszystko jest w porządku. Dziękuję za waszą deklarację o pomoc, ale teraz powinnyśmy chyba już iść.- popchnęłam je w stronę drzwi. -Luca, zamkniesz?- odwróciłam się, a na odpowiedź mi zasalutował i zgasił światła po czym wyszedł tylnymi drzwiami.
Maxi:
Nuciłem sobie jakąś piosenkę idąc w stronę Restó. Obserwowałem wszystko co się dzieje dookoła. Przypadkowo wpadłem na szklane drzwi baru, które o dziwo były zamknięte jak nigdy. Próbowałem je otworzyć, ale to nic nie dało. Światła były pozgaszane.
-Na nic ci dadzą te mozolne próby otworzenia drzwi.- powiedziała kpiącym głosem moja dziewczyna. Powoli odwróciłem się w jej stronę patrząc pytającym wzrokiem.
-Co? O czym ty mówisz?- zmrużyłem oczy.
-Nie udawaj, że nie wiesz.- założyła ręce na biodra.
-Jak widzisz nie mam pojęcia. Wytłumacz mi proszę.- poprosiłem. Ona popatrzyła na mnie i westchnęła.
-Opowiem ci pewną historię.- zaczęła. -A więc za górami, za lasami żyła sobie pewna dziewczyna. Przyjmijmy, że miała na imię Natalia. Otóż Natalia miała wspaniałego chłopaka imieniem Maximilian. Maxi zawsze stawał w obronie Natalii, był dla niej oparciem i nigdy nie zapominał o randkach. Aż do pewnego czasu, kiedy opuścił dwa spotkania. Nie zadzwonił i nie usprawiedliwił się, dlaczego się nie pojawił, tylko udawał głupka przed własną dziewczyną.- podsumowała mając napuchnięte oczy.
Dopiero teraz zrozumiałem dlaczego nie odbierała moich telefonów. Jak mogłem być taki głupi, żeby zapomnieć o spacerze z własną dziewczyną? Stałem jak kołek trzymając ręce w kieszeniach. Po chwili poczułem jak mój lewy policzek czerwienieje.
-Nienawidzę cię.- powiedziała przez zęby i uciekła.
Jestem idiotą, kretynem, debilem, skończonym dupkiem [...], bo wystawiłem swoją dziewczynę do wiatru.
A to wszystko przez jeden, głupi powód.
Kuzynie, ja tak strasznie mocno cię (nie)kocham.
León:
Dzwoniłem do Violetty chyba z dziesięć razy, ale za każdym włączała mi się sekretarka. Zacząłem się martwić, dlatego postanowiłem do niej zajrzeć. Chwilę później stałem już pod drzwiami domu państwa Castillo. Miałem zapukać, ale drzwi same się otworzyły. No, prawie same...
-Witaj León!- uśmiechnął się German. -Jak miło ciebie widzieć. Przyszedłeś do Violetty?- wpuścił mnie do środka.
-Tak. Jest u siebie?- zapytałem wskazując na górę.
-Oczywiście. Leć już do niej.- jej tata był dzisiaj jakoś taki wesoły, chyba aż za bardzo... Trzeba się chyba cieszyć, prawda? Cichutko zapukałem do drzwi pokoju dziewczyny i wszedłem do środka.
-Kochanie, wszystko w porządku?- usiadłem obok niej i pogłaskałem jej plecy. Wyglądała na zmartwioną.
-Tak, to znaczy nie. Restó ma kłopoty i zostaje zamknięte, Maxi wystawił Naty...- zaczęła wyliczać.
-Zaraz. Jak to Restó jest zamknięte?!- zdziwiłem się. Przecież wszystko szło tak dobrze.
-Długa historia.
-Violu, nie lubię kiedy jesteś smutna.- podniosłem delikatnie kąciki jej ust. Widząc, jak się uśmiecha, pocałowałem ją delikatnie.
-Lepiej?
-Lepiej.- dotknęła mojej dłoni.
-Może pójdziemy na spacer, co? Świeże powietrze dobrze nam zrobi.- zaproponowałem.
-Z tobą zawsze.- podniosła się z miejsca i podała mi rękę.
Todo vuelve comenzar
Juntos, sin mirar atrás
Siente, sueña como yo
Vive, tu destino es hoy
-León!- stanęła naprzeciwko mnie. -Ciągle się mylisz.
-To ja się mylę, czy ty?- uniosłem brew do góry. Ona się tylko zaśmiała.
-To moja piosenka, więc chyba wiem lepiej.
-To moja piosenka, więc chyba wiem lepiej.- próbowałem ją przedrzeźniać.
-Ehh, cały León.- westchnęła głęboko, po czym wróciliśmy do śpiewania.
Todo vuelve comenzar
Juntos, sin mirar atrás
Siente, sueña como yo
Vive, tu destino es hoy
Sabes, cuál es la verdad
¡Es el latido de tu corazón!
¡Sabes que lo puedes escuchar!
...¡Junto al mío!
-No, teraz wyszło perfekcyjnie.- uśmiechnęła się szeroko.
-W takim razie czekam na nagrodę.- popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem. -No co, w końcu to dzięki mnie tak pięknie wyszło.
-Pomyślmy...- przegryzła wargę udając, że się zastanawia. -Zgoda.- sprzedała mi soczystego całusa.
Diego:
Diana jest uroczą dziewczyną. Podoba mi się to, jak się czerwieni. Może to głupie, ale coś do niej poczułem. Potrafi mnie rozbawić, pocieszyć, zaskoczyć... Ideał.
-Dlaczego się tak na mnie patrzysz?- zapytała spuszczając głowę.
-Bo masz pięknie oczy.- puściłem do niej oczko. Ona schowała twarz w rękach.
-Przestań.- powiedziała. -Wiesz, że zaraz będę czerwona. Dlaczego mi to robisz?
-Bo lubię?- popatrzyła na mnie jak na jakiegoś głupiego. Co prawda, nie była to zbyt mądra odpowiedź, no ale co poradzić.
Uniosła głowę do góry i zaczęła się mi uważnie przypatrywać. Teraz ja spaliłem buraka. I co, że jestem facetem? Przy tak ślicznej dziewczynie mogę nawet zapaść się pod ziemię.
-Diana, proszę, nie rób mi tego.- popatrzyłem błagalnym wzrokiem.
-Bo co?- zrobiła podstępną minę.
-Zlituj się nade mną!- uklęknąłem i zacząłem błagać.
-Wstań z podłogi, robisz mi wstyd.- zaśmiała się perliście. Westchnąłem i podniosłem się z ziemi po czym usiadłem obok niej. Zmrużyła oczy.
-Co ty robisz?- zapytała podejrzliwie. Zacząłem naśladować jej miny, za co oberwałem w głowę.
-Palant.- wystawiła mi język. Nie zaprzeczałem, bo pięknej dziewczynie się nie zaprzecza.
-Nie zaprzeczam, bo przy tak pięknej dziewczynie nie wypada.- myślałem. Zaraz, zaraz, czy ja to powiedziałem głośno?!
-To było do mnie?- zapytała zdziwiona wskazując na siebie kręcąc głową na boki.
-Nie, do królowej Anglii.- prychnąłem. -Widzisz tu jeszcze jakąś dziewczynę?
-Tam siedzi jedna, tu druga, trzecia...- zaczęła wyliczać pokazując je kolejno.
-Dobra, starczy tych żartów.- próbowałem być poważny, ale mi się nie udało. Oboje równocześnie wybuchnęliśmy śmiechem.
-Odprowadzę cię do domu.-zaproponowałem, na co przystała. Pomogłem jej wstać i wyszliśmy roześmiani z baru.
Camila:
Rodzice zawołali mnie do salonu. Powoli zeszłam po schodach kurczowo trzymając się poręczy. Usiadłam obok nich i spytałam o co chodzi.
-Po co mnie tu zawołaliście?
-Kochanie, musimy się przeprowadzić.- powiedziała mama z poważnym tonem głosu.
-Dobrze, ale gdzie? Ulicę dalej?- zgadywałam.
-Nie, złotko. Jak najdalej od tego strasznego miejsca.- ojciec podniósł się z miejsca.
W moich oczach stanęły łzy. Miałam opuścić to miejsce?
-Nie, nie, nie!- wykrzyczałam płacząc.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tadam! Prezentuję wam 59 rozdział. Nawet wyszedł :) No, jak sam tytuł mówi, już jutro, tj. 19.10 mój blog obchodzi 3 miesiące! Nie chciałam robić osobnej notki, dlatego piszę to tutaj.
