1.09.2014

Potrafimy kochać i marzyć, dlatego wszyscy jesteśmy zwycięzcami.

Witajcie kochani!
Informacja nie jest już tak "świeża", jednak postanowiłam, że tutaj również o tym wspomnę.
Tak, zakończyłam tego bloga, ale to nie oznacza jeszcze, że kończę z pisaniem.
Jeżeli lubicie Camilę i Sebastiana, lub stęskniliście się za moimi opowiadaniami (wiem, że nikt, ale się pocieszam, heh) to zapraszam...

22.08.2014

Epilog: Zawsze z Tobą

"Zrozumiałem, by żyć musisz chwytać dzień
Wstań by biec, bo istnieć nie znaczy żyć
Weź się w garść, ten dzień jest twoim dniem
A wierzę, że będzie dla każdego z nas
 piękno w naszych sercach"
LemON - "Nice"


          Zatrzymajmy się na chwilę. Zastanówmy, po co jesteśmy. Dlaczego w ogóle istniejemy? Skąd wzięły się uczucia, gesty, słowa? Rodzimy się zupełnie nieświadomi, co chce nam przynieść świat, nie rozumiemy niczego; dopiero z czasem uczymy się żyć. Popełniamy błędy, ale tylko po to, by móc się podnieść, pozwolić, by wyrosły nam nowe skrzydła i iść dalej. Kochamy, choć też nie zawsze; niekiedy złudne uczucie próbuje nam wmówić, że jest inaczej.
A dlaczego tęsknimy? Przecież mamy wszystko. Niczego nam nie brakuje.
Na pewno część z was pamięta, jak w dzieciństwie radowało się z drewnianych klocków. Były kolorowe, jak dziecięcy uśmiech, który czarował wszystkich dorosłych chcących cofnąć się w czasie. Małe dłonie niepewnie chwytały zabawkę próbując stworzyć coś z niczego. I na samym końcu słychać było tylko donośny śmiech, po którym można było stwierdzić, że wieża została zbudowana.
Jednak wystarczyła tylko sekunda, by dziecięce marzenia obrócić w proch.
I co wtedy? Z nami jest tak samo. Długo planujemy, próbujemy spełniać marzenia, aż nagle wszystkie dotąd zgromadzone nadzieje i wizje zostają zniszczone. Tak, jak ta wieża.
W ciągu życia wypowiadamy miliony słów, które w kilka sekund potrafią wiele naprawić, lub wręcz przeciwnie - niszczą wszystko.
     Ale czasem warto ryzykować.

          Minęły trzy miesiące. Dla każdego były one równie ciężkie, myśl o nadchodzącym wielkimi krokami zakończeniu roku nie polepszał sytuacji. Walcząc o nowo nadchodzący dzień, o sprawiedliwość wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Nie potrafili przekroczyć bariery strachu, przełamać się i odfrunąć. Byliby wolni, ale najwyraźniej to nie był ten moment. Chcieli udowodnić sobie, że potrafią samodzielnie wybrnąć z opresji i nie uciekać od odpowiedzialności. To pokazałoby tylko, że są zbyt dziecinni, by poradzić sobie w przyszłości.
     Pomagał jej za każdym razem, gdy tylko potrzebowała jego pomocy. Juan doszedł już do siebie, znowu biegał za piłką po boisku (a przynajmniej próbował), ale... to nie oznaczało jeszcze, że rodzice wybaczyli Larze.
Codziennie budziła się z myślą, że wstanie i będzie jak zawsze. Przez ostatnie sześćdziesiąt dwa dni nie poczuła rano zapachu świeżo zmielonej kawy ani wypieczonych dopiero co croissantów. Matkę zastawała w obojętnej co do niej minie, a ojca już dawno nie było. Wyjechał w delegację trzy tygodnie temu; poszczęściło mu się, nie wysłuchiwał przynajmniej naprzemiennych krzyków to Victorii, to Lary.
     Późnym popołudniem spotykali się w kawiarni za rogiem, pijając jak to mieli w zwyczaju gorącą czekoladę, którą za każdym razem stawiał Diego. Tym razem chciała zrobić wyjątek od reguły, wyciągając pospiesznie portfel z kieszeni spodenek.
- Ja zapłacę - wyprzedziła chłopaka wyjmując banknoty. Kelnerka odstawiła tacę na stolik i odeszła zadowolona zostawiając dwójkę przyjaciół samych. Spojrzał na nią spod byka i upił łyk wstrętnie gorącego jeszcze napoju.
- Nie powinnaś - sapnął, odstawiając kubek z powrotem. - Mogłem cię powstrzymać.
- Niczego nie mogłeś, daj już spokój, dobra? - Mruknęła pod nosem. Naburmuszenie spowodowane było półgodzinną wymianą niezbyt przyjemnych zdań ze swoją matką. Wzruszyła ramionami, zamykając powoli powieki. Czuła, jak coraz bardziej są ociężałe i napuchnięte. Aż wreszcie wydostała się spod nich pierwsza łza, taka znikąd, nie wyrażająca żadnych uczuć. Po raz pierwszy widział ją tak... Obojętną? Oschłą? Nie umiał znaleźć odpowiedniego określenia. Niechętnie pozwoliła mu trzymać swoją dłoń, którą do niej wyciągnął. Ścisnął ją mocno i głośno westchnął.
- Dzieje się coś złego, widzę to po tobie. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć...
     Wstała od stolika i podziękowała wychodząc nagle z kawiarni. Nie wahał się ani chwili dłużej, wybiegł za nią i dopadł, gdy ta przechodziła przez ulicę. Nie kontrolując swoich czynów wpadła mu w ramiona, nie wybuchła tym razem płaczem. Twardo i przekornie wmawiała sobie, że pozostanie silna.
- On prawdopodobnie będzie potrzebował operacji. Przeze mnie, rozumiesz? I pomyśleć, że byłam tak niedojrzałą siostrą. Po co brałam go na ten cholerny tor? Mógł zostać w domu. Miałabym spokój. Victoria nie może słuchać tłumaczeń, to nie ma przecież znaczenia. Życie jej syna zostało narażone na niebezpieczeństwo, co tam, że próbowałam go ratować. Też sądzisz, że jestem zła? Nie zasługuję na...
Zamilkła. Przywarł swoje usta do niej nie pozwalając się więcej odezwać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła nagłą ulgę i spokój. Diego sprawił, że zegar stanął darując im tą jedną, ostatnią chwilę wytchnienia.
- Lara, bez względu na to, co się stało, nadal jesteś wspaniałą osobą. Nie wątp w to, nigdy - musnął kciukiem rozgrzanego polika, wcale nie z powodu tego, że było chłodno. To on rozgrzał ją w ostateczności.
     Obiecała mu, że nie podda się tak łatwo i sprawi, że rodzice znowu jej zaufają.

        Jak każdego wieczora siadali u niej w ogródku na kocu i wtuleni w siebie wpatrywali się w bezchmurne pomarańczowe niebo, za którego horyzontem miało skryć się słońce. Często płatało im figle i wcale nie było go widać, ale nie przejmowali się jego nieobecnością, ciesząc się sobą nawzajem. Dla niego liczyła się tylko ona, najpiękniejsza Ludmiła. Kochał ją za wszystkie wady, piękno jej duszy i - za to, że ona też go kochała. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek zatracał się tak w czyichś oczach. Byli dla siebie i to im wystarczało.
- A pamiętasz jak...
- Pamiętam - westchnęła triumfalnie podnosząc głowę z jego ramienia. - Pamiętam wszystko związane z tobą. Nie dałeś mi wyboru.
Zaśmiał się.
- No wiem, ja to wszystko robiłem specjalnie, żebyś tylko na mnie spojrzała - mrugnął do niej, odwzajemniła uśmiechem. Z pewnych powodów nie chciała cofać się do przeszłości, ale dla Federico zrobiłaby wszystko. Nie sądziła, że wróg stanie się najbliższy jej sercu; bo w sumie tylko on rozumiał ją najlepiej. Wiedział, kiedy dzieje się źle, by móc wkroczyć i pomóc najlepiej jak umie.
- Ty spryciarzu, a ja myślałam, że mnie nienawidzisz - burknęła pod nosem z udawaną złością. Ten tylko przysunął się do niej i ucałował czule w czoło. Oboje teraz zastanawiali się, dlaczego przez tyle czasu ranili się nawzajem. Nie lepiej było na samym początku założyć rozejm? Hm... chyba jednak lepiej, że stało się inaczej.
     Elsa zawołała ich na kolację. Ludmiła uciekła z koca zostawiając chłopaka samego. Pobiegł za nią, niestety nie udało mu się jej dogonić. Razem znaleźli się dopiero w kuchni przy stole.
- Dzwoniła twoja mama - wyrwała nagle gospodyni. Blondynka przerwała posiłek odkładając kanapkę na talerz. Z niemrawą miną spojrzała na kobietę i przełykając głośno ślinę spytała nerwowo.
- Coś mówiła...?
- Tak.
- A przyjedzie?
Pokręciła przecząco głową. Tak myślała. Nie ma czasu na oglądanie beznadziejnego szkolnego show, w którym występowała jej jedyna córka. Niestety nie pogodziła się jeszcze z tą myślą. Czuła, jakby mamy nie było i nigdy nie pojawiła się w jej życiu. Federico nie wiedział, jak ma jej pomóc w tej sytuacji. Nie ściągnie kobiety do Buenos Aires. A on sam chciałby dowiedzieć się, czy jego ojciec jeszcze żyje i czy pamięta, że ma syna i żonę...

          Żar lał się z nieba. Udało się wyciągnąć go choć na chwilę z domu; Maxi nie mógł patrzeć, jak jego przyjaciel siedzi markotny dniami w domu. Na pół godziny przed spotkaniem jednak zmienił zdanie, rodzice zatrzymali go dłużej na zakupach. Zostawił Federico samego.
A jednak wyszedł. Spacerował parkiem, gdzie według niego była idealna cisza i najlepsze miejsce na upalne popołudnia. Zauważył swoją dziewczynę wraz z jakimś mężczyzną. Pierwszą myślą było to jej tata, jednak po chwili dopiero przypomniał sobie, że wyjechał w delegację. Podszedł bliżej, lecz zbyt blisko. Ujrzeli go.
- Federico... - blondynka niepewnie podeszła do chłopaka ciągnąc za sobą starszego mężczyznę. Zamilkła na chwilę, co wytrąciło go z równowagi. Bał się tego, co usłyszy, gdyż jej ton nie był zbyt rozweselony, a bardziej tajemniczy i cichy. - Poznaj Ronaldo Pasquarelli. Twojego ojca.
     To ten Ron?
     Tato?
     To Ty?
     Powiedz, że tak. Szukaliśmy cię szesnaście lat. Ale wreszcie się odnalazłeś i będziesz z nami. Ze mną i mamą, prawda?
     Jak małe dziecko, które dostało w swoje dłonie ulubioną zabawkę poczuł coś, czego jeszcze nigdy. Mężczyzna objął go tuląc do siebie. Najpierw powoli i delikatnie bojąc się reakcji chłopca. Jednak z kolejnymi chwilami coraz mocniej. Federico poczuł gorące łzy spływające po polikach. Nie wiedział, czy to dzieje się naprawdę, czy to on, ale w duszy miał ogromną nadzieję, że to wszystko stało się prawdą.
- Ron Pasquarelli, narzeczony Emmy Gardias, prawdopodobnie twój ojciec. To ja. Wybacz mi, Federico, że czekałeś na mnie tyle lat. Sam się za to obwiniam. Mój największy błąd w życiu. Czy... czy wy oboje mi wybaczycie?
Zadrżały dłonie, zadrżał cały on. Nie potrafiąc się wysłowić po chwili dopiero dał mu odpowiedź.
- Chyba tak... - zaczął nieśmiale - tato.
Przemógł się. W planach miał jeszcze podziękowanie Ludmile, bo gdyby nie ona prawdopodobnie nigdy nie poznaliby się, a rodzina wciąż byłaby niepełna.
Wrócili oboje do domu. Zaprowadził Rona na piętro, do sypialni, gdzie siedziała jego mama. Ujrzawszy go bez słowa podniosła się z łóżka i niepewnym krokiem podeszła do mężczyzny. Dotknęła jego twarzy; muskała kciukiem każdą drobną część skóry, jakby sprawdzała, czy jest prawdziwy. To była rzeczywistość. Poczuli oboje, jak serce przyspiesza, a oddech staje się nierównomierny. Mijały sekundy, a oni z każdą chwilą zbliżali się do siebie coraz bardziej. Aż wreszcie położyła rękę na jego sercu i spojrzała w jego oczy przepełnione bólem.
- To ty... - wypowiedziała jak zaklęta poprzednie słowa z myśli syna i przytuliła Rona z całych sił. Teraz, gdy rodzina była kompletna, wszystko stało się łatwiejsze.

