12.04.2014

Rozdział 11: Odłamki rozbitej nadziei

"Te rany zdają się nie goić
Ten ból jest po prostu zbyt prawdziwy
Tego jest tak wiele, że czas nie może wszystkiego wymazać
Gdybyś płakał, otarłabym każdą z Twoich łez
Gdybyś krzyczał, walczyłabym z każdym z Twoich lęków
I przez te wszystkie lata trzymałam Cię za dłoń
Jednak Ty wciąż masz całą mnie"
Evanescence - "My Immortal"


Rozdział dedykuję mojej ukochanej Martusi, wybacz, że taki beznadziejny rozdział i nie ma Naxi (omg, zabijesz mnie), jakoś tak wyszło, ech. 
Te amo! :*
         
Mi­mo to kochała go na­dal, bo - po raz pier­wszy w życiu - poz­nała, co to wol­ność. Mogła go kochać, choćby miał się o tym nig­dy nie do­wie­dzieć, nie pot­rze­bowała je­go poz­wo­lenia, by niepo­koić się tym, co ludzie knują prze­ciw­ko niemu. To właśnie była wol­ność - czuć to, cze­go pragnęło jej ser­ce, nie bacząc na to, co po­myślą in­ni. 

           Zimne dreszcze powoli przeszyły jej ciało od stóp do głów, wprawiając ją w zakłopotanie. Po raz kolejny spojrzał w jej oczy z niepohamowanym uczuciem, by ponownie poczuła się jak w bajce, w której książę przybywa na ratunek swojej księżniczce. Tym razem jej baśń miała przyjąć inny obrót zaznając kompletnie odmiennego zakończenia. Dotknęła jego dłoni, była chłodna jak lód, pomimo temperatury dodatniej; poliki natomiast miał rozgrzane do czerwoności, wyglądał, jakby miał gorączkę. Był chory z miłości. Uczucie, jakim obdarowywał dziewczynę nie równało się z niczym innym. Nie potrafił nawet określić, kim się staje, gdy przy niej jest. A więc może kim przy niej nie był? Na pewno zadufanym w sobie chłopaczyną z pięknych Włoch, gdzie każdy, dosłownie każdy myśli tylko o sobie. 
- Ludmiła - wreszcie, po upływie niekończących się chwil milczenia wydusił z siebie kilka słów - Dlaczego mi to robisz? 
   Spojrzała w jego oczy lśniące od łez; zdawały się mienić w blasku słońca. Z trudem udało jej się uwolnić z gardła cichy głos, którym obdarowywała go każdego dnia.
- Nie robię tego po to, by cię zranić. Uwierz, gdyby to ode mnie zależało, zostałabym w Buenos Aires. Federico, mój czas tutaj jest policzony - spauzowała. - Proszę, zostaw mnie samą. Nie chcę widzieć ponownie łez w twych oczach, nawet nie wiesz, jak mnie to boli. Nie zasługuję na to. Nie zasługuję na takiego przyjaciela, jak ty.
   Nagle wszystko runęło, jak domek z kart. Był tylko jej przyjacielem. Nikim więcej. Na co on liczył? Mógł się tego spodziewać, nic przecież nie przychodzi ot tak. Na niektóre rzeczy i osoby trzeba sobie zasłużyć, a on na Ludmiłę niestety nie mógł. Nie potrafił jej nawet zdobyć, podbić jej serca. To był tylko miesiąc, najlepsze, a zarazem najgorsze trzydzieści jeden dni w jego życiu. Dni wypełnione po brzegi smutkiem, radością, nienawiścią i miłością. Brakowało tak niewiele do osiągnięcia upragnionego celu. Tak mało, a jednak tak daleko. 
   Tymczasem nie znał jej uczuć. Nie była otwartą księgą, z której każdy mógł czytać. Ukrywała emocje zakładając na siebie maski. Każda dyskretnie maskowała jej cierpienie. Był dla niej oparciem i jako jedyny jej ufał. Nie twierdził, tak jak reszta, że jest egoistyczną, nadętą i suwerenną młodą dziewczyną.
   Podniosła się z krzesła i puściła jego siną dłoń. Próbowała pozostać silna, ale ten moment był najtrudniejszym w jej krótkim życiu. Nagle musiała zostawić to, co tak bardzo kocha, przyjaciół, Studio, tylko po to, by zadowolić swoją matkę.
- Do widzenia, Federico. Pozdrów wszystkich ode mnie - posłała mu całusa i szybko odwróciła się do niego tyłem, by nie widział jej łez. Szybkim krokiem odeszła z tamtego miejsca i zniknęła w tłumie ludzi spieszących się na wylot. Został sam, bez miłości, już nic nie czuł. Jego dusza, jego ciało było oddane jednej osobie. Pobladł. Wypalił się całkowicie.