W szczególności dziękuję:
-Sav ♥- kochana wielgachne podziękowania dla ciebie :* Kocham Cię <3 Te komentarze, nasze rozmowy, co prawda dopiero dziś zaczęłyśmy pisać na GG, ale to szczegół XD
Nie wymieniam innych, ponieważ bardzo nie chciałabym kogoś pominąć, ale wszystkim dziękuję <3
Dotychczas otrzymałam 469 komentarzy, 33.474 wyświetlenia bloga, 36 obserwatorów, 200 'taków' i wiele, wiele wiecej ♥
Bez was by mnie tu nie było, to wy mnie nakręcacie do pracy. I za to wam dziękuję z całego serdusiaaa ♥
Myślałam, że to chwilowa przygoda, jak każde inne, a tu takie zaskoczenie.
Dziękuję również za AŻ 34 komentarze pod ostatnim rozdziałem! Jeżeli tak będzie częściej, to będę w siódmym niebie *_*
To chyba tyle, co chciałam napisać,
kocham,
Karolina :*
Kwadrans później chodziłam w tą i z powrotem po Restó wyrywając sobie włosy z głowy. Byłam tak zdenerwowana i zestresowana jak nigdy. Kiedy tylko ujrzałam Lucę wracającego z zaplecza, od razu do niego podbiegłam.
-I co?- zapytałam. -Jest jakaś nadzieja?
-Przykro mi siostrzyczko.- powiedział zmartwiony. -Niestety Restó zostaje zamknięte i nic nie mogę na to poradzić.
Moje oczy momentalnie się zaszkliły. Bar był dobrze prowadzony, klienci byli zadowoleni, obsługa świetna, więc w takim razie dlaczego zamknęli lokal?! To było pytanie retoryczne. Usiadłam załamana na krześle wybuchając głośnym płaczem.
-Fran, wszystko będzie dobrze.- uspokajał mnie brat. Ja mocno się w niego wtuliłam.
-Kocham cię braciszku.- uniosłam delikatnie kąciki ust do góry. Po chwili usłyszałam szumy dochodzące zza drzwi. Automatycznie poderwałam się z krzesła. Przed sobą ujrzałam Violettę, Camilę, Ludmiłę i Naty.
-Francesco, wiemy co się stało. Proszę, nie zamartwiaj się, bo zaraz mi serce pęknie. My ci pomożemy.- wytłumaczyła Violetta i mocno mnie przytuliła wybuchając płaczem. Nie chciałam, żeby ta sytuacja dotknęła moich znajomych.
-To tylko i wyłącznie moja sprawa. Nie chcę, żebyście się w to mieszały.
-O nie, kochana. Naszym obowiązkiem jest cię wspierać. Od teraz codziennie będziemy tu przychodziły, zorganizujemy zbiórkę pieniędzy, cokolwiek by tylko uratować to miejsce.- wyliczała na palcach zagorzale Naty. Westchnęłam i uspokoiłam przyjaciółkę.
-Wszystko jest w porządku. Dziękuję za waszą deklarację o pomoc, ale teraz powinnyśmy chyba już iść.- popchnęłam je w stronę drzwi. -Luca, zamkniesz?- odwróciłam się, a na odpowiedź mi zasalutował i zgasił światła po czym wyszedł tylnymi drzwiami.
Maxi:
Nuciłem sobie jakąś piosenkę idąc w stronę Restó. Obserwowałem wszystko co się dzieje dookoła. Przypadkowo wpadłem na szklane drzwi baru, które o dziwo były zamknięte jak nigdy. Próbowałem je otworzyć, ale to nic nie dało. Światła były pozgaszane.
-Na nic ci dadzą te mozolne próby otworzenia drzwi.- powiedziała kpiącym głosem moja dziewczyna. Powoli odwróciłem się w jej stronę patrząc pytającym wzrokiem.
-Co? O czym ty mówisz?- zmrużyłem oczy.
-Nie udawaj, że nie wiesz.- założyła ręce na biodra.
-Jak widzisz nie mam pojęcia. Wytłumacz mi proszę.- poprosiłem. Ona popatrzyła na mnie i westchnęła.
-Opowiem ci pewną historię.- zaczęła. -A więc za górami, za lasami żyła sobie pewna dziewczyna. Przyjmijmy, że miała na imię Natalia. Otóż Natalia miała wspaniałego chłopaka imieniem Maximilian. Maxi zawsze stawał w obronie Natalii, był dla niej oparciem i nigdy nie zapominał o randkach. Aż do pewnego czasu, kiedy opuścił dwa spotkania. Nie zadzwonił i nie usprawiedliwił się, dlaczego się nie pojawił, tylko udawał głupka przed własną dziewczyną.- podsumowała mając napuchnięte oczy.
Dopiero teraz zrozumiałem dlaczego nie odbierała moich telefonów. Jak mogłem być taki głupi, żeby zapomnieć o spacerze z własną dziewczyną? Stałem jak kołek trzymając ręce w kieszeniach. Po chwili poczułem jak mój lewy policzek czerwienieje.
-Nienawidzę cię.- powiedziała przez zęby i uciekła.
Jestem idiotą, kretynem, debilem, skończonym dupkiem [...], bo wystawiłem swoją dziewczynę do wiatru.
A to wszystko przez jeden, głupi powód.
Kuzynie, ja tak strasznie mocno cię (nie)kocham.
León:
Dzwoniłem do Violetty chyba z dziesięć razy, ale za każdym włączała mi się sekretarka. Zacząłem się martwić, dlatego postanowiłem do niej zajrzeć. Chwilę później stałem już pod drzwiami domu państwa Castillo. Miałem zapukać, ale drzwi same się otworzyły. No, prawie same...
-Witaj León!- uśmiechnął się German. -Jak miło ciebie widzieć. Przyszedłeś do Violetty?- wpuścił mnie do środka.
-Tak. Jest u siebie?- zapytałem wskazując na górę.
-Oczywiście. Leć już do niej.- jej tata był dzisiaj jakoś taki wesoły, chyba aż za bardzo... Trzeba się chyba cieszyć, prawda? Cichutko zapukałem do drzwi pokoju dziewczyny i wszedłem do środka.
-Kochanie, wszystko w porządku?- usiadłem obok niej i pogłaskałem jej plecy. Wyglądała na zmartwioną.
-Tak, to znaczy nie. Restó ma kłopoty i zostaje zamknięte, Maxi wystawił Naty...- zaczęła wyliczać.
-Zaraz. Jak to Restó jest zamknięte?!- zdziwiłem się. Przecież wszystko szło tak dobrze.
-Długa historia.
-Violu, nie lubię kiedy jesteś smutna.- podniosłem delikatnie kąciki jej ust. Widząc, jak się uśmiecha, pocałowałem ją delikatnie.
-Lepiej?
-Lepiej.- dotknęła mojej dłoni.
-Może pójdziemy na spacer, co? Świeże powietrze dobrze nam zrobi.- zaproponowałem.
-Z tobą zawsze.- podniosła się z miejsca i podała mi rękę.
Todo vuelve comenzar
Juntos, sin mirar atrás
Siente, sueña como yo
Vive, tu destino es hoy
-León!- stanęła naprzeciwko mnie. -Ciągle się mylisz.
-To ja się mylę, czy ty?- uniosłem brew do góry. Ona się tylko zaśmiała.
-To moja piosenka, więc chyba wiem lepiej.
-To moja piosenka, więc chyba wiem lepiej.- próbowałem ją przedrzeźniać.
-Ehh, cały León.- westchnęła głęboko, po czym wróciliśmy do śpiewania.
Todo vuelve comenzar
Juntos, sin mirar atrás
Siente, sueña como yo
Vive, tu destino es hoy
Sabes, cuál es la verdad
¡Es el latido de tu corazón!
¡Sabes que lo puedes escuchar!
...¡Junto al mío!
-No, teraz wyszło perfekcyjnie.- uśmiechnęła się szeroko.
-W takim razie czekam na nagrodę.- popatrzyła na mnie zdziwionym wzrokiem. -No co, w końcu to dzięki mnie tak pięknie wyszło.
-Pomyślmy...- przegryzła wargę udając, że się zastanawia. -Zgoda.- sprzedała mi soczystego całusa.
Diego:
Diana jest uroczą dziewczyną. Podoba mi się to, jak się czerwieni. Może to głupie, ale coś do niej poczułem. Potrafi mnie rozbawić, pocieszyć, zaskoczyć... Ideał.
-Dlaczego się tak na mnie patrzysz?- zapytała spuszczając głowę.
-Bo masz pięknie oczy.- puściłem do niej oczko. Ona schowała twarz w rękach.