          Siostry Perdido nigdy nie mogły dojść do porozumienia. Między nimi nigdy nie zagościło słowo kompromis czy chociażby przepraszam wypowiedziane z ust którejkolwiek z nich. Na pieńku miały ze sobą od wielu długich lat, a wszystko zaczęło się z jednego prostego powodu, który wszystkim pewnie jest znany. Natalia zawsze musiała być tą lepszą, a przynajmniej w oczach Leny.
     I pewnego dnia stało się coś, o co nigdy czarnowłosa nie podejrzewałaby siostry. W ostatni dzień szkoły usłyszała najszczersze przeprosiny. Z początku zdumiała się, lecz uwierzyła w te słowa. Nigdy jeszcze Lena nie była tak pokorna. Obie nauczyły się, że razem mogą zdziałać więcej, bo przecież istnieje jakaś siostrzana siła, czy coś tam.
- Wydaje mi się, że powinnaś przeprosić kogoś jeszcze... - przewróciła oczami, a Lena obróciła się. Za nią stał Maxi, który czekał na kilka słów wyjaśnienia. Ze wstydem przyznała mu rację.
- Ciebie też przepraszam. Nie chciałam zniszczyć Natalki, jest mi bardzo głupio, nie powinnam w ogóle ingerować się w wasze sprawy. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, na pewno nie popełniłabym tego błędu. Źle mi z tym, okej? - wzruszyła ramionami. - To byłoby na tyle. Życzę powodzenia na występie.
- Czekaj - zatrzymał ją chłopak. - Dziękujemy oboje za szczerość.
Uśmiechnęła się i wyszła. Zostali sami. Naty niepewnie uśmiechnęła się do Maxiego, on zrobił to samo. Chwycił ją za rękę i mocno ścisnął. Nie czuła się już samotna, było dobrze, nawet bardzo. Bo był on, kochający ją najmocniej na świecie, był rozejm między siostrami, był występ kończący rok, było... idealnie.
- Kocham cię, wiesz?
- Ja też ciebie kocham, najmocniej na świecie - mruknęła mu do ucha pozostawiając delikatny ślad ze szminki na poliku chłopaka.

           Ten dzień był jednym z trudniejszych w jej życiu. Musiała podjąć decyzję, czy wybaczyć komuś, kto zrujnował wszystko. Absurdem jest to, że mimo popełnionego błędu wciąż go kochała i nie umiała przestać. Ale przypomniała sobie jego list. Obiecał, że jej nie zostawi. Jak byli mali też tak mówił. Nie widzieli się siedem lat, a jednak dotrzymał słowa. Później też się nią opiekował, był i czuwał. Pamiętała, jak kiedyś palnęła coś o kwiatkach. Przyniósł jej bukiet, a ona powiedziała swojej mamie, że ma narzeczonego. W końcu bukiet zerwanych na łące mleczy zobowiązuje, nie? Zaśmiała się w duchu z całego zdarzenia, które teraz wydawało się bardzo abstrakcyjne. Dzieci jednak mają łatwiej.
- Z czego chichoczesz?
     León. Przyszedł i stał obok niej. W tej chwili zatraciła się zupełnie nie wiedząc, co robić. Nie było już odwrotu, on nie odejdzie, on tak łatwo nie odpuści. Jedynym pocieszeniem było to, że widziała, jak mu na niej zależy.
- Przemyślałam to sobie. Chcę, byśmy zachowywali się jak dorośli i podejmowali decyzje mądrze - powiedziała dyplomatycznie. Cmoknęła głośno pozostawiając go w nieświadomości, czego może się spodziewać.
- Nie rozumiem - wzruszył ramionami zdezorientowany. Violetta nie chciała bawić się w chowanego skrywając swoje uczucia.
- Kocham cię, rozumiesz czy nie?
     Niemalże krzyknęła. Wierzył w te słowa, nawet bardziej, niż powinien. Czekał na nie tyle czasu, aż wreszcie to powiedziała. Jednak pytanie, czy wybaczyła mu największy błąd, jaki popełnił wciąż pozostało bez odpowiedzi. Podszedł bliżej próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy, lecz uciekała. Bała się, że odkryje jej prawdziwe uczucia, a nie chciała wyjść na niepohamowaną rozpłakaną kretynkę. 
- Czy to znaczy, że mi wybaczasz wszystkie złe przewinienia? Błagam, powiedz, że tak.
- To znaczy, że jestem w stanie dać ci drugą szansę, bo nie umiem żyć bez twojej obecności.
     Udało się. Zakończyli wojnę, wygrali oboje. Odzyskali coś, czego brakowało im tyle lat. Siebie i własne wspomnienia. Będąc coraz bliżej siebie, z każdą chwilą rozumieli, że osobno niczego nie osiągną. Razem byli w stanie dotknąć gwiazd i pokazać, że jeśli tylko się chce można spełnić marzenia.
Nie zauważyła, gdy zetknęli się ustami w pierwszym jak dotąd pocałunku. Głuche wołanie o pomoc ustąpiło już wcześniej, jednak dopiero teraz się o tym przekonali. Muskał delikatnie jej wargi błagając w duszy, by nie uciekła. Została. Zarzuciła niepewnie dłonie na szyję Leóna. Przejechał powoli ręką po ramieniu dziewczyny; pozostawiając przyjemny dreszczyk. I kiedy w końcu wybiła godzina szesnasta oderwali się od siebie i spojrzeli w oczy. Tym razem nie błądziły ślepo po pomieszczeniu, tkwiły w marzeniach tej drugiej osoby. Pomyślała, że dobrze zrobiła dając mu szansę. Czasami warto zaryzykować, odważyć się na krok do przodu bez zastanawiania się i bania o konsekwencje. Wszystko kiedyś ułoży się samo, w najodpowiedniejszym momencie życia.
- Kocham cię, tak mocno, tęskniłam przez te wszystkie lata. Wiesz...?

          Przez kolejne dni unikał rodziców. Traktował ich jak widmo, co skutkowało tym samym z ich strony. Nie miał pojęcia, jak źle robi, jednak myślał, że to pomoże mu jakoś powiedzieć im prawdę. Złudne marzenie. Nie dopytywali się, gdzie Marco wymyka się rankiem, a wraca późnym popołudniem, byli zbyt pochłonięci pracą. Mimo to kochał ojca i matkę bardzo mocno, bez znaczenia, czy zajmowali się nim cały czas, czy prawie wcale.
Ale tamtego dnia musiał zmierzyć się z prawdą. Stanąć oko w oko z przeznaczeniem i pokazać, że sam potrafi osiągnąć to, co dla jego rodziców było niemożliwe.
Francesca cały czas wspierała chłopaka. Wiedziała, że sam nie poradzi sobie z problemem, a tylko jej pomoc mogła coś dać. Ufał jej, jak nikomu innemu i to chyba utwierdziło ją tylko w przekonaniu, że Marco jej się spodobał. Dobra, spodobał na początku, teraz naprawdę się zakochała. Wydawało się jej to zbyt absurdalne, ale... czuła coś do niego. Zresztą on do niej też.
- Wszystko jest możliwe, jeśli tylko chcesz. Zobaczysz, wyjdziesz na scenę i pokażesz im, co dla ciebie najbardziej liczy się w życiu, dobrze? - dodała mu trochę otuchy. Chociaż nie wierzył, że cokolwiek to zdziała, oni nie są tacy wyrozumiali. Nigdy chyba nie byli.
- Dziękuję, Fran, ale ojciec nie zrozumie. Ja gram w kosza, nie śpiewam.
- Dzisiaj występujesz. Musisz to zrobić, dla siebie, nie dla nich. To ty jesteś dziś gwiazdą. Muszą zrozumieć... bo jeżeli nie sama z nimi porozmawiam.
- Tylko pogorszysz sprawę. Nie ingeruj się w to, okej? Poradzę sobie sam.
- Jak chcesz.
     Chyba trochę przegiął.
- Przepraszam, Francesco. Jestem zdenerwowany, tylko tyle.
Zerknął zza kurtyny. Właśnie wchodzili do sali zasiadając wygodnie w fotelach. Drugi rząd, siódme i ósme miejsce.
     Show uważane za rozpoczęte.
     Będzie happy end?

          Nie odzywał się przez ostatni tydzień, jakby w ogóle go nie było. Zwątpiła, czy cokolwiek jeszcze dla niego znaczy i czy kiedykolwiek tak było. Kolejny raz została sama. Po śmierci mamy nie było tak samo. Czasami tęskniła bardziej, czasem mniej, ale nadal ją kochała. Wolała być z nią, ale dała sobie szansę; przecież w końcu musi być lepiej. Obiecał jej to, mówił, że nigdy nie opuści, że niedługo zamieszka u niego, a problemy znikną od ręki.
W dniu, jednym z ważniejszych w jej życiu nie przyszedł i nie towarzyszył. Porzucił jak szmacianą lalkę bez uczuć, bo przecież zajmie się nią ktoś inny. Ewentualnie zgnije w samotności. Camila, nie myśl tak, skarciła samą siebie w myślach. I kiedy już chciała odejść poczuła pod dłonią niedużą kartkę papieru kującą delikatnie w palce. Chwyciła ją i otworzyła. Przed oczami miała całą stronę zapisaną pismem Sebastiana, rozpoznała od razu. Bez chwili zastanowienia zaczęła zagłębiać się w tekście.

"Droga Camilo!
Wiem, zawaliłem. Nie odzywałem się. Wyjechaliśmy z ojcem na miesiąc do Chorwacji, tam musimy zająć się barem, który powierzyli nam na okres wakacyjny. Jestem świadomy tego, że możesz nie chcieć utrzymywać ze mną kontaktu. Ale pamiętaj, kocham Cię najmocniej na świecie. Nie rzucam słów na wiatr, dotrzymuję obietnic. Nie zapomniałaś jeszcze?
Kawiarnia jest na razie zamknięta, ale nie martw się o pieniądze, razem z ojcem zostawiliśmy Ci trochę. W kopercie masz całą pensję za miesiąc. I premię również. Może choć trochę Ci wynagrodzę moją nieobecność... A gdy wrócę ta kawiarnia będzie nasza. Zobaczysz, kochanie.
Wybacz, że nie jestem z Tobą na zakończeniu roku. Bardzo chciałem, ale wyszło zupełnie inaczej. 
Źle mi z tym, że nie mogę Cię przytulić, poczuć Twojego zapachu, powiedzieć, że jesteś dla mnie najważniejsza.
Ale potrafimy kochać i marzyć, dlatego wszyscy jesteśmy zwycięzcami. Wygrałaś. Dla mnie jesteś zwycięzcą. 
Nie zapomnę o Tobie.
Ty nie zapomnij o mnie.
Wiecznie kochający Cię
Sebastian"

     Drobne kryształowe łzy powoli spływały po rozgrzanych polikach. Chciała, by był przy niej. 
Poczuła, jak ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu. Odwróciła się; nikogo za nią nie było.
Ale wiedziała, że to mama. Czuła to.
- Kocham cię mamo... i ciebie Sebastianie też. Kocham was najmocniej.
     Była pewna, że te słowa trafią do serc odpowiednich osób. 