          Ostatnie popołudnie dało jej wiele do myślenia. Siedząc w zaciszu swojego pokoju próbowała poukładać sobie w głowie wizję ostatnich lat. Nie mogła znieść tego, jak bardzo zraniła ją osoba najbliższa jej sercu. Z wielkim bólem towarzyszącym od wczorajszego dnia podniosła się z łóżka, chwiejnym krokiem podeszła do biurka i wyciągnęła z torebki telefon. León, musimy porozmawiać. W ciągu pięciu minut nie dostała od niego odpowiedzi. Rzuciła nim gdzieś w nieokreślone miejsce na łóżku i zalała się łzami. Wyjęła z małej szufladki na kluczyk pożółkłą już ze starości kopertę i zeszła z nią na parter. Piętnaście schodków pokonywała z niebywałą trudnością, jakiej jeszcze nigdy nie miała. Odłożyła małą kopertę na stolik i skierowała się w stronę drzwi. Pech chciał, że w tym samym czasie chłopak złapał za klamkę i dziewczyna chwiejąc się, upadła na posadzkę.
- Violetto, nic ci nie jest? - spytał poddenerwowany, podając swoją dłoń. Ta jednak nie chwyciła się jego ręki i samodzielnie podniosła się z ziemi. Nie spoglądała w jego szmaragdowe oczy, nie potrafiła dziś mu zaufać. Odeszła od niego na bezpieczną odległość i dopiero wtedy odwróciła się w jego stronę.
- Wiesz jaki jest dzisiaj dzień? - León spojrzał na nią podejrzliwie.
- Violu, mogłabyś mi wytłumaczyć, o co ci chodzi? Trochę się niepokoję - odpowiedział nie na temat, jaki narzuciła dziewczyna. Wykonał kilka kroków w jej stronę i dopiero wtedy ujrzał łzy w oczach. - Ty... płakałaś.
- Brawo, Sherlocku - powiedziała ironicznie. - I nie mów tak do mnie. Wiesz co? Dla mnie już nie istniejesz - wysyczała, plując jadem. León zupełnie zdezorientowany oparł się o ścianę dzielącą salon, a kuchnię. Dziewczyna chwyciła w dłonie kopertę ze stolika i wyjęła z niej kilka zdjęć. Podeszła do chłopaka i wręczyła mu plik fotografii.
- Nadal nie rozumiesz? Powiedz, ile jeszcze czasu zamierzałeś ukrywać przede mną prawdę? Tydzień, miesiąc, rok, dwa, trzy lata? - pytała spoglądając mu w oczy. Próbowała doszukać się w nich prawdy, lecz jedyne, co widziała to wielkie cierpienie, które w tym momencie zawładnęło jego ciałem.
- To nie tak... Violetto, zrozum, ja chciałem cię chronić, nie chciałem cię ponownie stracić - tłumaczył, plącząc swój język. Szatynka wyrwała mu zdjęcia z dłoni i poszarpała na drobne kawałeczki, które w mig znalazły się w koszu na śmieci. Odwrócona tyłem, przejechała palcem po ramce jednej z fotografii stojącej na komodzie. Jedynej, która pozostała. Chwyciła ją w dłonie.
- Wyjdź. Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień. Wyjechałeś, zostawiłeś mnie samą. Po śmierci mamy nie miałam nikogo, prócz taty i ciebie. Nic cię już nie usprawiedliwi - jej wargi trzęsły się niemiłosiernie, a przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Próbowała pozostać spokojna, by nie wybuchnąć złością kłębiącą się w jej duszy. León dotknął jej ramienia i próbował przyciągnąć do siebie.
- Byliśmy tylko dziećmi, skąd miałem wiedzieć, że to wszystko tak się potoczy? Daj mi jeszcze jedną, ostatnią szansę. Pozwól to wszystko wyjaśnić! - każde słowo wypowiadał z taką pewnością, jakiej dotychczas nie miał. Był coraz bliżej Violetty, starał się zachować dystans, lecz w tej chwili był on najtrudniejszą rzeczą, jaką mógł wykonać. Przypomniał sobie lata wstecz, kiedy jako małe dzieci bawili się w piaskownicy. Pamiętał jej promienny uśmiech, którym nieustannie go obdarowywała. Ten głos, najpiękniejszą melodię na świecie.
   Potrzebowała jego wsparcia, lecz dziś nie mogła mu stuprocentowo zaufać. Kto wie, co przed nią ukrywa. Bała się ponownej straty ukochanej osoby. Wciąż nie rozumiała, jak naprawdę bliska osoba mogła aż tak ją zranić.
- León, proszę, daruj sobie - powstrzymała łzy. Chłopak napierał na nią coraz bardziej. Czuł, że za chwilę mu ulegnie, wpadnie w ramiona i wszystko będzie dobrze.
- Violetto, nie umiem bez ciebie żyć, rozumiesz? Siedem lat bez swojej najlepszej przyjaciółki były bardzo ciężkie, nie miałem nikogo - próbował ją jakoś przekonywać. Dziewczyna nagle, niekontrolowanie rzuciła ramką w podłogę. Z hukiem szkło rozbiło się na miliony drobnych kawałeczków. Wśród ciszy, która nastała słychać było jedynie przyspieszony oddech szatynki.
- Nie chcę cię już więcej słuchać, mówiłam. Wyjdź - nakazała. León niechętnie wycofał się i ruszył w drugą stronę. Tylko na chwilę przystanął, by móc coś powiedzieć, lecz ona mu przerwała. - Wiesz co? Obiecałam sobie, że nigdy nie zakocham się w swoim przyjacielu - spuściła wzrok, jakby miała coś na sumieniu. - Złamałam zakaz. Dlatego odejdź, nie chcę na ciebie patrzeć.
   Na zawsze opuścił jej serce.
   Przez tylne wejście do domu dostał się jej ojciec. Gdy tylko ujrzał swoją córkę w opłakanym stanie, załamał ręce. Widział tylko rozbite szkło i jej zabrudzone od tuszu poliki.
- Violu, co tu się stało? - spytał z niedowierzaniem. Dziewczyna nic nie odpowiadając, uciekła na górę do swego pokoju, zanosząc się płaczem.