-Przestań.- powiedziała. -Wiesz, że zaraz będę czerwona. Dlaczego mi to robisz?
-Bo lubię?- popatrzyła na mnie jak na jakiegoś głupiego. Co prawda, nie była to zbyt mądra odpowiedź, no ale co poradzić.
Uniosła głowę do góry i zaczęła się mi uważnie przypatrywać. Teraz ja spaliłem buraka. I co, że jestem facetem? Przy tak ślicznej dziewczynie mogę nawet zapaść się pod ziemię.
-Diana, proszę, nie rób mi tego.- popatrzyłem błagalnym wzrokiem.
-Bo co?- zrobiła podstępną minę.
-Zlituj się nade mną!- uklęknąłem i zacząłem błagać.
-Wstań z podłogi, robisz mi wstyd.- zaśmiała się perliście. Westchnąłem i podniosłem się z ziemi po czym usiadłem obok niej. Zmrużyła oczy.
-Co ty robisz?- zapytała podejrzliwie. Zacząłem naśladować jej miny, za co oberwałem w głowę.
-Palant.- wystawiła mi język. Nie zaprzeczałem, bo pięknej dziewczynie się nie zaprzecza.
-Nie zaprzeczam, bo przy tak pięknej dziewczynie nie wypada.- myślałem. Zaraz, zaraz, czy ja to powiedziałem głośno?!
-To było do mnie?- zapytała zdziwiona wskazując na siebie kręcąc głową na boki.
-Nie, do królowej Anglii.- prychnąłem. -Widzisz tu jeszcze jakąś dziewczynę?
-Tam siedzi jedna, tu druga, trzecia...- zaczęła wyliczać pokazując je kolejno.
-Dobra, starczy tych żartów.- próbowałem być poważny, ale mi się nie udało. Oboje równocześnie wybuchnęliśmy śmiechem.
-Odprowadzę cię do domu.-zaproponowałem, na co przystała. Pomogłem jej wstać i wyszliśmy roześmiani z baru.
Camila:
Rodzice zawołali mnie do salonu. Powoli zeszłam po schodach kurczowo trzymając się poręczy. Usiadłam obok nich i spytałam o co chodzi.
-Po co mnie tu zawołaliście?
-Kochanie, musimy się przeprowadzić.- powiedziała mama z poważnym tonem głosu.
-Dobrze, ale gdzie? Ulicę dalej?- zgadywałam.
-Nie, złotko. Jak najdalej od tego strasznego miejsca.- ojciec podniósł się z miejsca.
W moich oczach stanęły łzy. Miałam opuścić to miejsce?
-Nie, nie, nie!- wykrzyczałam płacząc.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Tadam! Prezentuję wam 59 rozdział. Nawet wyszedł :) No, jak sam tytuł mówi, już jutro, tj. 19.10 mój blog obchodzi 3 miesiące! Nie chciałam robić osobnej notki, dlatego piszę to tutaj.
W szczególności dziękuję:
-Sav ♥- kochana wielgachne podziękowania dla ciebie :* Kocham Cię <3 Te komentarze, nasze rozmowy, co prawda dopiero dziś zaczęłyśmy pisać na GG, ale to szczegół XD
Nie wymieniam innych, ponieważ bardzo nie chciałabym kogoś pominąć, ale wszystkim dziękuję <3
Dotychczas otrzymałam 469 komentarzy, 33.474 wyświetlenia bloga, 36 obserwatorów, 200 'taków' i wiele, wiele wiecej ♥
Bez was by mnie tu nie było, to wy mnie nakręcacie do pracy. I za to wam dziękuję z całego serdusiaaa ♥
Myślałam, że to chwilowa przygoda, jak każde inne, a tu takie zaskoczenie.
Dziękuję również za AŻ 34 komentarze pod ostatnim rozdziałem! Jeżeli tak będzie częściej, to będę w siódmym niebie *_*
To chyba tyle, co chciałam napisać,
kocham,
Karolina :*
15.10.2013
ROZDZIAŁ 58
Camila:
To, co zrobił Broadway dla mnie było niesamowite. Wykazał się odwagą i odznaczył bohaterskim czynem. Nie zapomnę mu tego do końca życia.
Dokładnie dwa dni zajęło mi podjęcie właściwej decyzji. Postanowiłam dać naszej dwójce szansę, a to, że uratował mnie od Bóg wie czego utwierdziło jeszcze w przekonaniu, że go kocham.
Gdyby nie on nie wiem co by teraz ze mną się działo. Zapewne nadal siedziałabym zakneblowana w tej czarnej dziurze. Na samą myśl mam złe wspomnienia.
Nie czekając zaszłam do domu przyjaciela, by szczerze z nim porozmawiać. Już miałam zapukać do drzwi, gdy nagle przede mną wyrósł on, we własnej osobie.
-Coś czułem, że tutaj przyjdziesz.- zaśmiał się pod nosem, a ja wykrzywiłam swoje usta w niemrawym, aczkolwiek wyraźnym uśmiechu.
-To cudownie, że się radujesz, bo kiedy ty, to i moje serce też.- zabrzmiało to tak bardzo poetycko, że o mały włos nie wybuchnęłam śmiechem. Nie chciałam go jednak urazić, dlatego stłumiłam w sobie wszystkie emocje. On objął mnie ramieniem i ruszyliśmy gdzieś przed siebie.
Komplementował moją osobę już od kwadransu, a ja szczerze- nie mogłam już słuchać tego słodzenia na mój temat.
-Broadway, uspokój się. Wiem, że jestem wspaniała i inne takie, ale ileż można tak ględzić?- przystanęłam i odwróciłam się w jego stronę. Był lekko zmieszany. Podrapał się po głowie.
-Przepraszam.- zmarszczył nos. Teraz wybuchłam gromkim śmiechem.
-Żartowałam!- uśmiechnęłam się.
-Czyli jednak umiem cię rozśmieszyć. Chodź.- złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Nie miałam pojęcia gdzie mnie prowadzi. Po chwili ujrzałam białą ławeczkę. Chłopak zasiadł na niej i poklepał miejsce obok. Przytaknęłam i usiadłam na nim. On dotknął mojej ręki i popatrzył mi w oczy.
-Camila, ja... muszę wiedzieć.- wydawał się zestresowany.
-Ale co takiego?- zapytałam.
-Czy ty coś do mnie czujesz.
-Broadway...
-Nie, zaczekaj. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Nie wierzyłem w taką miłość, a jednak ona istnieje. Rozwijała się od jakiegoś czasu, ale teraz uderzyła z podwójną siłą. Kiedy widzę ciebie szczęśliwą czuję, że mogę przenosić góry. Jesteś dla mnie wszystkim, zrozum...- klęknął przede mną.
-Nie dałeś mi dokończyć. Kocham ciebie głuptasie.- zaśmiałam się cichutko. On odetchnął z ulgą i pocałował mnie w policzek.
Naty:
Mogę rzec, że przy Maxim jestem inna. Zupełnie nie taka sama jak ta Natalia, którą kiedyś byłam. Z pozoru jestem nieśmiała, ale potrafię pokazać pazurki.
I właśnie ta druga cecha teraz się do mnie odezwała.
-Mogłabym przysiąc, że umawiałam się z nim na drugą!- wrzasnęłam do siebie spoglądając na zegarek. Mojego chłopaka jak nie było tak nie ma. Spojrzałam na drugą stronę ulicy. Wśród tłumu ludzi zauważyłam identyczną, kolorową czapeczkę noszoną przez Maxiego. Bez chwili zastanowienia podążyłam w tamtą stronę.
Jak się okazało, to była zwykła pomyłka. Chłopak, którego widziałam nie był moim Maxim.
Wystawił mnie. Znowu.
Ludmiła:
Mija tydzień od powrotu rodziców do domu. Temat kręci się wokół Mike'a, jaki to on słodki, że wyrośnie na przystojnego mężczyznę, będzie bardzo mądry... Dopiero co się urodził, a rodzina już wybiega w przyszłość.
Tak bardzo chciałam porozmawiać z mamą o moich kłopotach. Chociaż nie było ich teraz zbyt wiele, potrzebowałam zaufanej osoby, z którą mogę podyskutować na ważne tematy. Z opuszczoną głową i kiwającymi nogami siedziałam na sofie. Byłam przybita jak nigdy.
-Córeczko, czy coś się stało?- zapytała ponownie dzisiaj matka. Wytarła brudne ręce o ściekę w kuchni i podreptała do mnie. Objęła swoim ramieniem, i w tym momencie poczułam przyjemne ciepło.