Nie wyszło.
Przepraszam.
Kompletna masakra.
Co mam powiedzieć? Dziękuję? Żegnajcie? To dla mnie trudniejsze, niż myślicie.
Przez rok i miesiąc byłam z Wami na tym blogu, napisałam dwie historie, obie dokończone, kilka Shotów i... pożegnania nadszedł czas.
Czuję, że to ten moment, kiedy powinnam odsunąć się w cień i dać szansę innym. 
Osiągnęłam dużo. Naprawdę, nie spodziewałam się tego, że kiedykolwiek pisanie będzie moją pasją. Że stanie się rutyną i szybko nie zniknie z mojego życia. Że poznam tyle wspaniałych osób i odnajdę w nich prawdziwych przyjaciół.
Dziękuję wszystkim, bardzo. Kocham Was.
Czuję, że specjalne podziękowania należą się również Wam:
Adzie, bo jesteś ze mną już rok, bo nadal ze mną wytrzymujesz, bo mnie kochasz, a ja Ciebie, bo jesteś moim słońcem, moją przyjaciółką i mocno wierzę w to, że niedługo nasze upragnione spotkanie stanie się rzeczywistością. 
Marcie, bo jest moją Rypką, bo świruje, bo pisze tak pięknie, jest moim mężem, ciotą, idiotą, Bufonem, bo nalega, żebym z nią pojechała na wakacje z dziewczynami, bo po prostu jest i za to Ci dziękuję. Kocham Cię, miśku <3
Wiktorii, bo ona również jest ze mną długo. Między nami ostatnio nie było najlepiej, ale mimo to była przy mnie i wspierała. Tobie również należą się podziękowania, kochanie. 
Martynce, ciołek kolejny, Horhi bogiem, Draco nałogiem, świr mały mój kochany, co mnie cały czas wspierał, co gada jak najęta, ale wcale mnie nie denerwuje, KOCHAM CIĘ :*
Asi, jednej drugiej Germasi, napalonej fanki jego uszu, cioła największego, jakiego tylko znam, dziękuję za te kilka miesięcy, bo tylko prawie trzech, ale już zdążyłam Cię pokochać, kocham nasze rozmowy po dwie godziny i mam nadzieję, że będzie ich więcej.
Kasi, NAJWIĘKSZEMU BUFONOWI, jakiego świat widział, co mnie wiecznie przezywa, ale i tak ją uwielbiam, za nasze rozmowy na skype, bo jesteś taka piękna i żona Diego XD 
Marceli, my się też długo znamy, ponad 9 miesięcy, dziękuję Ci za wszystko, za rady, za pomoc, za to, że ze mną byłaś, dziękuję...
Sarze, bo robi takie wspaniałe szablony, bo kocha tak samo jak ja Kurta i jego piękne paczadełka *o*, Maxa, Sama, Alexa i emanuje dobrocią. Tobie również dziękuję.
Dziękuję również z całego serca dziewczynom z JSM, bo bez Was nie byłoby tu mnie. Dajecie mi siłę, pomagacie i inspirujecie. Kocham Was, taka patologiczna rodzinka z nas, hihi <3
Dziękuję za prawie 137 tysięcy wyświetleń, 122 obserwatorów, 1193 komentarze, 128 postów, za to, że mnie wspieraliście i byliście ze mną. Jestem Wam wdzięczna.
Od teraz jestem tylko na JSM
To chyba tyle, co chciałam powiedzieć...
Gdyby coś mi się przypomniało, edytuję.
Kocham Was.
Scarlett Walker,
Karolina.

19.07.2014

Rok bloga.

Kochani.
Dzisiaj, 19 lipca mija rok, kiedy założyłam tego bloga. Jestem bardzo szczęśliwa, że wytrwałam tyle, i mam nadzieję, że dam radę jeszcze dłużej. Dziękuję za ponad 1170 komentarzy, ponad 130,000 wyświetleń, 114 obserwatorów w chwili obecnej (liczby ciągle rosną, jestem naprawdę zaskoczona...) Chciałabym podziękować każdemu, kto przyczynił się do mojego dalszego rozwijania na tym blogu, bo bez Was nie byłoby tu dziś mnie. Kocham Was bardzo mocno. <3
Jesteście wspaniałymi osobami i cieszę się, że wielu z Was poznałam trochę bliżej.
Kończąc mój krótki post (który zresztą piszę z telefonu na wyjeździe) jeszcze raz wszystkim dziękuję.
Karolina,
Scarlett Walker

6.07.2014

Rozdział 13: Spójrz, zniknij, zapomnij

"Po prostu daj mi powód,
Wystarczy nawet malutki,
Sekunda, to jeszcze nie koniec drogi,
 tylko jej zakręt
Możemy nauczyć się kochać jeszcze raz"
Pink ft. Nate Ruess - " Just Give Me A Reason"



               Co zrobiłaś nie tak?
               
               Nic.

               A więc czego nie zrobiłaś?

               ...

               Odwróciła głowę, tchnąc w swoje życie nowych barw. Miała nadzieję, że fala najgorszego zła przeminęła. Wcale się nie myliła. Teraz miało już być tylko lepiej. Wierzyła w to, że wreszcie nadszedł kres jej smutku, bo dziś nie była już sama. Potrzebowała opieki, swego anioła stróża, który obroni ją i odbije strach niczym kuloodporna tarcza. Wszystkie troski odeszły w niepamięć. A może wcale tak nie było?
      Nie słyszała zbyt wiele o jego ojcu. Przy każdej możliwej okazji unikał tej rozmowy. Starał się zatuszować ślady z przeszłości, szło mu, jak dotąd, nieźle. Zamknął swoje usta na kłódkę i wyrzucił klucz. Nie miał zapasowego. Nie chciał o tym wszystkim wspominać, po raz kolejny uderzyłoby to w niego ze zdwojoną siłą. Tego najbardziej chciał uniknąć, ale czuła, że powinien chociaż cokolwiek kiedyś napomknąć. Nie wszystko da się tak idealnie ukryć, a on na pewno nie był w tym mistrzem. 

     Tato, gdzie jesteś?
     Zapomniałeś już o mnie?
     Tato...

     Odezwij się.

     - Halo, Federico - potrząsnęła jego ramieniem, wybudzając go z transu. - Żyjesz?
- Chyba tak - mruknął pod nosem, obracając się plecami do blondynki. Usłyszała tylko pociągnięcie nosem i głośne westchnienie. Nie wiedziała, co się z nim dzieje. Wczorajszego dnia jeszcze tryskał radością, gdy znowu wróciła do Buenos Aires. Nie mógł nacieszyć się jej obecnością, próbował nadrobić stracone godziny, minuty, sekundy osobno... Pokazał jej wtedy, jakim uczuciem ją obdarza, co tak naprawdę liczy się w jego życiu. Była jego oczkiem w głowie, ogromną nagrodą i najpiękniejszą ze wszystkich dóbr świata. Przy nim nauczyła się kochać i poznała słodki smak życia. Przestała widzieć je w szarych barwach, teraz gościły tylko te najwspanialsze. Przeplatały się czasem z czarnym i białym, lecz nie były one zbyt mocno nasycone, by w jakiś sposób mogły zaszkodzić dziewczynie. Uwielbiała je za to, jakie było i nie chciała go zmieniać. 
- Kochasz mnie? - spytał po wielu minutach błogiej ciszy. Zaskoczona pytaniem położyła się obok niego i oparła głowę o rękę, będąc teraz w pozycji półleżącej. Dopiero wtedy ujrzała jego zaszklone oczy, wyrażające więcej, niż mogłoby się wydawać.
- Dlaczego pytasz?
- Odpowiedz, proszę.
- Oczywiście, że cię kocham.
- Kłamiesz.

     Kłamała?

- Żartowałem. 
- Proszę cię, nie rób tak nigdy więcej.
     Przysunął się bliżej twarzy Ludmiły, by móc dotknąć zaróżowionych polików. Były rozżarzone, tak samo, jak płomień uczucia do niego w jej kruchym sercu. Zmrużył delikatnie oczy, pozwalając łzie spłynąć po jego twarzy. Uchwyciła ten moment w idealny sposób, zapisując go w swej pamięci. Dawno nie widziała go płaczącego. Dla niej była to kiedyś oznaka słabości, ale dziś wie, że wcale tak nie musi być. Niemniej jednak bolał ją ten przykry widok. Chciała mu pomóc za wszelką cenę, byleby tylko wywołać na jego ustach uśmiech. Nagle znalazł się w pozycji pionowej i chwycił ją za rękę. Nie chciała nic mówić, Federico jej nawet nie pozwolił. Przyłożył palec do jej sinych ust i wyszeptał do ucha kilka słów.
- Jesteś najwspanialszą osobą na całej Ziemi, wiesz?
     A potem tylko było już jak w niebie.
     Powoli zetknął się z jej wargami, zrywając przy tym nić niepewności. Z każdą kolejną sekundą byli sobie jeszcze bardziej bliżsi. Wydawało jej się, że to piękny sen, z którego zaraz ktoś ją wybudzi. Ale nie, to się działo naprawdę. Teraz była pewna, że Federico to odpowiednia osoba, która zamieszkała w jej sercu, topiąc jego lód. Nie żałowała żadnej chwili z nim spędzonej, nawet tej najbardziej bolesnej, gdyż czuła, że wszystko ma swój cel. Doświadczyła tego na własnej skórze. Chociaż matka postanowiła polecieć bez niej, miała przy sobie jeszcze jego. Wystarczył, by wiedziała, że nie jest sama i znalazła się osoba, która obdarza ją prawdziwą, bezgraniczną miłością.
- Dziękuję ci, za wszystko - powiedziała nieśmiale, odrywając się po chwili od słodkich ust chłopaka. Zachichotał, widząc jej rumieńce na polikach, po czym zamknął ją w swoich silnych ramionach, starając się jej nie wypuścić.
- To chyba ja powinienem - odezwał się, opierając brodę o czubek głowy blondynki.
- Chyba oszalałeś, kto postanowił podjąć się wyzwaniu i mnie poznać, co? To raczej nie byłam ja - tym razem zaśmiała się już odrobinę głośniej, odrywając się z uścisku Federico. - Zwłaszcza, że mam bardzo trudny charakter, a ty o tym doskonale wiesz.
- A czy to ma jakieś większe znaczenie? Kocham cię za twoje błędy, które popełniasz, za wady, które masz, za to, że się na mnie często złościsz i masz swoje humory. Kocham cię za to, jaka jesteś, rozumiesz? - spytał wpatrując się w jej oczy, które momentalnie zaszły łzami.
- Nie, nadal tego nie rozumiem, ale to nie zmienia faktu, że jesteś dla mnie bardzo ważny - ponownie wtuliła się w niego, składając na poliku gorący pocałunek, który miał zostać przypieczętowany już na wieki.

                Unikali się cały czwartek. Chociaż pragnął rozmowy z Violettą, powstrzymywał się od podejścia do niej. Bał się jej reakcji, tego, co zrobi, bo po raz kolejny mógł się rozczarować. Nie żałował jednak tego, że podarował jej trzynaście róż i list. Feralny poniedziałek miał odejść w zapomnienie. Wydawało mu się, że było po wszystkim, uda mu się z czasem wymazać tamten dzień z pamięci, lecz nie potrafił. To było kolejne wspomnienie z dzieciństwa wiążące się z Violą. Nie umiał tak po prostu spojrzeć w dawne karty losu, zniknąć z tamtego miejsca i o tym zapomnieć. Gdyby tylko udało mu się jakoś przekonać ją, że wciąż jest dla niego najważniejsza...
- Francesca, możemy chwilę porozmawiać? - dopadł Włoszkę po ostatniej lekcji. Przytaknęła mu. Pociągnął ją za rękę, prowadząc do pustej sali muzycznej. Zamknął drzwi tak, by nikt nie mógł ich podsłuchiwać.
- Wiem, o czym chciałbyś pogadać - westchnęła, siadając na obrotowym krześle, na którym zazwyczaj Beto kładzie swoje podręczniki i segregatory. León oparł dłonie o blat niewielkiego biurka i zrobił głęboki wdech.
- Ja naprawdę nie chciałem, by to wszystko się tak potoczyło - tłumaczył. - Violetta wspominała ci coś o mnie może? - spytał ni stąd ni zowąd.
- Niestety tylko same złe rzeczy - powiedziała ze współczuciem. Po chwili jednak wstała z miejsca i położyła dłoń na ramieniu przyjaciela. - No dobra, trochę cię oszukałam. Kazała to tobie przekazać - wyjęła z torebki małą kopertę zaadresowaną do Leóna Verdasa. Wręczyła chłopakowi i podeszła do drzwi, delikatnie je uchylając.
- Nie chcę ci przeszkadzać, przeczytaj to w spokoju. Pogadamy później, dobrze? - posłała mu uśmiech, po czym wyszła z sali.
- Okej - mruknął pod nosem, otwierając kopertę. Nie wiedział, czego się po niej spodziewać, dlatego tym bardziej obawiał się jej zawartości. Przełamał jednak lody i wyjął z niej fioletową kartkę, najbardziej charakterystyczny kolor Violi. W środku znajdowało się również niewielkie zdjęcie wymiarów dziewczęcej dłoni. Przedstawiało ono dwoje rozbrykanych dzieci tulących się do siebie podczas zachodu słońca. Znał ten krajobraz, to było na szczycie jednej z górek w Meksyku. Poznał również te postacie. To oni...