          Z wielkim uśmiechem na twarzy podszedł do drzwi wejściowych i obrócił tabliczkę z napisem "otwarte" na "zamknięte". Wreszcie, po długich ośmiu godzinach ciężkiej pracy mogli odpocząć w zaciszu kawiarni, gdzie dostęp miał tylko personel. Rudowłosa oparła miotłę o ścianę i ruszyła za chłopakiem. Zasiadła przy stoliku na jednym z dwóch krzeseł, chwyciła kubek z gorącą herbatą i upiła łyka.
- To była pracowita niedziela, nieprawdaż? Ach, bez ciebie zapewne nie byłoby tu klientów - zaśmiał się Sebastian. - Kto wie, może za swoją ciężką pracę dostaniesz podwyżkę...
- Przestań, nie robię nic szczególnego - zawstydziła się. Potrzebowała gotówki, okres, w jakim się znajdowała był bardzo ciężki. Jej matka, Celine, wciąż nie mogła dojść do zdrowia. Gdyby tylko miała choć odrobinę odwagi, spytałaby chłopaka o pożyczkę, lecz nie miała pojęcia, jak później spłaciłaby dług.
- Wystarczy, że jesteś - podniósł się z miejsca i powolnym, ociężałym ruchem zbliżył się do Camili. Czuła jego ciepły oddech na swym prawym policzku. Wstydliwie obróciła głowę w jego stronę, spoglądając mu w oczy. Jej poliki przybrały różowy odcień. Wreszcie czuła, że ma z czego czerpać radość. Sebastian był jednym z nielicznych osób, które przy niej były i opiekowały się nią. Wiedziała, że nie jest jej obojętny. Nie szukała swojego księcia, on sam przyszedł w najmniej oczekiwanym momencie. Kto powiedział, że los nie jest łaskawy? Byli coraz bliżej siebie, dystans zmniejszał się w rekordowym tempie. Ich usta miały się właśnie spotkać, połączyć, być jednością przez parę sekund...
- Camilo Torres, już po osiemnastej, może panna spokojnie wracać do domu - drzwi do zaplecza z hukiem otworzył Tomas Mendoza, właściciel kawiarni, jak i ojciec Sebastiana. Ruda speszona przytuliła tylko chłopaka, pożegnała się z jego tatą i na prędce uciekła z lokalu. Seba lekko poirytowany zachowaniem ojca, złapał w dłonie kubki po herbacie i wyniósł do kuchni na zmywak.
- Mógłbyś czasem mieć trochę taktu - wytknął mu.
- Co to za pyskówki do swojego taty, co, młodzieńcze? Nie pozwalasz sobie czasem na za dużo? - Tomas próbował go uspokoić.
- To, że jesteś moim ojcem nie oznacza jeszcze, że masz prawo przerywać mi rozmowę z dziewczyną - prychnął.
   Okres dojrzewania wcale nie jest taki prosty, jak się niektórym zdaje. Burza hormonów, huśtawki nastrojów to tylko jedne z nielicznych powodów, przez które ciężko wychować nastolatka. Tomas miał najwyraźniej dość. Casilda ciągle wyjeżdżała, w ciągu roku widywała się tylko kilka razy z synem. Która matka by tak wytrzymała?
- Przepraszam, trochę mnie poniosło - Sebastian przyznał się do błędu. - Zagalopowałem się. Chciałbym tylko, żebyś więcej mi nie przerywał...
- Pocałunku, tak, wiem - zaśmiał się, dokańczając wypowiedź, po czym nie czekając na reakcję chłopaka opuścił zaplecze.