-Nic, naprawdę.- znowu kłamałam. Jak znam życie, gdybym opowiedziała jej o tym, że przeszkadza mi fakt, że się mną nie zajmują, powiedziałaby coś w stylu: Za bardzo koloryzujesz, kochanieńka. Ty jesteś dorosła, a Mike jest malutki. Bla, bla, bla... głupie gadanie.
Tymczasem ona zrobiła coś, czego się nie spodziewałam. Wzięła mnie na kolana jak za dawnych lat, kiedy byłam jeszcze słodką kruszynką i przytulałam się do matczynej piersi. Pogłaskała moją głowę, przeczesała palcami złote loki i wymalowała na twarzy szeroki uśmiech.
-Nieważne, czy jesteśmy razem, czy osobno. Ważne, że mamy swoją miłość. Kocham cię, skarbeńku. I ten fakt nigdy się nie zmieni.- pocałowała mnie w policzek i mocno uściskała.
Czułam, że od teraz nasze więzi się uściślają, a wszystkie problemy znikają. Nareszcie miałam ją tylko dla siebie. Liczyła się właśnie ta chwila.
Diego:
Czy to jest normalne, że od paru dni rozmyślam o pięknej dziewczynie, która zawojowała w mojej głowie? Że ciągle rozmyślam o jej pięknych kasztanowych włosach pachnących wanilią, czekoladowych oczach, wspaniałych rysach twarzy?
Fernandez, zakochałeś się. Ale chwileczkę. Czy da się zakochać w osobie, którą ujrzało się raptem tylko raz w życiu na oczy? To zderzenie to nie był przypadek. Po prostu los chciał nas ze sobą poznać.
Czułem się jak w jakimś filmie akcji. Ja muszę ją odnaleźć. Chociaż znam tylko jej imię, które brzmi tak dźwięcznie, że mogę go wysłuchiwać godzinami... Uspokój się!
Czym prędzej zarzuciłem na siebie sweter i prędko wybiegłem z domu. Powróciłem do ostatniego miejsca spotkania z nadzieją, że ponownie ujrzę Dianę. Niestety, tam jej nie było. No i jakich cudów się spodziewałeś? Zadałem sobie pytanie.
Odwróciłem głowę w bok i ją ujrzałem.
Cóż, jednak cuda się zdarzają. W duchu podziękowałem za czysty przypadek, ponieważ ciężko byłoby mi ją znaleźć wśród miliona Argentyńczyków. Przyspieszyłem kroku i w mgnieniu oka znajdowałem się tuż za nią. Miałem się odezwać, ale ona gwałtownie się odwróciła powodując kolizję. Kawa w plastikowym kubku, który trzymała rozlała się po jej atłasowej bluzce.
-No nie! Teraz tego nie spiorę...- panikowała wycierając się papierowymi chusteczkami. Dopiero w momencie, gdy podniosła głowę i mnie zobaczyła opanowała się.
-Jejku, znowu zderzenie. To nie przypadek, co?- uśmiechnęła się figlarnie. Ten jej błysk w oku bardzo przypadł mi do gustu.
-Przepraszam, to wszystko moja wina. Ja na ciebie wpadłem, znowu.- zaśmiałem się i wyjąłem z kieszeni mokre chustki, które włożyłem parę godzin wcześniej, sam nie wiem po co. Może przewidziałem tą sytuację?
-Dzięki.- przytaknęła i zabrała z rąk małe pudełeczko. Delikatnie tarła papierem bluzkę. Po chwili wszystko wsiąknęło i po plamie nie zostało ani śladu.
-Skoro już tak stoimy, to może dasz się namówić na coś słodkiego? W ramach przeprosin, oczywiście.- wskazałem małą kawiarenkę za sobą. -To jak, idziemy?- zapytałem.
-Idziemy.- posłała mi swój uśmiech i ruszyliśmy razem w tamtą stronę.
Francesca:
Dziewczyny wyciągnęły mnie do baru karaoke. Nie miałam zamiaru ruszać się z domu, ponieważ pogoda się popsuła, no ale cóż. Moje przyjaciółki są uparte jak osły i kiedy coś postanowią to dopilnują tego, żeby ich plan się ziścił. Tak naprawdę nie miałam pojęcia po co to wszystko, ale uległam ich namowom i poszłam już z nimi do tego baru.
Zajęłyśmy miejsca na wolnej kanapie. Z początku przypatrywałam się tylko popisom innych uczestników karaoke, ale po chwili prowadzący wyczytał moje nazwisko.
-Teraz kolejni uczestnicy. Para, która teraz wystąpi to... Francesca Restó.- wyczytał z kartki.
-Ale ja nie mam pary.- wytłumaczyłam. On jednak nie słuchał moich wyjaśnień tylko zaprowadził mnie na scenę. No cóż, byłam zmuszona. Wzięłam do ręki mikrofon, a z moich ust wypłynęły pierwsze dźwięki jednej z ulubionych piosenek, a mianowicie "Junto A Ti".
Hoy contigo estoy mejor, si todo sale mal
Lo puedo encaminar y estar mejor
Me puedes escuchar y decir no, no, no
Hoy se lo que debo hacer y nunca más
Regresara el dolor, oh oh oh oh
Si no lo puedo ver, enséñame
I wtedy zobaczyłam osobę, o której nie śniłam nawet, że mogę ją teraz spotkać. Obok mnie stał mój własny Marco i śpiewał razem ze mną.
Pienso que las cosas suceden
Y el porqué solo está en mi mente
Siento que sola no lo puedo ver hoy, hoy, hoy…
Ahora se, todo es diferente,
Veo que nada nos detiene
Yo lo sé, mi mejor amiga eres tú (...)
Po piosence od razu rzuciłam mu się na szyję. Zrobił mi wielką niespodziankę wracając wcześniej z wakacji. Nie wiem ile bym jeszcze bez niego wytrzymała.
-Marco, ale jak ty... tu...- nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. On mnie tylko delikatnie pocałował, mówiąc:
-Tak po prostu. Dla ciebie.
Tę wspaniałą chwilę przerwał dźwięk telefonu. Niechętnie odebrałam połączenie od Luci.
-Tak, braciszku?- zapytałam z udawanym entuzjazmem.
-Przyjedź do Restó. Szybko.- powiedział do telefonu.
-A co, wali się, pali? Za chwilę będę.- mruknęłam i rozłączyłam się.
Cały wieczór przepadł. A to wszystko z jednego powodu, który nie był za wesoły dla naszej rodziny.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam! Dziś prezentuję wam Rozdział 58, który wyszedł mi jako tako, nie powiem jednak, że najgorzej. Chciałabym teraz przejść do sedna, a mianowicie ogłoszenia parafialne.
1. Już niedługo zakończy się moja przygoda z tym opowiadaniem. Za ile? Nie mam zielonego pojęcia. Sama myśl o tej sytuacji przyprawia mnie o dreszcze i smutek, ale wszystko ma swój początek i koniec.
Przed nami ostatni rok uczniów w Studio 21. Jak potoczą się ich losy? To wszystko za parę rozdziałów.
Ile ich będzie? Wszystko wyjdzie w 'praniu'. Nie jestem w stanie określić dokładnie.
2. Ostatnio coraz mniej komentarzy, znowu... Nie wiem już, co robić! Nie mogę was do niczego zmusić, ale proszę. Jeśli przeczytałaś/eś rozdział skomentuj nawet krótko. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, ile uśmiechu na mojej twarzy wywołuje parę zdań od was.
Dlatego też kolejny rozdział pojawi się, gdy pod tym postem będzie 15 KOMENTARZY. Tak, 15. Być może to dużo, ale inni mają o wiele, wiele więcej. Ja też bym chciała poczuć się tak doceniona.
Może odbierzecie to tak, że jestem wredna i liczę tylko na komentarze, ale tak nie jest.
Dziękuję osobom, które trwają ze mną w tym opowiadaniu.
Jeżeli pojawią się nowi obserwatorzy, może skrócę liczbę komentarzy.
Dziękuję również za AŻ 189 'taków'!
3. Niektórym mogło się zrobić przykro, ponieważ ogłosiłam koniec tego opowiadania. Klamka jeszcze jednak nie zapadła. Po tym powstanie nowe opowiadanie, również o Leonettcie i innych, ale z inną fabułą. Drodzy czytelnicy- Karolina dopiero się rozkręca ;)
No, to by było chyba na tyle z mojej strony.
Wielkie podziękowania dla osób, które dotrwały do końca.