Nie uda mi się o Tobie zapomnieć, tego jestem pewna. Ale wiem też, że tak łatwo Ci nie wybaczę. Wbiłeś mi sztylet w serce, nie zapomniałeś jednak go wyjąć. Rana pozostała i wątpię, czy szybko się zagoi. Jeżeli sobie zapracujesz, to może kiedyś, w przyszłości znów będzie Nas łączyło tyle wspólnych spraw. Wierzę, że uda się nam obojgu osiągnąć ten sam cel.
Violetta

     Odłożył list na biurko. Zamotany wyszedł z sali, zostawiając wszystkie swoje rzeczy, jednak w tamtym momencie zbytnio się tym nie przejmował. Chciał jak najszybciej z kimś się spotkać, by podjąć się wyzwaniu i uratować jeszcze garstkę wspomnień z przeszłości.

               - Violetto - przerwał milczenie, wchodząc do jej pokoju. Zauważył kątem oka róże od niego wstawione w przezroczysty flakon z wodą. Siedziała na dywanie po turecku, bawiąc się swoimi włosami. Miała spuszczony wzrok, by nie móc go oglądać. Nie miała ochoty ani zamiaru tego robić. Usiadł koło niej, starając objąć ją swym ramieniem, jednak bał się, że się przestraszy. Stchórzył. - Możemy porozmawiać? Proszę to dla mnie ważne.
     Chciała przerwać mu wpół zdania, lecz powstrzymała się. Skoro napisała mu, że ma prawo wszystko naprawić, nie mogła teraz tego zabronić.
- Dobra, słucham.
     Zamienili się miejscami, byli teraz naprzeciwko siebie. Ich kolana ledwo się stykały, a ona już miała ochotę stamtąd uciec i więcej się mu nie pokazywać, jednak on chwycił jej rękę i nie miał zamiaru puścić.
- Rozumiesz, że nie umiem bez ciebie żyć? Byłaś moją przyjaciółką przez wiele lat, kochaliśmy się jak rodzeństwo, a teraz? Chcesz to wszystko zaprzepaścić? Nie zwalaj wiecznie na mnie winy, nie tylko ja nie jestem święty - rzekł, urażając lekko tymi słowami Violettę. Oburzyła się, jednak nie dała po sobie tego poznać. - Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko...
     Przysunął się bliżej jej twarzy. Wiedziała, co chciał zrobić. Mogła na to pozwolić? Czuła jego ciepły oddech na swoim poliku, słyszała nierównomierne i szybkie bicie serca. Jego dłonie bardzo drżały. Zamknęła oczy, poddając się. Nie chciała tego...
     - León, wyjdź - nakazała, odsuwając się od niego. - Wyjdź, proszę.
     Nie odezwał się już ani słowem. Z pokorą opuścił dom Castillo, wiedział, że póki co nie uda mu się zmienić nastawienia Violetty do niego. Będzie ciężko, ale nie miał zamiaru polec na początku bitwy. Wszystko dopiero się rozkręca...

               Tego dnia wróciła do domu później, niż zwykle. Wymęczona odsapnęła tylko przy wejściu, zdjęła buty i udała się do kuchni w celu zagotowania sobie wody na herbatę. Od samego początku coś w podświadomości podpowiadało jej, że nie będzie dobrze. Odrzucała jednak tę myśl. Co mogłoby się stać? Podłączyła czajnik do kontaktu, wrzuciła saszetkę zielonej herbaty do kubka i z cierpliwością czekała. Często spoglądała na zegar wiszący na ścianie tuż nad segmentem szafek, w których znajdowały się wszelkie naczynia. Wskazówki tykały cicho i powolnie, nie pomagając w przyspieszeniu czasu. Wybiła godzina. Zalała kubek wodą po brzegi. I właśnie w tym momencie skojarzyła sobie pewne fakty.
- Gdzie jest mama? - spytała niespokojna, opuszczając kuchnię. W salonie było pusto. Błoga cisza wypełniała całe mieszkanie. Obeszła wszystkie pomieszczenia kilka razy, dopóki nie zdała sobie sprawy, że kobiety nie ma. Poczuła, że ma kolana jak z waty. Momentalnie zaczęło kręcić jej się w głowie, aż wreszcie upadła bezwiednie na podłogę, nie otwierając już oczu.
               Obudził ją głośny wrzask nad uchem. Ociężale podniosła swe powieki, dając sobie chwilę na rozszerzenie źrenic. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, rozmasowując obolałą głowę.
- Boże, Camila, masz szczęście - wyszeptał Sebastian, tuląc dziewczynę. Zrobił to trochę za mocno, bo ruda tylko odepchnęła jego, jednak z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Gdzie mama... - wymamrotała chwilę po przebudzeniu.
- Spokojnie, twoja mama... - zawiesił głos. Chciał to przekazać w jak najdelikatniejszy sposób, jednak i ta wiadomość była najokrutniejszą, jaką mógł kiedykolwiek wypowiedzieć. Te słowa wybrzmiewały w jego głowie jak jakieś fatum, nie pozwalając dopuszczać do siebie tej myśli. - Nie żyje.
     Została sierotą.
     Zemdlała po raz drugi.
     Stanął zegar, a wraz z nim czas. Gdyby ktoś umiał przestawić wskazówki do tyłu, kto wie, jakby wszystko się potoczyło. Wydawało jej się, że to jakiś żart. Ona sama była jedną wielką pomyłką i wolałaby już się nie urodzić, niźli teraz cierpieć po stracie najbliższej jej osoby, która pokładała w niej nadzieję i liczyła na lepsze jutro. Tylko dzięki Camili mogła postawić się na nogi, to również działało w drugą stronę. A teraz co? Sama się nie podniesie. Upadła zbyt nisko, by teraz od nowa zacząć budować swoją przyszłość.
     A on martwił się o Camilę. Poświęcił jej swój czas do końca dnia, by mogła dojść do siebie, lecz nie potrafiła. Marny los. Mieli zaledwie tylko po osiemnaście lat, nawet jeszcze nie skończonych, jednak już w tym momencie wiedział, że jest odpowiedzialny za dziewczynę. Chciał podjąć się wyzwaniu i wkroczyć w dorosłość, tak jak ona, trochę wcześniej, niż zazwyczaj się to robi. Gdy tylko otrząsnęła się po tragicznej wiadomości, zalana łzami skuliła się w rogu kanapy, kryjąc swą opuchniętą twarz w ramionach.
- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale chcę ci pomóc - ujął jej kruchą dłoń, ściskając mocno. Spojrzał w czerwone, błyszczące oczy. Tak ciężko było mu na nie teraz patrzeć. Cierpiał tak bardzo, jak ona.
- Zrobisz coś dla mnie? - odezwała się wreszcie po wielu godzinach milczenia. Sebastian przysunął się bliżej niej i oparł głowę na jej ramieniu.
- Tak?
- Przytul mnie. I nie znikaj tak samo, jak moja mama.
- Obiecuję, że nigdy już nie zniknę. Zawsze będę przy tobie.
     Zamknął ją w swoich ramionach, by tkwić tak razem aż po kres ich dni.

               Usunął jej numer z telefonu. Dręczyła go połączeniami od kilku dobrych dni, a on nie miał zamiaru psuć sobie humoru, gdy wreszcie był szczęśliwy. Oboje zrozumieli, że potrzebują siebie nawzajem. Rany powoli się goiły, lecz on wcale nie zwracał na nie uwagi. Chciał teraz skupić się na tym, by razem z Hiszpanką czuć się swobodnie i pokazać, że obojgu zależy na tym związku.
     Spojrzał na jej zdjęcie leżące na komodzie. Raczyła go pięknym uśmiechem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czule tuliła do siebie Maxiego, który również wydawał się szczęśliwy. Na pozór zwykła dwójka ludzi o odmiennych charakterach i osobowościach, jednak razem stanowi jedność. Byli jak ogień i woda. Deszcz i słońce. Dobro i zło. Niezniszczalni i niepokonani. Kolejna fotografia przedstawiała ich oboje w momencie, gdy stykali się czołami. Dobrze pamiętał ten moment. Jej oczy wydawały się błyszczeć mocniej i jaśniej, niż miliony gwiazd na niebie. Wciąż nie przestawała się uśmiechać. Trzymała go za dłonie, zaplatając je swoimi palcami. Argentyńczyk był wpatrzony w nią jak w obrazek. Nie widział niczego innego, poza jej nieskazitelnie piękną urodą i wspaniałym charakterem. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej byli dla siebie obojętnymi osobami. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Odrzucił jej wszystkie wady, tak samo, jak ona jego. Stali się dla siebie najważniejsi.
- W co tak zaciekle patrzysz? - doszedł go kobiecy głos. Obrócił głowę w stronę drzwi, widząc sylwetkę Leny. Stała oparta o framugę drzwi, uśmiechając się szeroko. Wyjęła dłonie z kieszeni spodni i podeszła bliżej chłopaka.
- Czego tutaj szukasz? Nie zapraszałem cię - warknął nieprzyjaźnie. Ona jednak nic sobie z tego nie zrobiła i usiadła blisko Maxiego. - Możesz wyjść?
- Związek - urwała wpół zdania. - to tylko zbędny balast. Nie angażuj się w te gierki z Natalią.
- Co ty możesz wiedzieć. Wydaje mi się, że Naty niezbyt lubi tobie o wszystkim opowiadać. Zresztą wcale się nie dziwię.
- Żeby nie było, ostrzegałam cię - zrobiła głęboki wdech. - Tylko się nie rozczaruj. A bardzo, bardzo możesz.
- Przestaniesz mnie denerwować? Lena, co ty chcesz tym wszystkim osiągnąć? - spytał poddenerwowany, wstając z miejsca, by nie siedzieć obok jego toksycznej koleżanki. - Kocham Naty. Nic tego nie zmieni.
- Wiesz o tym, że wczoraj był u niej Diego? - postanowiła zmienić miejsce i stanęła naprzeciwko niego, kładąc mu rękę na ramię. Nie wiedział, do czego jeszcze zmierza. - Był u niej i wcale nie w przyjacielskich stosunkach. Chyba sam rozumiesz.
- Czy ty próbujesz mi coś wmówić? Nie oszukuj mnie, i tak dowiem się prawdy - zdjął jej rękę i z impetem odrzucił w dół. Zerknął na nią z pogardą. Próbowała do końca wszystko zniszczyć, nie wiedział jeszcze, jaki był tego cel. - Opuść mój dom.
- Nie słyszałaś? Lenko, wyjdź - oboje jak na zawołanie odwrócili głowy w bok. Tuż obok stała Hiszpanka z gniewną miną. Chwyciła siostrę za rękę i wyprowadziła z pokoju swego chłopaka, po czym zamknęła drzwi.
 - Jeszcze cię zniszczę - odburknęła Lena pod nosem na odchodne.
     Zostali sami we dwójkę. Podszedł bliżej do niej, jednak ta nie chciała żadnej bliskości, odsunęła się na bok, opadając na krzesło. Po jej policzku spłynęła drobna łza.
- Dlaczego ona mi to robi? - spytała półgłosem, zamykając oczy. Maxi podszedł do niej, ukląkł i ujął jej dłoń, po czym złożył na niej delikatny pocałunek.
- Przejdziemy przez to razem - rzekł, spoglądając w jej oczy. Cierpiał, kiedy cierpiała ona. Nadal nie mógł pojąć, dlaczego Lena chciała wszystko zniszczyć. - Wierz w to.
- Będę. Dziękuję ci, Maxi. Tylko ty przy mnie jesteś, kiedy naprawdę potrzebuję pomocy - uniosła głowę do góry, zbliżając się powoli do Argentyńczyka. Ciało do ciała. Usta do ust. Znów burza na morzu ustała. 




Zdążyłam? Ktoś jeszcze czyta? Powaliłam po całości. Nawet nie chce mi się sprawdzać błędów. Wiem, że to masakra, zdaję sobie sprawę. Strasznie ciężko i trudno mi się teraz wyszło. Może jednak pisanie to nie dla mnie? Nie wiem. 
Zachciało mi się dziś o 6 rano osierocić Cami. Sorki. xd
Zapraszam do brania udziału w konkursie na JUNTOS SOMOS MAS ONESHOT, zakładka po prawej stronie, cały regulamin i wszelkie informacje. Gdyby były jakieś niejasności, ask blogowy podany (w notce konkursowej). Dziękuję tym, którzy jeszcze są.
Karolina x

14.06.2014

Rozdział 12: Trzynaście białych róż

"Nie mogę już dłużej z tobą walczyć
To dla Ciebie teraz walczę
Morze wyrzuca skały razem, ale to czas
Pozostawia nam wypolerowane kamienie
Nie możemy dalej się zatracać, jeśli
Nie czujemy zwykłej miłości
Nie możemy osiągnąć już nic więcej
Jeśli nie potrafimy sobie poradzić ze zwykłą miłością"
U2 - "Ordinary Love"


Kochani, jeżeli przeczytaliście, proszę skomentujcie! Nic tak nie motywuje autora, jak opinia o Jego twórczości. Wystarczy chociaż kropka, ja chcę po prostu zobaczyć, kto czyta moje wypociny.
P.S. WAŻNA INFORMACJA POD ROZDZIAŁEM!