          Próbowała się uspokoić, łykając tabletki nasenne. Ich spora ilość spowodowała u niej zawroty głowy, które dołożyły jej dodatkowych zmartwień. W pośpiechu przeglądała papiery ze Studio, szukając w nich niebywale ważnej rzeczy.
- Przecież dopiero co odbyła się rekrutacja - rzekła pod nosem - Gdzieś to musi być...
   Wreszcie w stercie pliku kartek odnalazła tego, czego potrzebowała. Lista osób przyjętych do szkoły muzycznej. Spokojna postanowiła położyć się do wygodnego łóżka, które już czekało na nią na piętrze, lecz w tym momencie błogą ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Powoli podniosła się z sofy i ruszyła w stronę wejścia. W progu stał jej przyjaciel, Pablo.
- Dobry wieczór - powitał ją czułym pocałunkiem w policzek. - Angie, przyszedłem chyba nie w porę, co?
   Blondynka na chwilę odpłynęła, lecz szybko wróciła do rzeczywistości.
- Nie, w porządku, wejdź - ziewnęła, przeciągając się. - Miałam właśnie iść spać, ale jest mi niezmiernie miło, że mnie odwiedziłeś. Napijesz się czegoś?
   Angeles słynęła z niebywałej gościnności. Pomimo tego, że miała wiele swoich problemów to zawsze, gdy ktoś jej potrzebował, była na zawołanie. Odznaczała się wysoką kulturą osobistą, jaką posiadał mało kto. To właśnie różniło ją od innych. Potrafiła się uśmiechać i śmiać nawet wtedy, gdy w jej życiu panował wielki chaos. Była ideałem kobiety. Być może dlatego Pablo się w niej zakochał. Czuł do niej coś więcej, niż zwykłą przyjaźń, lecz bał się wyznać prawdę swej przyjaciółce, tylko dlatego, by jej nie stracić. Kto wie, jak wszystko by się potoczyło.
   Zasiedli do stołu w jadalni. Kobieta zaparzyła dwie kawy, wyjęła z zamrażarki wczorajsze zapiekanki i odgrzała na patelni. Przygotowany posiłek zaniosła do pokoju.
- Dobrze wiesz, jak mnie uszczęśliwić - uśmiechnął się mężczyzna. - Mam cichą nadzieję, że to twoje domowe, takie najbardziej lubię.
- Nie bój się, nie otrujesz się, czy coś - wybuchła śmiechem. - Ja toleruję tylko domowe zapiekanki. Smacznego.
   Zabrali się za jedzenie. Wymiana spojrzeń, ciche szepty, niekontrolowane napady śmiechu to tylko kilka powodów, dla których powinni być razem. Oboje czuli coś do siebie, ale obie strony bały się wzajemnej reakcji i czynów, do których doszłoby w późniejszym czasie.
- Dzięki tobie nie chce mi się już spać.
- Ależ zawsze do usług, moja droga - na złość wystawiła mu język.
- Kocham cię, wiesz? - powiedziała z uczuciem, patrząc mu w oczy. Mężczyzna mocno przytulił do siebie Angie. Chciał, by te słowa kiedyś stały się rzeczywistością. Realią. Chciał w końcu poczuć, że ma przy sobie kobietę swojego życia.