Pamiętajcie:
15 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ (PROSZĘ NIE SPAMOWAĆ, MOJE KOMY SIĘ NIE LICZĄ)
Pozdrawiam,
Caro <3
To, co zrobił Broadway dla mnie było niesamowite. Wykazał się odwagą i odznaczył bohaterskim czynem. Nie zapomnę mu tego do końca życia.
Dokładnie dwa dni zajęło mi podjęcie właściwej decyzji. Postanowiłam dać naszej dwójce szansę, a to, że uratował mnie od Bóg wie czego utwierdziło jeszcze w przekonaniu, że go kocham.
Gdyby nie on nie wiem co by teraz ze mną się działo. Zapewne nadal siedziałabym zakneblowana w tej czarnej dziurze. Na samą myśl mam złe wspomnienia.
Nie czekając zaszłam do domu przyjaciela, by szczerze z nim porozmawiać. Już miałam zapukać do drzwi, gdy nagle przede mną wyrósł on, we własnej osobie.
-Coś czułem, że tutaj przyjdziesz.- zaśmiał się pod nosem, a ja wykrzywiłam swoje usta w niemrawym, aczkolwiek wyraźnym uśmiechu.
-To cudownie, że się radujesz, bo kiedy ty, to i moje serce też.- zabrzmiało to tak bardzo poetycko, że o mały włos nie wybuchnęłam śmiechem. Nie chciałam go jednak urazić, dlatego stłumiłam w sobie wszystkie emocje. On objął mnie ramieniem i ruszyliśmy gdzieś przed siebie.
Komplementował moją osobę już od kwadransu, a ja szczerze- nie mogłam już słuchać tego słodzenia na mój temat.
-Broadway, uspokój się. Wiem, że jestem wspaniała i inne takie, ale ileż można tak ględzić?- przystanęłam i odwróciłam się w jego stronę. Był lekko zmieszany. Podrapał się po głowie.
-Przepraszam.- zmarszczył nos. Teraz wybuchłam gromkim śmiechem.
-Żartowałam!- uśmiechnęłam się.
-Czyli jednak umiem cię rozśmieszyć. Chodź.- złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą. Nie miałam pojęcia gdzie mnie prowadzi. Po chwili ujrzałam białą ławeczkę. Chłopak zasiadł na niej i poklepał miejsce obok. Przytaknęłam i usiadłam na nim. On dotknął mojej ręki i popatrzył mi w oczy.
-Camila, ja... muszę wiedzieć.- wydawał się zestresowany.
-Ale co takiego?- zapytałam.
-Czy ty coś do mnie czujesz.
-Broadway...
-Nie, zaczekaj. Zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia. Nie wierzyłem w taką miłość, a jednak ona istnieje. Rozwijała się od jakiegoś czasu, ale teraz uderzyła z podwójną siłą. Kiedy widzę ciebie szczęśliwą czuję, że mogę przenosić góry. Jesteś dla mnie wszystkim, zrozum...- klęknął przede mną.
-Nie dałeś mi dokończyć. Kocham ciebie głuptasie.- zaśmiałam się cichutko. On odetchnął z ulgą i pocałował mnie w policzek.
Naty:
Mogę rzec, że przy Maxim jestem inna. Zupełnie nie taka sama jak ta Natalia, którą kiedyś byłam. Z pozoru jestem nieśmiała, ale potrafię pokazać pazurki.
I właśnie ta druga cecha teraz się do mnie odezwała.
-Mogłabym przysiąc, że umawiałam się z nim na drugą!- wrzasnęłam do siebie spoglądając na zegarek. Mojego chłopaka jak nie było tak nie ma. Spojrzałam na drugą stronę ulicy. Wśród tłumu ludzi zauważyłam identyczną, kolorową czapeczkę noszoną przez Maxiego. Bez chwili zastanowienia podążyłam w tamtą stronę.
Jak się okazało, to była zwykła pomyłka. Chłopak, którego widziałam nie był moim Maxim.
Wystawił mnie. Znowu.
Ludmiła:
Mija tydzień od powrotu rodziców do domu. Temat kręci się wokół Mike'a, jaki to on słodki, że wyrośnie na przystojnego mężczyznę, będzie bardzo mądry... Dopiero co się urodził, a rodzina już wybiega w przyszłość.
Tak bardzo chciałam porozmawiać z mamą o moich kłopotach. Chociaż nie było ich teraz zbyt wiele, potrzebowałam zaufanej osoby, z którą mogę podyskutować na ważne tematy. Z opuszczoną głową i kiwającymi nogami siedziałam na sofie. Byłam przybita jak nigdy.
-Córeczko, czy coś się stało?- zapytała ponownie dzisiaj matka. Wytarła brudne ręce o ściekę w kuchni i podreptała do mnie. Objęła swoim ramieniem, i w tym momencie poczułam przyjemne ciepło.
-Nic, naprawdę.- znowu kłamałam. Jak znam życie, gdybym opowiedziała jej o tym, że przeszkadza mi fakt, że się mną nie zajmują, powiedziałaby coś w stylu: Za bardzo koloryzujesz, kochanieńka. Ty jesteś dorosła, a Mike jest malutki. Bla, bla, bla... głupie gadanie.
Tymczasem ona zrobiła coś, czego się nie spodziewałam. Wzięła mnie na kolana jak za dawnych lat, kiedy byłam jeszcze słodką kruszynką i przytulałam się do matczynej piersi. Pogłaskała moją głowę, przeczesała palcami złote loki i wymalowała na twarzy szeroki uśmiech.
-Nieważne, czy jesteśmy razem, czy osobno. Ważne, że mamy swoją miłość. Kocham cię, skarbeńku. I ten fakt nigdy się nie zmieni.- pocałowała mnie w policzek i mocno uściskała.
Czułam, że od teraz nasze więzi się uściślają, a wszystkie problemy znikają. Nareszcie miałam ją tylko dla siebie. Liczyła się właśnie ta chwila.
Diego:
Czy to jest normalne, że od paru dni rozmyślam o pięknej dziewczynie, która zawojowała w mojej głowie? Że ciągle rozmyślam o jej pięknych kasztanowych włosach pachnących wanilią, czekoladowych oczach, wspaniałych rysach twarzy?
Fernandez, zakochałeś się. Ale chwileczkę. Czy da się zakochać w osobie, którą ujrzało się raptem tylko raz w życiu na oczy? To zderzenie to nie był przypadek. Po prostu los chciał nas ze sobą poznać.
Czułem się jak w jakimś filmie akcji. Ja muszę ją odnaleźć. Chociaż znam tylko jej imię, które brzmi tak dźwięcznie, że mogę go wysłuchiwać godzinami... Uspokój się!
Czym prędzej zarzuciłem na siebie sweter i prędko wybiegłem z domu. Powróciłem do ostatniego miejsca spotkania z nadzieją, że ponownie ujrzę Dianę. Niestety, tam jej nie było. No i jakich cudów się spodziewałeś? Zadałem sobie pytanie.
Odwróciłem głowę w bok i ją ujrzałem.
Cóż, jednak cuda się zdarzają. W duchu podziękowałem za czysty przypadek, ponieważ ciężko byłoby mi ją znaleźć wśród miliona Argentyńczyków. Przyspieszyłem kroku i w mgnieniu oka znajdowałem się tuż za nią. Miałem się odezwać, ale ona gwałtownie się odwróciła powodując kolizję. Kawa w plastikowym kubku, który trzymała rozlała się po jej atłasowej bluzce.
-No nie! Teraz tego nie spiorę...- panikowała wycierając się papierowymi chusteczkami. Dopiero w momencie, gdy podniosła głowę i mnie zobaczyła opanowała się.
-Jejku, znowu zderzenie. To nie przypadek, co?- uśmiechnęła się figlarnie. Ten jej błysk w oku bardzo przypadł mi do gustu.
-Przepraszam, to wszystko moja wina. Ja na ciebie wpadłem, znowu.- zaśmiałem się i wyjąłem z kieszeni mokre chustki, które włożyłem parę godzin wcześniej, sam nie wiem po co. Może przewidziałem tą sytuację?
-Dzięki.- przytaknęła i zabrała z rąk małe pudełeczko. Delikatnie tarła papierem bluzkę. Po chwili wszystko wsiąknęło i po plamie nie zostało ani śladu.
-Skoro już tak stoimy, to może dasz się namówić na coś słodkiego? W ramach przeprosin, oczywiście.- wskazałem małą kawiarenkę za sobą. -To jak, idziemy?- zapytałem.
-Idziemy.- posłała mi swój uśmiech i ruszyliśmy razem w tamtą stronę.