          Poniedziałkowy ranek już na wstępie zapowiadał falę burz i nieporozumień. Każdy, kto zerknął ukradkiem na drugiego człowieka, dostrzegł w nim niepewność. Dzisiaj nikt nie był sobą. Oszustwo zdominowało prawdę, a teraz mamy efekty dążeń niektórych osób. Czy dało się tego uniknąć? Nie mów próbowałem, jeśli nie jest to zgodne z prawdą. Pomyśl, czy starałeś się zmienić, wyplenić z siebie choć jedną złą cechę. Nie? Spróbuj. 
   Zajął miejsce, cierpliwie czekając na nauczyciela. Spóźniał się tylko trzy minuty, ale dla niego była to cała wieczność. Ostatnia doba minęła mu na chaotycznym krążeniu po domu bez celu, by tylko wypełnić pustkę po stracie dziewczyny. Ona wyjechała, nie mógł się z tym pogodzić. Stwierdziła, że tak będzie lepiej. Dla kogo? Dla niej? Obrócił się na krześle do tyłu, spoglądając na drzwi wejściowe. W rogu sali siedziała zakapturzona postać z wystającymi spod kaptura blond włosami. Były proste jak drut. W cieniu dostrzegł tylko chudziutką twarzyczkę dziewczyny. Usta miała lekko sine, gdyż nerwowo je przegryzała. Palcami bawiła się bransoletką, wyglądała, jakby chciała się czymś zająć. Wciąż nie podnosiła wzroku, tylko wpatrywała się w podłogę. Zainteresowany dziewczyną chciał z nią porozmawiać, lecz Beto niepostrzeżenie wszedł do sali i na samym początku strącił z biurka stertę papierów.
- Niech to szlag - zaklął pod nosem. - Dobra dobra, dzień dobry, zaczniemy od gry na gitarze, chwyćcie swoje instrumenty, a ja tylko... - schylił się i zaczął zbierać kartki, niedbale je składając. Poprawił okulary, zakładając je dalej niż czubek własnego nosa i podniósł się do pionu. - Oto wasze nuty - rozdał każdemu uczniowi po jednej partyturze, a sam zasiadł za biurkiem i oparł się mocno, że ledwo co krzesło jeszcze wytrzymywało. 
   Federico chwycił instrument i mozolnie starał się wydobyć z niego odpowiednie dźwięki, jednak przyszło mu to z niemałą trudnością. Albo gitara była źle nastrojona, albo z chłopakiem było coś nie tak. Sam obstawiał tą drugą wersję. Beto, zauważywszy drobne potknięcia szatyna, szybko przyszedł mu z pomocą.
- Co się dzisiaj z tobą dzieje? Jesteś jakiś inny - szybko podchwycił nauczyciel. 
- Przepraszam. Mogę spróbować jeszcze raz?
- Musisz. Zacznij od nowa - westchnął głośno i powrócił na swoje miejsce, ponownie zajmując się flirtowaniem z kubkiem gorącej kawy i ciasteczkami z kawałkami czekolady domowej roboty jego mamy. Federico natomiast podjął kolejną próbę walki z gitarą. Utwór wydawał mu się dziwnie znany, chociaż nigdy go jeszcze nie słyszał...
Recuérdale, Qué un día
Nos encontraremos, Y te perderá...
Dile también, Que inevitable
Es el destino, No me detendrá.

   Z zamyślenia wyrwały go głośne oklaski Beto, dopiero później reszty uczniów. 
- Bardzo dobrze poradziłeś sobie z utworem. Udało ci się za pierwszym razem zagrać go bezbłędnie, no moje gratulacje.
   Ta piosenka zbyt bardzo przypominała mu o Ludmile. Wiedział, że ten etap w jego życiu można było uznać za zakończony. Próbował o niej zapomnieć, ale to nie było wcale takie proste, jak się zdawało. 
   Zapomnij.
   Pstryknął palcem. Wciąż miał ją przed oczami, chociaż tam nie stała. Łudził się, że znowu stanie z nią oko w oko, poczuje delikatny zapach jej perfum, które tak uwielbiał. Jego oczy ujrzą najpiękniejsze rysy twarzy, delikatne dłonie, które za pomocą ołówka malują obrazy pełne uczuć i emocji w zwykłym szkicowniku.
   Lekcja skończona. Podniósł się z krzesła i odłożył instrument na miejsce. Powolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia, wyłapując wzrokiem sylwetki dziewczyny, niestety ona zniknęła tak szybko, jak jego nadzieja. Pełen złości kłębiącej się w jego duszy opuścił pomieszczenie i udał się do swojej szafki. Dlaczego nie próbował jej zatrzymać? Miał szansę, mógł wpłynąć na jej decyzję, ale wtedy kompletnie o tym zapomniał.
- Przepraszam, chyba czegoś zapomniałeś - usłyszał cichy głos wydobywający się zza jego pleców. Zamyślony odwrócił się w stronę dziewczyny i wyciągnął rękę po swoją teczkę.
- Dziękuję.
   Stop. Zatrzymał wzrok na jej twarzy. Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Była inna, ale dla niego zawsze taka sama. Z wrażenia mocno uszczypnął się w rękę. Ona nadal tam stała, tuż przed nim i czekała na jakikolwiek odzew z jego strony.
- A więc jesteś...
   Nie czekając, rzuciła się w jego objęcia. Swoimi drobnymi rękami objęła mocno szyję chłopaka, a palce wtopiła we włosy. On tuląc ją do siebie z całych sił ucałował jej czoło. Z jego oczu spływały pojedyncze krople łez. Wtedy czuł się najszczęśliwszą osobą na ziemi, bo znów miał swoją Gwiazdę przy sobie.

          Popołudnie w Buenos Aires zapowiadało się całkiem przyzwoicie. Słońce ogrzewało przechodni swoimi promieniami. Park tego dnia roił się od młodych matek spacerujących ze swoimi bobasami w wózku. Wszystkie place zabaw zostały napadnięte przez dzieciaki.
   Od rana spacerowała samotnie parkowymi alejkami, wdychając świeże powietrze. Nie poszła do Studio, chciała uniknąć spotkania twarzą w twarz z Leónem, a wiedziała, że do takiego prędzej czy później by doszło. Jej ojciec o niczym nie wiedział. Zajęcia w szkole miały kończyć się za kwadrans, dlatego postanowiła spokojnie wrócić do domu. Bez pośpiechu zmieniła drogę i ruszyła do domu, wkładając dłonie do kieszeni spódnicy. Dotarła do niego wcześniej, niż się spodziewała, ale na szczęście tata nie znał całego planu lekcji. Wyjęła z torebki klucze i otworzyła nimi zamek w drzwiach.
- Już jestem! - krzyknęła stojąc w progu. German wyłonił się ze swojego gabinetu trzymając w ręce filiżankę z kawą. 
- Tak szybko? - spytał podejrzliwie, jednak nie powiedział nic więcej, zmieniając temat. - W twoim pokoju położyłem jakieś kwiaty, kwiaciarz je niedawno przyniósł. Nie wiesz może od kogo są?
- Nie wiem, ale się dowiem - westchnęła i ucałowała tatę w policzek. - Idę na górę.
   Na biurku leżały białe róże i list w kopercie. Chwyciła bukiet w dłonie i usiadła na łóżku. Wtopiła swój nos między kwiaty, by wyczuć ich piękny zapach. List również był perfumowany, dobrze znała te kosmetyki. Był od Niego. Niechętnie otworzyła kopertę i wyjęła kartkę. By nie tracić czasu, prześledziła list od początku do końca.
19.10.2013r.
Kochana Violetto!
                     Wiem, że nie powinienem wcale tego robić, ale postanowiłem złamać zakaz i piszę ten list do Ciebie. Proszę, tylko nie przerywaj czytać. Z początku wahałem się, czy na pewno dobrze robię, ale teraz jestem tego pewien w stu procentach. Chcę, byś poznała całą prawdę. W końcu kiedyś trzeba sobie wszystko wyjaśnić.
Przeszłość jest nieodłączną częścią naszej historii. Wszystko zaczęło się jeszcze w dzieciństwie, kiedy byliśmy małymi rozrabiakami. Byłaś moją przyjaciółką. Taką najlepszą, no wiesz, na zawsze. Miało być forever, było troszkę inaczej. Zdaję sobie sprawę, że to moja wina i już na wstępie chcę Cię przeprosić po raz tysięczny. Nic nie odda mojego bólu, który w tym momencie czuję. Wiesz, jak bardzo cierpiałem, kiedy musiałem Ciebie zostawić? Moi rodzice nie rozumieli. Okłamali mnie, tak, jak ja Ciebie. Z dnia na dzień oddalaliśmy się od siebie. Ja nie chciałem, ale musiałem. Przygotowywałem się na ostatnie pożegnanie. Pamiętasz dzień, w którym zginęła Twoja mama? Moje pocieszenia Ciebie były wtedy tymi ostatnimi. Tydzień później opuściłem Meksyk. W Buenos Aires miałem ciotkę, która była bliska moim rodzicom. Bardzo ciężko chorowała i trzeba było się przeprowadzić, by móc jej pomóc. W rzeczywistości ojciec znalazł lepiej płatną pracę i większy dom, a rzekoma ciocia dawno nie żyła. To był cios prosto w serce. Świadomość, że przez zachcianki rodziców straciłem cały swój świat bolała najbardziej. To tak, jakby wbito we mnie tysiące igieł, bym jeszcze bardziej cierpiał. 
                    Te trzynaście róż, które Tobie podarowałem, nie z przypadku są białe. Symbolizują szczęście. Kiedyś je mieliśmy. Postanowiłem każdą z nich nazwać jakimś uczuciem, pozwolisz, dobrze? Będę niezmiernie szczęśliwy, jeśli dotrwasz do końca.
     Pierwsza - Miłość. 
Nie będę więcej tego ukrywał. Kocham Cię. Nie jak dobrą przyjaciółkę lub siostrę, kocham Cię jak dziewczynę, z którą chciałbym być. Byłaś moim Słońcem i dla mnie świeciłaś najmocniej. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłem tego uczucia. Ty nauczyłaś mnie bycia sobą i cieszenia się z najdrobniejszych rzeczy. Przy Tobie stałem się kimś, kto zupełnie inaczej patrzy teraz na świat. 
     Druga - Radość.
Jak myślisz, co widziałem w Twoich oczach? Byłaś szczęśliwą i radosną dziewczynką. Kochałaś każdego, nawet tego, kto wyrządził Ci krzywdę. Swoim szczerym uśmiechem wyrażałaś więcej niż tysiąc słów, był dla mnie największą nagrodą.
     Trzecia - Tęsknota.
Ciężko było mi bez Ciebie wytrzymać kilka godzin, a co dopiero, gdy przyszło mi wytrzymać siedem lat. Wtedy nie miałem na nic siły. Siedziałem samotnie w zaciszu swojego pokoju i ślepo wpatrywałem się w nasze zdjęcie. Nie umiałem oderwać z niego wzroku. Szkoda, że dzisiaj nie mam już tych pamiątek. Próbowałem o Tobie zapomnieć, co teraz wydaje mi się zupełnie absurdalne. Wcale nie potrafiłem i nadal nie potrafię wyrzucić Cię z pamięci.
     Czwarta - Nienawiść.
To czułem do swoich rodziców. Odcięli nas od siebie, a kontakt się urwał. Przez pierwsze dwa miesiące nie odzywałem się do nich, nie potrafiłem im wybaczyć.
     Piąta - Zauroczenie.
Dziesięciolatek nie potrafi kochać, on jeszcze nie wie, co to znaczy miłość. Wpatrując się w Twoją promienną twarzyczkę mieniącą się w słońcu niczym czysta perła, chciałem Cię tulić w nieskończoność. Czułem, jak ciarki przechodzą przez moje dziecięce ciało. Próbowałem być jak najbliżej.
     Szósta - Strach.
Jak myślisz, co teraz robię? Żyję w nieświadomości. Nie wiem kompletnie, jak mnie spostrzegasz. Wydaje Ci się, że mam to wszystko gdzieś i siedzę spokojnie w domu? Nie umiem wytrzymać. Boję się, że mi nie wybaczysz. Masz do tego powody, ale naprawdę chcesz to wszystko przekreślić na Amen? Zastanów się... 
     Siódma - Nadzieja.
Nią również żyję od paru dni. Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy od wielu długich lat Cię ujrzałem. Ja również nie wiedziałem, że Ty jesteś tą Violettą, którą znałem w przeszłości. 
     Ósma - Słabość.
Ulegam wszystkiemu. Jestem zbyt słaby, wiem to. Nieraz próbowałem się podnieść, lecz nie jest to takie proste. A Ty, upadłaś kiedyś tak bardzo, że ciężko było Ci się pozbierać? Przepraszam, to głupie pytanie. Najlepiej, gdybyś o nim zapomniała i na nie nie odpowiadała.
     Dziewiąta - Bliskość
Bądź tuż obok mnie. Tylko tego pragnę.
     Dziesiąta - Litość
Dobiegamy ku końcowi. 
Pomóż. Odbudujmy to, co było kiedyś. Czy oboje nie tego pragniemy?
     Jedenasta - Szczęście
Będąc w moich ramionach czułaś się bezpieczna. Przypomnij sobie. Też tęsknisz za tymi czasami, tak jak ja? 
     Dwunasta - Prawda.
Powiedziałem Ci wszystko. Zdradziłem największy sekret swojego życia. Dostałem Cię w prezencie, miałem się Tobą opiekować, a wszystko spieprzyłem. Nie tego chciałem. Myślisz, że jestem z siebie zadowolony? 
                    Tą ostatnią różę zostawiłem specjalnie, byś nazwała ją swoim uczuciem, które Ci się ze mną kojarzy. Może być to jedno z tych, które wypisałem, ale równie dobrze możesz wymyślić sama. Wybór leży w Twoich rękach.
Umieram.
Cichą i spokojną śmiercią.
Pozwól mi wszystko naprawić.
Daj mi szansę.
Ten ostatni raz.
León. 
          Spuściła dłonie wzdłuż ciała. Z załzawionymi oczami podeszła do biurka i wyjęła długopis. Na małej karteczce doczepionej do róży dopisała jedno słowo. Żal.