Francesca:
Dziewczyny wyciągnęły mnie do baru karaoke. Nie miałam zamiaru ruszać się z domu, ponieważ pogoda się popsuła, no ale cóż. Moje przyjaciółki są uparte jak osły i kiedy coś postanowią to dopilnują tego, żeby ich plan się ziścił. Tak naprawdę nie miałam pojęcia po co to wszystko, ale uległam ich namowom i poszłam już z nimi do tego baru.
Zajęłyśmy miejsca na wolnej kanapie. Z początku przypatrywałam się tylko popisom innych uczestników karaoke, ale po chwili prowadzący wyczytał moje nazwisko.
-Teraz kolejni uczestnicy. Para, która teraz wystąpi to... Francesca Restó.- wyczytał z kartki.
-Ale ja nie mam pary.- wytłumaczyłam. On jednak nie słuchał moich wyjaśnień tylko zaprowadził mnie na scenę. No cóż, byłam zmuszona. Wzięłam do ręki mikrofon, a z moich ust wypłynęły pierwsze dźwięki jednej z ulubionych piosenek, a mianowicie "Junto A Ti".
Hoy contigo estoy mejor, si todo sale mal
Lo puedo encaminar y estar mejor
Me puedes escuchar y decir no, no, no
Hoy se lo que debo hacer y nunca más
Regresara el dolor, oh oh oh oh
Si no lo puedo ver, enséñame
I wtedy zobaczyłam osobę, o której nie śniłam nawet, że mogę ją teraz spotkać. Obok mnie stał mój własny Marco i śpiewał razem ze mną.
Pienso que las cosas suceden
Y el porqué solo está en mi mente
Siento que sola no lo puedo ver hoy, hoy, hoy…
Ahora se, todo es diferente,
Veo que nada nos detiene
Yo lo sé, mi mejor amiga eres tú (...)
Po piosence od razu rzuciłam mu się na szyję. Zrobił mi wielką niespodziankę wracając wcześniej z wakacji. Nie wiem ile bym jeszcze bez niego wytrzymała.
-Marco, ale jak ty... tu...- nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. On mnie tylko delikatnie pocałował, mówiąc:
-Tak po prostu. Dla ciebie.
Tę wspaniałą chwilę przerwał dźwięk telefonu. Niechętnie odebrałam połączenie od Luci.
-Tak, braciszku?- zapytałam z udawanym entuzjazmem.
-Przyjedź do Restó. Szybko.- powiedział do telefonu.
-A co, wali się, pali? Za chwilę będę.- mruknęłam i rozłączyłam się.
Cały wieczór przepadł. A to wszystko z jednego powodu, który nie był za wesoły dla naszej rodziny.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam! Dziś prezentuję wam Rozdział 58, który wyszedł mi jako tako, nie powiem jednak, że najgorzej. Chciałabym teraz przejść do sedna, a mianowicie ogłoszenia parafialne.
1. Już niedługo zakończy się moja przygoda z tym opowiadaniem. Za ile? Nie mam zielonego pojęcia. Sama myśl o tej sytuacji przyprawia mnie o dreszcze i smutek, ale wszystko ma swój początek i koniec.
Przed nami ostatni rok uczniów w Studio 21. Jak potoczą się ich losy? To wszystko za parę rozdziałów.
Ile ich będzie? Wszystko wyjdzie w 'praniu'. Nie jestem w stanie określić dokładnie.
2. Ostatnio coraz mniej komentarzy, znowu... Nie wiem już, co robić! Nie mogę was do niczego zmusić, ale proszę. Jeśli przeczytałaś/eś rozdział skomentuj nawet krótko. Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, ile uśmiechu na mojej twarzy wywołuje parę zdań od was.
Dlatego też kolejny rozdział pojawi się, gdy pod tym postem będzie 15 KOMENTARZY. Tak, 15. Być może to dużo, ale inni mają o wiele, wiele więcej. Ja też bym chciała poczuć się tak doceniona.
Może odbierzecie to tak, że jestem wredna i liczę tylko na komentarze, ale tak nie jest.
Dziękuję osobom, które trwają ze mną w tym opowiadaniu.
Jeżeli pojawią się nowi obserwatorzy, może skrócę liczbę komentarzy.
Dziękuję również za AŻ 189 'taków'!
3. Niektórym mogło się zrobić przykro, ponieważ ogłosiłam koniec tego opowiadania. Klamka jeszcze jednak nie zapadła. Po tym powstanie nowe opowiadanie, również o Leonettcie i innych, ale z inną fabułą. Drodzy czytelnicy- Karolina dopiero się rozkręca ;)
No, to by było chyba na tyle z mojej strony.
Wielkie podziękowania dla osób, które dotrwały do końca.
Pamiętajcie:
15 KOMENTARZY = NOWY ROZDZIAŁ (PROSZĘ NIE SPAMOWAĆ, MOJE KOMY SIĘ NIE LICZĄ)
Pozdrawiam,
Caro <3
14.10.2013
ROZDZIAŁ 57
Camila:
Widziałam tylko ciemność i nicość. Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Moje ciało było obezwładnione. W końcu zdobyłam się na otwarcie oczu, co przyszło mi w wielką trudnością. Chciałam coś powiedzieć, ale usta miałam zaklejone taśmą. Ręce były przywiązane wzdłuż ciała do krzesła.
Nie wiedziałam gdzie się znajduję, ani dlaczego. Nadal bolała mnie głowa. Siedziałam w ciemnej piwnicy, dookoła stały różne kartony, słoiki i koce. Nawet gdybym chciała krzyknąć, nikt by tego nie usłyszał, ponieważ mój głos zostałby zagłuszony.
Płakałam rzewnie, moja twarz była cała czerwona. Poliki zdawały się płonąć ogniem. Wtem usłyszałam szmer i skrzypienie drzwi. Wzdrygnęłam się. Postać ubrana w czarny kaptur powoli zbliżała się w moją stronę. Czułam strach i przerażenie. W ręku trzymała nóż. Z impetem oderwał mi taśmę z ust, zwinął w kulkę i odrzucił do tyłu. Chciałam coś krzyknąć w stylu "pomocy" albo "ratunku", ale osobnik w ostatniej chwili przytkał mi buzię swoją ręką.
-Bądź cicho, to dla twojego dobra.- powiedział i skierował nóż w kierunku rąk. Bałam się, że mnie potnie, ale on przeciął wszystkie sznury. Po nich zostały mi duże blizny i siniaki. Ledwo podniosłam się z krzesła, wszystko mnie bolało.
-Idziemy.- chłopak pociągnął mnie za rękę, lecz ja osunęłam się na ziemię z bólu.
-Nie dam rady.- załkałam. On wziął mnie na ręce i wyniósł z piwnicy. Nadal nie wiedziałam kim jest mój wybawiciel. Otworzył swoje auto i posadził mnie na przednim siedzeniu tuż obok kierowcy, a sam zasiadł za kierownicą. Dopiero wtedy zdjął kaptur i w słabym świetle ujrzałam jego twarz.
-Broadway?!- spytałam nie dowierzając. Kiwnął głową i odpalił silnik.
-We własnej osobie, Camilo.- odpowiedział i posłał mi jeden ze swoich uśmiechów. Chciałam go przytulić, ale sytuacja i opadanie z sił uniemożliwiały mi uczynienie tego. Wyglądałam jak wrak człowieka, tak samo się czułam. Powoli dojeżdżaliśmy do mojego domu. To co tam zastałam, nigdy by mi się nie śniło.
Wszystko było zdewastowane. Szyby były powybijane, z wnętrza zniknęło parę cennych sprzętów, w tym służbowy laptop mojego taty, telewizor i odtwarzacz DVD. Byłam zrozpaczona. Chłopak podszedł do mnie i delikatnie objął swoim ramieniem. W tym momencie poczułam się bezpiecznie.
-Cii, Cami, wszystko będzie dobrze.- uspokajał mnie, ale to nic nie dało. Stałam w niego wtulona wylewając morze łez na jego koszulę, a on cierpliwie to znosił.
-Broadway, dziękuję.- zdobyłam się na lekkie muśnięcie wargami jego polika.
Violetta:
Wczorajsza randka z Leónem bardzo się udała. Wróciliśmy do domu we wspaniałych humorach.
Dzisiejszy dzień natomiast nie należał do najlepszych. Właśnie szłam do Restó na spotkanie z przyjaciółmi. Dostałam telefon od Broadwaya, że w domu Camili było włamanie i została porwana. Strasznie się stresowałam, z nerwów zaczęłam obgryzać paznokcie. Na szczęście mój chłopak mnie dogonił.