          Zdyszana wbiegła na pierwsze piętro klatki schodowej z hukiem wpadając do domu. Trzasnęła drzwiami i niezrozumiałym dla innych językiem wyszeptała coś do siebie. Po jej twarzy było widać, że stało się coś niepokojącego, co dręczyło jej duszę. Nie myślała racjonalnie. Wymachiwała rękami, dopóki donośny głos taty jej nie uspokoił. 
- Lara, co ci się stało? Uspokój się, na litość boską - podniósł ton. Matka obróciła głowę do tyłu i spojrzała na swoją córkę. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Dopiero teraz zauważyli jej podarte ogrodniczki i poliki umorusane w oleju. Krztusiła się dymem spalinowym.
- Mamo, tato, Juan...
   Popadła ze skrajności w skrajność. Zalała się łzami, próbując wydobyć z siebie najcichsze choćby dźwięki. 
- Co jest, dziecko, do cholery! Mów, co z Juanem - nakazał ojciec. 
- On trafił do szpitala - powiedziała dusząc się. 
   Czas stanął. Zegar nagle przestał wybijać godzinę siedemnastą, nastała błoga cisza. Wśród niej pobrzękiwały delikatnie dzwoneczki obijające się o swoje metalowe ciała. Nie wiedziała, co ma począć. To wszystko jej wina, a przynajmniej tak myślała. Zabranie brata na tor motocrossowy było najgłupszym, co mogła zrobić w życiu. Była skończona. Jeżeli stało się coś poważnego, to już nie żyje. Podeszła bliżej rodziców i złapała ich za ręce, lecz ci natychmiastowo się wyszarpali.
- Nie dotykaj mnie - powiedziała matka, zabierając swoją dłoń. - Artem, musimy do niego iść!
   Wybiegli. Poczuła się odrzucona i podła. Wcale nie chciała, by wszystko tak się potoczyło. Prościej było zwalić winę na dziewczynę. Gemma była zielona, jeśli chodziło o tę sprawę i nie widziała, co działo się na miejscu, ale to w końcu był jej syn. Sześcioletni w dodatku.
   Stała pod gmachem szpitala. Był ogromny, mieścił w sobie ponad pięćset sal wypełnionych chorymi. Wśród nich leżał jej brat. Pielęgniarki nie chciały udzielić pomocy Larze, więc na własną rękę postanowiła poszukać pokoju do którego trafił Juan. Przez kwadrans błądziła po korytarzu, cicho łkając. Potrzebowała wsparcia, którego nie otrzymała od swoich rodziców. Czuła się zrozpaczona i rozbita w jednym. 
Wyjęła komórkę z kieszeni, próbując łapać zasięg. Niestety, nikt nie odbierał. Zostało tylko jedno wyjście. Diego. Wahała się, czy to aby dobry pomysł, ale nie miała czasu na zastanawianie się. Potrzebowała żywej duszy, która nagle przybędzie z odsieczą i wyciągnie z głębokiego dołka.

Do: Diego
Przyjdziesz do szpitala? Proszę.

Od: Diego
Za chwilę jestem.

   - I jak, piękna, stęskniłaś się? Dziwne miejsce wybrałaś na spotkanie, wiesz - podsumował rozweselony wpadając w korytarz, którym akurat przechodziła. Szybko jednak starł uśmiech z twarzy, gdy zobaczył jej łzy w oczach. Wyglądała gorzej niż kiedykolwiek. Skradła się do niego.
- Przytulisz mnie...? - spytała prawie niesłyszalnie. Brunet zamknął dziewczynę w swoich ramionach. Czuła, że nie chce ich teraz opuszczać ani na krok. Gdyby nie on, nie wie, co by się teraz działo.
     A to wszystko przez jej głupotę.
     Nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że Juanowi stało się coś poważnego. Kochała swojego brata nad życie i gdyby nagle zniknął z jej życia, to byłby koniec. Niewinny wypad na motory, z pozoru nic wielkiego - teraz mamy tego skutki.
     Usiadła na jego kolanach, wciąż nie wypuszczając się z jego silnych objęć. Miarowe bicie serca i spokojny oddech Diego zaczynał ją uspokajać. Wreszcie mogła funkcjonować jak przedtem.
- Dziękuję ci, bardzo - odsunęła się delikatnie od niego, by móc ujrzeć jego twarz. Otarł kciukiem pozostałe, zaschnięte łzy z jej polika i wyszeptał do ucha kilka słów.
- Nie masz za co, zobaczysz, jeszcze będzie dobrze.
     Miała nadzieję.




Och, kurczaki. Kiedy ja to powinnam dodać? Fiu, fiu, zleciało. Dokończyłam jako tako perspektywę Lary, nie pamiętam, co miało być dalej. W trzynastym postaram się rozwinąć więcej wątków.
Przepraszam za tak długą nieobecność. Bodajże ponad tydzień temu dodałam miniaturkę o Leomile, chętnych zapraszam do czytania. :)
WAŻNE! Ostatnio na ask'u pewna osoba spytała się mnie, czy nie zrobię konkursu na One Part'a. Jeżeli znajdą się chętni - czemu nie ;) Zainteresowanych zapraszam do zakładki kontakt, gdzie można znaleźć wszystkie portale, na których można ze mną porozmawiać. Zgłaszajcie się również w komentarzach, a ja na pewno rozważę tę decyzję i dam znać w najbliższych dniach.
Mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie. 
Myślę, że na rozdział 13 nie będziecie tak długo czekać. 
Kocham Was, gwiazdeczki.
Scarlett. x

5.06.2014

Miniaturka: "Nie mogę Ci wiele dać..."



               Ciemność. Czarna dziura wypełniająca całe pomieszczenie nie przepuszczając ani odrobiny promieni słonecznych. Błoga cisza nieprzerwanie tkwiła w jej uszach.
Ciche szepty, szmer, spokojne kroki. Była teraz władcą swojego losu, a świat tkwił w jej rękach. Mogła tak wiele, lecz jakaś przeszkoda uniemożliwiała wypełnienia swojego celu. Cokolwiek dostawała, traciła jeszcze szybciej. To było chyba najgorsze. Brakowało tylko jednego elementu układanki jej życia. Mniej więcej jakichś trzech lat.
     Nie wrócił. Był dwudziesty drugi grudnia, ostatni dzwonek na powrót. Przyjechał tylko raz, półtora roku temu, powiedział, jak bardzo ją kocha i zniknął, a wraz z nim wszelkie wspomnienia upamiętniające każdą spędzoną chwilę razem. Płakała sto dni i sto nocy, nieprzerwanie. Niezależnie od siebie samej. Kontakt urwał się tylko na dwa miesiące, ale te dni były dla niej najcięższe. Ostatnio obiecał, że przyjedzie do domu na święta, na życie swoje i jej przysięgał, że się w tym roku zjawi. Prawdopodobnie ostatni raz. A był?
     Zerknęła w kalendarz. Widniała na nim data zamalowana na wszelkie kolory markerów, jakie tylko znalazła. Dwudziesty czwarty grudnia. 2014 rok. Pospiesznie zarzuciła na siebie płaszczyk i wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.
     Zimny wiatr szczypał jej oczy i mroził poliki. Od samego rana padał siarczysty śnieg, tego dnia był dla niej niczym fatamorgana. Zapukała w mosiężne drzwi na rogu ulicy. Zapłakanym głosem wydała z siebie kilka słów i rzuciła się na szyję przyjaciółki.
- Nie przyjechał - mruknęła żałośnie. - Obiecał, cholera, jak ja go nienawidzę.
- Uspokój się - poprosiła brunetka, sadzając blondynkę na krześle. - León jeszcze wróci, zobaczysz...
- Co mi to da? Nie chcę się po raz kolejny rozczarować, a uwierz, przyzwyczaiłam się.
- Lu...
     Pogłaskała jej głowę niczym matka pocieszająca swoją córkę. Starła łzy i przytuliła do swojego serca, które wybijało najpiękniejszą pieśń o miłości. Chciała znów ja poczuć i mieć przy sobie. Głęboko westchnęła, przeczesując palcami rozwichrzone blond loki. Potrzebowała go, tu i teraz. Pragnęła zasmakować po raz kolejny jego słodkich ust, by później zamknął ją w swoich silnych ramionach i nigdy nie wypuścił.
- Dziękuję, Naty.

               Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości.
     Często ucieka, tak niespodziewanie i zaskakuje cały wszechświat.
     Jedno uczucie, dwa serca, setki wspomnień, tysiące pięknych chwil.
     Czy to był koniec błogiego spokoju?
     Stół stał nakryty. Czekały przy nim dwa wolne miejsca naprzeciw siebie. Zastawa była bardzo ozdobna. Po środku stały trzy złote świeczki mieniące się w blasku lamp. Spojrzała na zegarek, osiemnasta. Poprawiła sukienkę, przejechała błyskawicznie truskawkowym błyszczykiem po ustach i zasiadła wygodnie na krześle.
     Mijał czas.
     Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Z ogromną nadzieją, że to jej narzeczony otworzyła je. Zachwyt trwał jednak zbyt krótko, a zakończenie nie mogło być szczęśliwe.
- Witam panią - uśmiechnął się listonosz. - Ludmiła Ferro? Dzisiaj przyszedł do nas list, prawdopodobnie bardzo ważny... Mogłaby panienka łaskawie podpisać tu... - pospiesznie wyjął z ogromnej torby długopis i wręczył kobiecie. Postawiła parafkę niczym nie przypominającą jej podpis i jak w amoku zabrała z dłoni mężczyzny szarą kopertę, którą otworzyła w samotności chwilę po północy. Przez sześć godzin wahała się nad tą decyzją. Gdy tylko ujrzała nazwisko nadawcy Verdas, nie miała pojęcia, co zrobić. Z wielką chęcią podarłaby list na strzępy i bez krzty żalu wyrzuciła do kosza tak, jak wszystkie wspomnienia. Jednak coś kazało jej nie podejmować tak pochopnej decyzji.

Kochana Ludmiło!
     Obiecałem.
     Jesteś moją jedyną. Nie pokochałem nikogo w życiu tak mocno, jak Ciebie. Byłaś kimś ważniejszym, niż życiową partnerką.

     Byłam?

     Kiedy Cię poznałem, poczułem, że mogę wszystko. Otworzyłaś mi oczy i pokazałaś świat na nowo. Zrozumiałem, jakie są najważniejsze wartości w życiu i co się tak naprawdę liczy. Za to jestem Ci wdzięczny. Nadal czuję do Ciebie to samo. Dla mnie nic się nie zmieniło. Wszystko pozostało niezmienne, oprócz naszej bliskości. Dzieli nas siedemset kilometrów. 
     I właśnie w tej części listu chciałbym przeprosić Cię szczerze z bólem serca za to, że nie zjawiłem się w domu na tegoroczne święta. Bardzo chciałem, ale... Proszę, zrozum. To jest dla mnie równie ciężkie. Myślę, że nadszedł czas rozstania. Nie chcę Ciebie ranić, a będąc setki kilometrów stąd nie polepszam naszej relacji. Obiecuję, że gdy kiedyś wrócę, znów będziemy tworzyć jedność. 
     Tym razem dotrzymam słowa. 
                                                                                                                              Twój León. 

     Opadła bezwiednie na sofę. Wypuściła z rąk zapisaną kartkę i starła z polika kolejne gorzkie łzy tego dnia. Nic już nie rozumiała. Nawet nie chciała i nie miała zamiaru próbować. Dla niej ich związek nie miał przyszłości i był już skończony.
- Cholerne obietnice - buzowała wściekłością, zmieszaną z głębokim smutkiem. Zdjęła pierścionek zaręczynowy i cisnęła nim w kąt pokoju. Z cichym odbiciem zniknął z widoku i ciężko było go dostrzec. O własnych siłach podniosła się z kanapy i podeszła do stołu, gasząc świece. W ten sam sposób spłonął płomień miłości iskrzący się pomiędzy nią, a jej narzeczonym.
     To koniec.

               Gorące lato 2015. Wszystko dookoła kwitło, począwszy od kwiatów, aż po przyjaźń i miłość. Wyobraziła sobie, że jest samotnym ptakiem przemierzającym świat, omijając jednak najpiękniejsze zakątki ziemi. Nie zasmakowała zakazanego owocu, nie zobaczyła piękna świata, gdyż zabrakło jej tak niewiele, by osiągnąć szczęście całkowite. Dużo straciła i niestety nie mogła odzyskać utraconych chwil. Wszystko ma swój początek i koniec, lecz nie zawsze chcemy, by nadszedł.
     Stanął w progu drzwi i spojrzał z utęsknieniem na jej porcelanową twarz. Już nie płakała, nie potrafiła po tym, jak wylała morze łez. Przypominała drobną laleczkę z pustym wnętrzem. Pomimo tego, że wciąż go kochała, nie umiała ponownie wpuścić jego miłości do swego serca.
- Wróciłem - rzekł, czekając, aż rzuci się mu w ramiona. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Podeszła do Leóna i stanęła z nim oko w oko. - Nie cieszysz się?
- Spóźniłeś się tylko pół roku. Nauczyłam się bez ciebie żyć. Chociaż jest to trudne... - zawiesiła głos. - Nie miałam innego wyjścia.
- Zawsze jakieś jest - dotknął jej sinych dłoni. - Wiem, że nadal mnie kochasz, Ludmiło. Pozwól mi...
     To był ostatni raz, gdy dostatecznie się z nim zbliżyła. Ich usta zetknęły się w ponownej piosence o wspaniałym, nieosiągalnym uczuciu. Poczuła magię, o której słyszała wieki temu. Chociaż musiała, nie chciała przestać.
     Ujął jej twarz i spojrzał w załzawione oczy.
- Wybaczysz mi? - spytał, po wielu minutach ciszy. - Powiedz coś...
- Teraz nie umiem, León, to dla mnie zbyt trudne. Nadal cię kocham i to uczucie nigdy się nie wypaliło. Tylko z czasem przygasło, by móc po chwili zapłonąć jeszcze mocniej. Daj mi czas.
- Pamiętaj, że będę na ciebie czekał - ucałował jej rozpalony polik. - Nawet wtedy, gdy nasza miłość nie będzie już tak silna, jak teraz.
- Obiecuję, że odzyskamy nasze wspomnienia.
     I słowa dotrzymała.


Przepraszam Was za to na górze, nie wiem co to jest. Chciałam dać tylko znak, że jeszcze żyję. Do zobaczenia w rozdziale 12.
Scarlett Walker

12.04.2014

Rozdział 11: Odłamki rozbitej nadziei

"Te rany zdają się nie goić
Ten ból jest po prostu zbyt prawdziwy
Tego jest tak wiele, że czas nie może wszystkiego wymazać
Gdybyś płakał, otarłabym każdą z Twoich łez
Gdybyś krzyczał, walczyłabym z każdym z Twoich lęków
I przez te wszystkie lata trzymałam Cię za dłoń
Jednak Ty wciąż masz całą mnie"
Evanescence - "My Immortal"


Rozdział dedykuję mojej ukochanej Martusi, wybacz, że taki beznadziejny rozdział i nie ma Naxi (omg, zabijesz mnie), jakoś tak wyszło, ech. 
Te amo! :*
         
Mi­mo to kochała go na­dal, bo - po raz pier­wszy w życiu - poz­nała, co to wol­ność. Mogła go kochać, choćby miał się o tym nig­dy nie do­wie­dzieć, nie pot­rze­bowała je­go poz­wo­lenia, by niepo­koić się tym, co ludzie knują prze­ciw­ko niemu. To właśnie była wol­ność - czuć to, cze­go pragnęło jej ser­ce, nie bacząc na to, co po­myślą in­ni. 

           Zimne dreszcze powoli przeszyły jej ciało od stóp do głów, wprawiając ją w zakłopotanie. Po raz kolejny spojrzał w jej oczy z niepohamowanym uczuciem, by ponownie poczuła się jak w bajce, w której książę przybywa na ratunek swojej księżniczce. Tym razem jej baśń miała przyjąć inny obrót zaznając kompletnie odmiennego zakończenia. Dotknęła jego dłoni, była chłodna jak lód, pomimo temperatury dodatniej; poliki natomiast miał rozgrzane do czerwoności, wyglądał, jakby miał gorączkę. Był chory z miłości. Uczucie, jakim obdarowywał dziewczynę nie równało się z niczym innym. Nie potrafił nawet określić, kim się staje, gdy przy niej jest. A więc może kim przy niej nie był? Na pewno zadufanym w sobie chłopaczyną z pięknych Włoch, gdzie każdy, dosłownie każdy myśli tylko o sobie. 
- Ludmiła - wreszcie, po upływie niekończących się chwil milczenia wydusił z siebie kilka słów - Dlaczego mi to robisz? 
   Spojrzała w jego oczy lśniące od łez; zdawały się mienić w blasku słońca. Z trudem udało jej się uwolnić z gardła cichy głos, którym obdarowywała go każdego dnia.
- Nie robię tego po to, by cię zranić. Uwierz, gdyby to ode mnie zależało, zostałabym w Buenos Aires. Federico, mój czas tutaj jest policzony - spauzowała. - Proszę, zostaw mnie samą. Nie chcę widzieć ponownie łez w twych oczach, nawet nie wiesz, jak mnie to boli. Nie zasługuję na to. Nie zasługuję na takiego przyjaciela, jak ty.
   Nagle wszystko runęło, jak domek z kart. Był tylko jej przyjacielem. Nikim więcej. Na co on liczył? Mógł się tego spodziewać, nic przecież nie przychodzi ot tak. Na niektóre rzeczy i osoby trzeba sobie zasłużyć, a on na Ludmiłę niestety nie mógł. Nie potrafił jej nawet zdobyć, podbić jej serca. To był tylko miesiąc, najlepsze, a zarazem najgorsze trzydzieści jeden dni w jego życiu. Dni wypełnione po brzegi smutkiem, radością, nienawiścią i miłością. Brakowało tak niewiele do osiągnięcia upragnionego celu. Tak mało, a jednak tak daleko. 
   Tymczasem nie znał jej uczuć. Nie była otwartą księgą, z której każdy mógł czytać. Ukrywała emocje zakładając na siebie maski. Każda dyskretnie maskowała jej cierpienie. Był dla niej oparciem i jako jedyny jej ufał. Nie twierdził, tak jak reszta, że jest egoistyczną, nadętą i suwerenną młodą dziewczyną.
   Podniosła się z krzesła i puściła jego siną dłoń. Próbowała pozostać silna, ale ten moment był najtrudniejszym w jej krótkim życiu. Nagle musiała zostawić to, co tak bardzo kocha, przyjaciół, Studio, tylko po to, by zadowolić swoją matkę.
- Do widzenia, Federico. Pozdrów wszystkich ode mnie - posłała mu całusa i szybko odwróciła się do niego tyłem, by nie widział jej łez. Szybkim krokiem odeszła z tamtego miejsca i zniknęła w tłumie ludzi spieszących się na wylot. Został sam, bez miłości, już nic nie czuł. Jego dusza, jego ciało było oddane jednej osobie. Pobladł. Wypalił się całkowicie.


          Ostatnie popołudnie dało jej wiele do myślenia. Siedząc w zaciszu swojego pokoju próbowała poukładać sobie w głowie wizję ostatnich lat. Nie mogła znieść tego, jak bardzo zraniła ją osoba najbliższa jej sercu. Z wielkim bólem towarzyszącym od wczorajszego dnia podniosła się z łóżka, chwiejnym krokiem podeszła do biurka i wyciągnęła z torebki telefon. León, musimy porozmawiać. W ciągu pięciu minut nie dostała od niego odpowiedzi. Rzuciła nim gdzieś w nieokreślone miejsce na łóżku i zalała się łzami. Wyjęła z małej szufladki na kluczyk pożółkłą już ze starości kopertę i zeszła z nią na parter. Piętnaście schodków pokonywała z niebywałą trudnością, jakiej jeszcze nigdy nie miała. Odłożyła małą kopertę na stolik i skierowała się w stronę drzwi. Pech chciał, że w tym samym czasie chłopak złapał za klamkę i dziewczyna chwiejąc się, upadła na posadzkę.
- Violetto, nic ci nie jest? - spytał poddenerwowany, podając swoją dłoń. Ta jednak nie chwyciła się jego ręki i samodzielnie podniosła się z ziemi. Nie spoglądała w jego szmaragdowe oczy, nie potrafiła dziś mu zaufać. Odeszła od niego na bezpieczną odległość i dopiero wtedy odwróciła się w jego stronę.
- Wiesz jaki jest dzisiaj dzień? - León spojrzał na nią podejrzliwie.
- Violu, mogłabyś mi wytłumaczyć, o co ci chodzi? Trochę się niepokoję - odpowiedział nie na temat, jaki narzuciła dziewczyna. Wykonał kilka kroków w jej stronę i dopiero wtedy ujrzał łzy w oczach. - Ty... płakałaś.
- Brawo, Sherlocku - powiedziała ironicznie. - I nie mów tak do mnie. Wiesz co? Dla mnie już nie istniejesz - wysyczała, plując jadem. León zupełnie zdezorientowany oparł się o ścianę dzielącą salon, a kuchnię. Dziewczyna chwyciła w dłonie kopertę ze stolika i wyjęła z niej kilka zdjęć. Podeszła do chłopaka i wręczyła mu plik fotografii.
- Nadal nie rozumiesz? Powiedz, ile jeszcze czasu zamierzałeś ukrywać przede mną prawdę? Tydzień, miesiąc, rok, dwa, trzy lata? - pytała spoglądając mu w oczy. Próbowała doszukać się w nich prawdy, lecz jedyne, co widziała to wielkie cierpienie, które w tym momencie zawładnęło jego ciałem.
- To nie tak... Violetto, zrozum, ja chciałem cię chronić, nie chciałem cię ponownie stracić - tłumaczył, plącząc swój język. Szatynka wyrwała mu zdjęcia z dłoni i poszarpała na drobne kawałeczki, które w mig znalazły się w koszu na śmieci. Odwrócona tyłem, przejechała palcem po ramce jednej z fotografii stojącej na komodzie. Jedynej, która pozostała. Chwyciła ją w dłonie.
- Wyjdź. Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień. Wyjechałeś, zostawiłeś mnie samą. Po śmierci mamy nie miałam nikogo, prócz taty i ciebie. Nic cię już nie usprawiedliwi - jej wargi trzęsły się niemiłosiernie, a przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Próbowała pozostać spokojna, by nie wybuchnąć złością kłębiącą się w jej duszy. León dotknął jej ramienia i próbował przyciągnąć do siebie.
- Byliśmy tylko dziećmi, skąd miałem wiedzieć, że to wszystko tak się potoczy? Daj mi jeszcze jedną, ostatnią szansę. Pozwól to wszystko wyjaśnić! - każde słowo wypowiadał z taką pewnością, jakiej dotychczas nie miał. Był coraz bliżej Violetty, starał się zachować dystans, lecz w tej chwili był on najtrudniejszą rzeczą, jaką mógł wykonać. Przypomniał sobie lata wstecz, kiedy jako małe dzieci bawili się w piaskownicy. Pamiętał jej promienny uśmiech, którym nieustannie go obdarowywała. Ten głos, najpiękniejszą melodię na świecie.
   Potrzebowała jego wsparcia, lecz dziś nie mogła mu stuprocentowo zaufać. Kto wie, co przed nią ukrywa. Bała się ponownej straty ukochanej osoby. Wciąż nie rozumiała, jak naprawdę bliska osoba mogła aż tak ją zranić.
- León, proszę, daruj sobie - powstrzymała łzy. Chłopak napierał na nią coraz bardziej. Czuł, że za chwilę mu ulegnie, wpadnie w ramiona i wszystko będzie dobrze.
- Violetto, nie umiem bez ciebie żyć, rozumiesz? Siedem lat bez swojej najlepszej przyjaciółki były bardzo ciężkie, nie miałem nikogo - próbował ją jakoś przekonywać. Dziewczyna nagle, niekontrolowanie rzuciła ramką w podłogę. Z hukiem szkło rozbiło się na miliony drobnych kawałeczków. Wśród ciszy, która nastała słychać było jedynie przyspieszony oddech szatynki.
- Nie chcę cię już więcej słuchać, mówiłam. Wyjdź - nakazała. León niechętnie wycofał się i ruszył w drugą stronę. Tylko na chwilę przystanął, by móc coś powiedzieć, lecz ona mu przerwała. - Wiesz co? Obiecałam sobie, że nigdy nie zakocham się w swoim przyjacielu - spuściła wzrok, jakby miała coś na sumieniu. - Złamałam zakaz. Dlatego odejdź, nie chcę na ciebie patrzeć.
   Na zawsze opuścił jej serce.
   Przez tylne wejście do domu dostał się jej ojciec. Gdy tylko ujrzał swoją córkę w opłakanym stanie, załamał ręce. Widział tylko rozbite szkło i jej zabrudzone od tuszu poliki.
- Violu, co tu się stało? - spytał z niedowierzaniem. Dziewczyna nic nie odpowiadając, uciekła na górę do swego pokoju, zanosząc się płaczem.