-Violetto, wszystko będzie dobrze.- objął mnie swoim ramieniem. Jak dobrze, że jest przy mnie.
Przekroczyliśmy oboje próg baru. Francesca, Maxi, Naty, Ludmiła, Federico i Tomas już na nas czekali. Brakowało już tylko nas no i oczywiście dwójki pozostałych. Przysiedliśmy się do stolika.
-Wiecie co z Cami?- zapytałam. Wszyscy zaprzeczyli głowami. Nikt nie ma pojęcia co się z nią dzieje.
Kątem oka dostrzegłam, jak dziewczyna wchodzi do knajpy pod rękę z przyjacielem. Jej stan był wręcz masakryczny. Wyglądała na wyczerpaną i zapewne nie miała ochoty teraz przesiadywać z nami.
Widziałam w jej oczach łzy i załamanie. Nie posiedzieliśmy razem zbyt długo, bo każdy miał coś do załatwienia, a na dodatek nie chcieliśmy zamęczać Camili. Chłopak jako dobry przyjaciel odprowadził ją do domu. León, Federico, Tomas i Maxi gdzieś się ulotnili, więc zostałam sam na sam z Francescą, Ludmiłą i Natalią.
-Bardzo się martwię.- zaczęłam. -To musiała być wielka trauma.
-Gdybym ja przeszła przez coś takiego chyba by mnie tu już nie było.- skwitowała Lu.
Po półgodzinie rozeszliśmy się wszyscy do swoich domów. Wracałam spacerem. Chociaż słońce ogrzewało mnie swoimi promieniami, czułam się lodowata i prawie zmarzłam. W ostatniej chwili zjawił się nie kto inny, jak mój ukochany.
-Mogłaś na mnie poczekać.- popatrzył na mnie i zarzucił na ramiona swoją kurtkę.
-Robisz mi wyrzuty?- popatrzyłam spod oka.
-Wcale nie, po prostu miałem ochotę cię odprowadzić.- uśmiechnął się i złapał za rękę.
Angie:
Zaczęłam coś czuć. Coś, czego od dawna nie czułam aż tak silnie. To rozwija się już od dobrych paru dni, a może nawet dłużej, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy?
Codziennie posyła mi swój szczery uśmiech, rozmawia ze mną, opiekuje, oto cały mój przyjaciel.
Każdego ranka szykujemy razem śniadanie przekomarzając się, oczywiście w żartach. Drobne sprzeczki, kłótnie, ale bez nich nic nie miałoby sensu. Na zgodę obejmuje mnie ramieniem i czule przytula. Troszczy się jakbym była kimś ważnym w jego życiu, przepraszam, jestem. On dla mnie też nie jest obojętny.
Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegłam? Byłam aż tak ślepo zapatrzona w Germana? Teraz wiem, ile wspaniałych chwil mnie ominęło przy boku Pabla. Cieszę się, że mogę spędzić z nim cały stracony czas.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Zauważyłam jedną wiadomość od... Germana.
"Spotkajmy się przy fontannie w Alei Róż. To bardzo ważne."
Chwileczkę. To oni nie wyjechali i ja nic o tym nie wiem? Zdesperowana wybiegłam z domu przyjaciela niczego mu nie tłumacząc i ruszyłam w stronę alei. Kwadrans później byłam na miejscu, mężczyzna już tam na mnie czekał.
-Czego chcesz? I dlaczego nie poinformowałeś mnie, że nie wylecieliście z Buenos Aires?- pytałam.
-Zrozumiałem coś bardzo ważnego, Angie. Chcę, żebyś wróciła do domu.- złożył ręce błagalnie.
-Przykro mi, nie wrócę. Zrobiłabym to tylko i wyłącznie dla Violetty.- założyłam ręce na piersi.
-Proszę, daj nam szansę.- uniósł mój podbródek.
-Już dawno straciłeś swoją szansę. Żegnaj, Germanie.- odepchnęłam go i wróciłam do domu.
Gdy tylko ujrzałam Pabla, automatycznie rzuciłam się mu na szyję.
-Dziękuję, że jesteś.
Pablo:
Muszę przyznać, że kocham moją przyjaciółkę. Nie jak siostrę, lecz kobietę, z którą chciałbym spędzić życie. Obdarzam ją szczerym uczuciem. Czuję, że wreszcie zaczyna to doceniać. Te parę dni razem wszystko zmieniło. Zacząłem poznawać ją na nowo, jej sposób bycia. Tego wszystkiego brakowało mi już ładnych kilka miesięcy. Dbałem o nią jak najlepiej umiałem. Byłem szczęśliwy widząc ją uśmiechniętą.
-Angie?- złapałem ją za ręce.
-Tak?- przegryzła wargę i popatrzyła mi prosto w oczy.
-Kocham Cię.- odgarnąłem niesforny kosmyk włosów za jej ucho, ująłem twarz w ręce i delikatnie pocałowałem.
Diego:
Spacerowałem po Buenos Aires, tak bez celu. Obserwowałem każdy zakamarek miasta, interesowało mnie praktycznie wszystko. Sam nie wiem dlaczego, po prostu przez ostatni czas byłem samotny. Na szczęście Violetta pogodziła się z Leónem. To przeze mnie się rozstali, a ja tego nie chciałem. Była tylko moją przyjaciółką.
-Ojej!- wrzasnęła jakaś dziewczyna, na którą przez przypadek wpadłem.
-Przepraszam, zagapiłem się.- podniosłem klucze, które upadły jej na ulicę przez zderzenie.
-Nic nie szkodzi.- uśmiechnęła się. -Jestem Diana.- wyciągnęła rękę w moją stronę.
-Diego.- mrugnąłem do niej i uścisnąłem dłoń. Potem bez słowa mnie minęła. Ja poszedłem przed siebie, odwracając się co chwilę z myślą, że kiedyś ją jeszcze spotkam.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jakiś koszmar, no :C Nie wyszedł tak jak trzeba, aczkolwiek może być.
WIELKIE DZIĘKI! Spełniliście jedno z moich marzeń <3
Ostatnio dziękowałam za ponad 700 wejść jednego dnia i napisałam, że marzy mi się 1.000... Aż tu następnego dnia, w niedzielę przekroczyliście tą liczbę! Osiągnęła ona 1.212 wyświetleń.
19.10 mijają 3 miesiące od założenia bloga. W tym czasie weszło na niego ponad 30.000 osób. Dziękuję z całego serduszka <3333
Jak widzicie nowa postać Diana- twarzy użycza mi Selena Gomez. Jakoś tak mi się ten gif spodobał, no i wpadłam na pomysł, żeby była w opowiadaniu.
Liczę na komentarze, one wywołują wielki uśmiech na mojej twarzy. To chyba tyle.
Kocham, Caro :*
Widziałam tylko ciemność i nicość. Nie miałam pojęcia co się ze mną dzieje. Moje ciało było obezwładnione. W końcu zdobyłam się na otwarcie oczu, co przyszło mi w wielką trudnością. Chciałam coś powiedzieć, ale usta miałam zaklejone taśmą. Ręce były przywiązane wzdłuż ciała do krzesła.
Nie wiedziałam gdzie się znajduję, ani dlaczego. Nadal bolała mnie głowa. Siedziałam w ciemnej piwnicy, dookoła stały różne kartony, słoiki i koce. Nawet gdybym chciała krzyknąć, nikt by tego nie usłyszał, ponieważ mój głos zostałby zagłuszony.
Płakałam rzewnie, moja twarz była cała czerwona. Poliki zdawały się płonąć ogniem. Wtem usłyszałam szmer i skrzypienie drzwi. Wzdrygnęłam się. Postać ubrana w czarny kaptur powoli zbliżała się w moją stronę. Czułam strach i przerażenie. W ręku trzymała nóż. Z impetem oderwał mi taśmę z ust, zwinął w kulkę i odrzucił do tyłu. Chciałam coś krzyknąć w stylu "pomocy" albo "ratunku", ale osobnik w ostatniej chwili przytkał mi buzię swoją ręką.
-Bądź cicho, to dla twojego dobra.- powiedział i skierował nóż w kierunku rąk. Bałam się, że mnie potnie, ale on przeciął wszystkie sznury. Po nich zostały mi duże blizny i siniaki. Ledwo podniosłam się z krzesła, wszystko mnie bolało.
-Idziemy.- chłopak pociągnął mnie za rękę, lecz ja osunęłam się na ziemię z bólu.