          Z wielkim uśmiechem na twarzy podszedł do drzwi wejściowych i obrócił tabliczkę z napisem "otwarte" na "zamknięte". Wreszcie, po długich ośmiu godzinach ciężkiej pracy mogli odpocząć w zaciszu kawiarni, gdzie dostęp miał tylko personel. Rudowłosa oparła miotłę o ścianę i ruszyła za chłopakiem. Zasiadła przy stoliku na jednym z dwóch krzeseł, chwyciła kubek z gorącą herbatą i upiła łyka.
- To była pracowita niedziela, nieprawdaż? Ach, bez ciebie zapewne nie byłoby tu klientów - zaśmiał się Sebastian. - Kto wie, może za swoją ciężką pracę dostaniesz podwyżkę...
- Przestań, nie robię nic szczególnego - zawstydziła się. Potrzebowała gotówki, okres, w jakim się znajdowała był bardzo ciężki. Jej matka, Celine, wciąż nie mogła dojść do zdrowia. Gdyby tylko miała choć odrobinę odwagi, spytałaby chłopaka o pożyczkę, lecz nie miała pojęcia, jak później spłaciłaby dług.
- Wystarczy, że jesteś - podniósł się z miejsca i powolnym, ociężałym ruchem zbliżył się do Camili. Czuła jego ciepły oddech na swym prawym policzku. Wstydliwie obróciła głowę w jego stronę, spoglądając mu w oczy. Jej poliki przybrały różowy odcień. Wreszcie czuła, że ma z czego czerpać radość. Sebastian był jednym z nielicznych osób, które przy niej były i opiekowały się nią. Wiedziała, że nie jest jej obojętny. Nie szukała swojego księcia, on sam przyszedł w najmniej oczekiwanym momencie. Kto powiedział, że los nie jest łaskawy? Byli coraz bliżej siebie, dystans zmniejszał się w rekordowym tempie. Ich usta miały się właśnie spotkać, połączyć, być jednością przez parę sekund...
- Camilo Torres, już po osiemnastej, może panna spokojnie wracać do domu - drzwi do zaplecza z hukiem otworzył Tomas Mendoza, właściciel kawiarni, jak i ojciec Sebastiana. Ruda speszona przytuliła tylko chłopaka, pożegnała się z jego tatą i na prędce uciekła z lokalu. Seba lekko poirytowany zachowaniem ojca, złapał w dłonie kubki po herbacie i wyniósł do kuchni na zmywak.
- Mógłbyś czasem mieć trochę taktu - wytknął mu.
- Co to za pyskówki do swojego taty, co, młodzieńcze? Nie pozwalasz sobie czasem na za dużo? - Tomas próbował go uspokoić.
- To, że jesteś moim ojcem nie oznacza jeszcze, że masz prawo przerywać mi rozmowę z dziewczyną - prychnął.
   Okres dojrzewania wcale nie jest taki prosty, jak się niektórym zdaje. Burza hormonów, huśtawki nastrojów to tylko jedne z nielicznych powodów, przez które ciężko wychować nastolatka. Tomas miał najwyraźniej dość. Casilda ciągle wyjeżdżała, w ciągu roku widywała się tylko kilka razy z synem. Która matka by tak wytrzymała?
- Przepraszam, trochę mnie poniosło - Sebastian przyznał się do błędu. - Zagalopowałem się. Chciałbym tylko, żebyś więcej mi nie przerywał...
- Pocałunku, tak, wiem - zaśmiał się, dokańczając wypowiedź, po czym nie czekając na reakcję chłopaka opuścił zaplecze.


          Próbowała się uspokoić, łykając tabletki nasenne. Ich spora ilość spowodowała u niej zawroty głowy, które dołożyły jej dodatkowych zmartwień. W pośpiechu przeglądała papiery ze Studio, szukając w nich niebywale ważnej rzeczy.
- Przecież dopiero co odbyła się rekrutacja - rzekła pod nosem - Gdzieś to musi być...
   Wreszcie w stercie pliku kartek odnalazła tego, czego potrzebowała. Lista osób przyjętych do szkoły muzycznej. Spokojna postanowiła położyć się do wygodnego łóżka, które już czekało na nią na piętrze, lecz w tym momencie błogą ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Powoli podniosła się z sofy i ruszyła w stronę wejścia. W progu stał jej przyjaciel, Pablo.
- Dobry wieczór - powitał ją czułym pocałunkiem w policzek. - Angie, przyszedłem chyba nie w porę, co?
   Blondynka na chwilę odpłynęła, lecz szybko wróciła do rzeczywistości.
- Nie, w porządku, wejdź - ziewnęła, przeciągając się. - Miałam właśnie iść spać, ale jest mi niezmiernie miło, że mnie odwiedziłeś. Napijesz się czegoś?
   Angeles słynęła z niebywałej gościnności. Pomimo tego, że miała wiele swoich problemów to zawsze, gdy ktoś jej potrzebował, była na zawołanie. Odznaczała się wysoką kulturą osobistą, jaką posiadał mało kto. To właśnie różniło ją od innych. Potrafiła się uśmiechać i śmiać nawet wtedy, gdy w jej życiu panował wielki chaos. Była ideałem kobiety. Być może dlatego Pablo się w niej zakochał. Czuł do niej coś więcej, niż zwykłą przyjaźń, lecz bał się wyznać prawdę swej przyjaciółce, tylko dlatego, by jej nie stracić. Kto wie, jak wszystko by się potoczyło.
   Zasiedli do stołu w jadalni. Kobieta zaparzyła dwie kawy, wyjęła z zamrażarki wczorajsze zapiekanki i odgrzała na patelni. Przygotowany posiłek zaniosła do pokoju.
- Dobrze wiesz, jak mnie uszczęśliwić - uśmiechnął się mężczyzna. - Mam cichą nadzieję, że to twoje domowe, takie najbardziej lubię.
- Nie bój się, nie otrujesz się, czy coś - wybuchła śmiechem. - Ja toleruję tylko domowe zapiekanki. Smacznego.
   Zabrali się za jedzenie. Wymiana spojrzeń, ciche szepty, niekontrolowane napady śmiechu to tylko kilka powodów, dla których powinni być razem. Oboje czuli coś do siebie, ale obie strony bały się wzajemnej reakcji i czynów, do których doszłoby w późniejszym czasie.
- Dzięki tobie nie chce mi się już spać.
- Ależ zawsze do usług, moja droga - na złość wystawiła mu język.
- Kocham cię, wiesz? - powiedziała z uczuciem, patrząc mu w oczy. Mężczyzna mocno przytulił do siebie Angie. Chciał, by te słowa kiedyś stały się rzeczywistością. Realią. Chciał w końcu poczuć, że ma przy sobie kobietę swojego życia.


          Ciągle zastanawiał się, czy dobrze robi, okłamując rodziców. W końcu kiedyś prawda wyjdzie na jaw, a wtedy nie będzie ucieczki. Codziennie myślał, jak ich na to przygotować. Podrzucał piłkę do kosza na tyłach domu, próbując się skupić, lecz za każdym razem chybił. Z niekontrolowaną siłą rzucił piłką, która odbita z hukiem wpadła w krzaki.
- Ej, spokojnie - odezwał się damski głos. Francesca postanowiła odwiedzić swojego przyjaciela.
- Co tutaj robisz? - spytał zdezorientowany Marco.
- Twoja mama mnie wpuściła - na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech, w słońcu wyglądała jak grecka bogini. - Nad czym się zastanawiasz?
   Spuścił wzrok i usiadł na krawężniku, gdyż w pobliżu nie było żadnego krzesła. Dziewczyna wykonała ten sam ruch i w mig znalazła się tuż obok niego.
- Co ja mam im powiedzieć? Jeśli moi rodzice się dowiedzą, że chodzę do Studio, zabiją mnie. Włożyli wiele wysiłku i pieniędzy w to, co robię. Nie chcą, bym zajmował się głupotami. Tylko, że muzyka jest również częścią mnie...
- Marco, powiedz im to, co powiedziałeś właśnie mi. To chyba wystarczający argument, by zrozumieli, kim chciałbyś być. Można mieć wiele pasji, życie nie kończy się tylko na matematyce i koszykówce. Zobaczysz, będzie dobrze - mówiła z takim przekonaniem, że aż sam w to nie wierzył. Wspierała go, chociaż on nic dla niej nie zrobił. Była wspaniałą dziewczyną. W głębi serca z każdym dniem zakochiwał się w niej coraz bardziej. Zaczęło się od niewinnego spotkania, ale wszystko ma kiedyś swój początek. Oby ta znajomość nie miała końca... Tylko ona go rozumiała. Nigdy nie nalegała i pospieszała, by coś zrobił. Tyle wystarczyło, by poczuł do niej coś więcej, niż przyjacielskie stosunki. Bał się jednak, że zostanie przez nią odrzucony, wtedy już nic nie byłoby takie samo.
- Fran, naprawdę dziękuję za twoje wsparcie - odrzekł, podnosząc się z miejsca. - Chciałbym jeszcze trochę potrenować, nie miałabyś nic przeciwko, gdybyś...
- Spokojnie, już sobie pójdę - uspokoiła go. - Zresztą brat już na mnie czeka. Do jutra - pomachała mu na pożegnanie, po czym szybko zniknęła za ogrodzeniem.
- Do zobaczenia... - pożegnał ją tęsknym spojrzeniem.

        


Ten rozdział miał być 2x dłuższy. Przepraszam, tak wyszło, nie mam warunków do skończenia tego rozdziału, a nie chciałam przedłużać. Takie sobie coś wyszło. 
Karolina grafik zrobiła swój pierwszy w życiu szablon, nawet nagłówek jej wyszedł, po raz pierwszy, wow. Dlaczego Karolina mówi o sobie w trzeciej osobie? Jest tymczasowy.
Gdyby ktoś nie wiedział, zapraszam na nowego bloga z One Partami: http://mi-por-siempre-enamorada.blogspot.com/, pierwszy o Dienaty, ale nie wiem kiedy dodam, wybaczcie, na razie nie mam jak. Postaram się w przyszłym tygodniu, na przełomie 18-21 kwietnia. 
Dziękuję również za ponad 114 wyświetleń bloga i 100 obserwatorów! <3
To chyba tyle ogłoszeń parafialnych, czekam na Wasze opinie! 
Karolina xx