-Nie dam rady.- załkałam. On wziął mnie na ręce i wyniósł z piwnicy. Nadal nie wiedziałam kim jest mój wybawiciel. Otworzył swoje auto i posadził mnie na przednim siedzeniu tuż obok kierowcy, a sam zasiadł za kierownicą. Dopiero wtedy zdjął kaptur i w słabym świetle ujrzałam jego twarz.
-Broadway?!- spytałam nie dowierzając. Kiwnął głową i odpalił silnik.
-We własnej osobie, Camilo.- odpowiedział i posłał mi jeden ze swoich uśmiechów. Chciałam go przytulić, ale sytuacja i opadanie z sił uniemożliwiały mi uczynienie tego. Wyglądałam jak wrak człowieka, tak samo się czułam. Powoli dojeżdżaliśmy do mojego domu. To co tam zastałam, nigdy by mi się nie śniło.
Wszystko było zdewastowane. Szyby były powybijane, z wnętrza zniknęło parę cennych sprzętów, w tym służbowy laptop mojego taty, telewizor i odtwarzacz DVD. Byłam zrozpaczona. Chłopak podszedł do mnie i delikatnie objął swoim ramieniem. W tym momencie poczułam się bezpiecznie.
-Cii, Cami, wszystko będzie dobrze.- uspokajał mnie, ale to nic nie dało. Stałam w niego wtulona wylewając morze łez na jego koszulę, a on cierpliwie to znosił.
-Broadway, dziękuję.- zdobyłam się na lekkie muśnięcie wargami jego polika.
Violetta:
Wczorajsza randka z Leónem bardzo się udała. Wróciliśmy do domu we wspaniałych humorach.
Dzisiejszy dzień natomiast nie należał do najlepszych. Właśnie szłam do Restó na spotkanie z przyjaciółmi. Dostałam telefon od Broadwaya, że w domu Camili było włamanie i została porwana. Strasznie się stresowałam, z nerwów zaczęłam obgryzać paznokcie. Na szczęście mój chłopak mnie dogonił.
-Violetto, wszystko będzie dobrze.- objął mnie swoim ramieniem. Jak dobrze, że jest przy mnie.
Przekroczyliśmy oboje próg baru. Francesca, Maxi, Naty, Ludmiła, Federico i Tomas już na nas czekali. Brakowało już tylko nas no i oczywiście dwójki pozostałych. Przysiedliśmy się do stolika.
-Wiecie co z Cami?- zapytałam. Wszyscy zaprzeczyli głowami. Nikt nie ma pojęcia co się z nią dzieje.
Kątem oka dostrzegłam, jak dziewczyna wchodzi do knajpy pod rękę z przyjacielem. Jej stan był wręcz masakryczny. Wyglądała na wyczerpaną i zapewne nie miała ochoty teraz przesiadywać z nami.
Widziałam w jej oczach łzy i załamanie. Nie posiedzieliśmy razem zbyt długo, bo każdy miał coś do załatwienia, a na dodatek nie chcieliśmy zamęczać Camili. Chłopak jako dobry przyjaciel odprowadził ją do domu. León, Federico, Tomas i Maxi gdzieś się ulotnili, więc zostałam sam na sam z Francescą, Ludmiłą i Natalią.
-Bardzo się martwię.- zaczęłam. -To musiała być wielka trauma.
-Gdybym ja przeszła przez coś takiego chyba by mnie tu już nie było.- skwitowała Lu.
Po półgodzinie rozeszliśmy się wszyscy do swoich domów. Wracałam spacerem. Chociaż słońce ogrzewało mnie swoimi promieniami, czułam się lodowata i prawie zmarzłam. W ostatniej chwili zjawił się nie kto inny, jak mój ukochany.
-Mogłaś na mnie poczekać.- popatrzył na mnie i zarzucił na ramiona swoją kurtkę.
-Robisz mi wyrzuty?- popatrzyłam spod oka.
-Wcale nie, po prostu miałem ochotę cię odprowadzić.- uśmiechnął się i złapał za rękę.
Angie:
Zaczęłam coś czuć. Coś, czego od dawna nie czułam aż tak silnie. To rozwija się już od dobrych paru dni, a może nawet dłużej, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy?
Codziennie posyła mi swój szczery uśmiech, rozmawia ze mną, opiekuje, oto cały mój przyjaciel.
Każdego ranka szykujemy razem śniadanie przekomarzając się, oczywiście w żartach. Drobne sprzeczki, kłótnie, ale bez nich nic nie miałoby sensu. Na zgodę obejmuje mnie ramieniem i czule przytula. Troszczy się jakbym była kimś ważnym w jego życiu, przepraszam, jestem. On dla mnie też nie jest obojętny.
Dlaczego wcześniej tego nie dostrzegłam? Byłam aż tak ślepo zapatrzona w Germana? Teraz wiem, ile wspaniałych chwil mnie ominęło przy boku Pabla. Cieszę się, że mogę spędzić z nim cały stracony czas.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Zauważyłam jedną wiadomość od... Germana.
"Spotkajmy się przy fontannie w Alei Róż. To bardzo ważne."
Chwileczkę. To oni nie wyjechali i ja nic o tym nie wiem? Zdesperowana wybiegłam z domu przyjaciela niczego mu nie tłumacząc i ruszyłam w stronę alei. Kwadrans później byłam na miejscu, mężczyzna już tam na mnie czekał.
-Czego chcesz? I dlaczego nie poinformowałeś mnie, że nie wylecieliście z Buenos Aires?- pytałam.
-Zrozumiałem coś bardzo ważnego, Angie. Chcę, żebyś wróciła do domu.- złożył ręce błagalnie.
-Przykro mi, nie wrócę. Zrobiłabym to tylko i wyłącznie dla Violetty.- założyłam ręce na piersi.
-Proszę, daj nam szansę.- uniósł mój podbródek.
-Już dawno straciłeś swoją szansę. Żegnaj, Germanie.- odepchnęłam go i wróciłam do domu.
Gdy tylko ujrzałam Pabla, automatycznie rzuciłam się mu na szyję.
-Dziękuję, że jesteś.
Pablo:
Muszę przyznać, że kocham moją przyjaciółkę. Nie jak siostrę, lecz kobietę, z którą chciałbym spędzić życie. Obdarzam ją szczerym uczuciem. Czuję, że wreszcie zaczyna to doceniać. Te parę dni razem wszystko zmieniło. Zacząłem poznawać ją na nowo, jej sposób bycia. Tego wszystkiego brakowało mi już ładnych kilka miesięcy. Dbałem o nią jak najlepiej umiałem. Byłem szczęśliwy widząc ją uśmiechniętą.
-Angie?- złapałem ją za ręce.
-Tak?- przegryzła wargę i popatrzyła mi prosto w oczy.
-Kocham Cię.- odgarnąłem niesforny kosmyk włosów za jej ucho, ująłem twarz w ręce i delikatnie pocałowałem.
Diego:
Spacerowałem po Buenos Aires, tak bez celu. Obserwowałem każdy zakamarek miasta, interesowało mnie praktycznie wszystko. Sam nie wiem dlaczego, po prostu przez ostatni czas byłem samotny. Na szczęście Violetta pogodziła się z Leónem. To przeze mnie się rozstali, a ja tego nie chciałem. Była tylko moją przyjaciółką.
-Ojej!- wrzasnęła jakaś dziewczyna, na którą przez przypadek wpadłem.
-Przepraszam, zagapiłem się.- podniosłem klucze, które upadły jej na ulicę przez zderzenie.
-Nic nie szkodzi.- uśmiechnęła się. -Jestem Diana.- wyciągnęła rękę w moją stronę.
-Diego.- mrugnąłem do niej i uścisnąłem dłoń. Potem bez słowa mnie minęła. Ja poszedłem przed siebie, odwracając się co chwilę z myślą, że kiedyś ją jeszcze spotkam.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Jakiś koszmar, no :C Nie wyszedł tak jak trzeba, aczkolwiek może być.
WIELKIE DZIĘKI! Spełniliście jedno z moich marzeń <3
Ostatnio dziękowałam za ponad 700 wejść jednego dnia i napisałam, że marzy mi się 1.000... Aż tu następnego dnia, w niedzielę przekroczyliście tą liczbę! Osiągnęła ona 1.212 wyświetleń.
19.10 mijają 3 miesiące od założenia bloga. W tym czasie weszło na niego ponad 30.000 osób. Dziękuję z całego serduszka <3333
Jak widzicie nowa postać Diana- twarzy użycza mi Selena Gomez. Jakoś tak mi się ten gif spodobał, no i wpadłam na pomysł, żeby była w opowiadaniu.
Liczę na komentarze, one wywołują wielki uśmiech na mojej twarzy. To chyba tyle.
Kocham, Caro :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)