          Ciągle zastanawiał się, czy dobrze robi, okłamując rodziców. W końcu kiedyś prawda wyjdzie na jaw, a wtedy nie będzie ucieczki. Codziennie myślał, jak ich na to przygotować. Podrzucał piłkę do kosza na tyłach domu, próbując się skupić, lecz za każdym razem chybił. Z niekontrolowaną siłą rzucił piłką, która odbita z hukiem wpadła w krzaki.
- Ej, spokojnie - odezwał się damski głos. Francesca postanowiła odwiedzić swojego przyjaciela.
- Co tutaj robisz? - spytał zdezorientowany Marco.
- Twoja mama mnie wpuściła - na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech, w słońcu wyglądała jak grecka bogini. - Nad czym się zastanawiasz?
   Spuścił wzrok i usiadł na krawężniku, gdyż w pobliżu nie było żadnego krzesła. Dziewczyna wykonała ten sam ruch i w mig znalazła się tuż obok niego.
- Co ja mam im powiedzieć? Jeśli moi rodzice się dowiedzą, że chodzę do Studio, zabiją mnie. Włożyli wiele wysiłku i pieniędzy w to, co robię. Nie chcą, bym zajmował się głupotami. Tylko, że muzyka jest również częścią mnie...
- Marco, powiedz im to, co powiedziałeś właśnie mi. To chyba wystarczający argument, by zrozumieli, kim chciałbyś być. Można mieć wiele pasji, życie nie kończy się tylko na matematyce i koszykówce. Zobaczysz, będzie dobrze - mówiła z takim przekonaniem, że aż sam w to nie wierzył. Wspierała go, chociaż on nic dla niej nie zrobił. Była wspaniałą dziewczyną. W głębi serca z każdym dniem zakochiwał się w niej coraz bardziej. Zaczęło się od niewinnego spotkania, ale wszystko ma kiedyś swój początek. Oby ta znajomość nie miała końca... Tylko ona go rozumiała. Nigdy nie nalegała i pospieszała, by coś zrobił. Tyle wystarczyło, by poczuł do niej coś więcej, niż przyjacielskie stosunki. Bał się jednak, że zostanie przez nią odrzucony, wtedy już nic nie byłoby takie samo.
- Fran, naprawdę dziękuję za twoje wsparcie - odrzekł, podnosząc się z miejsca. - Chciałbym jeszcze trochę potrenować, nie miałabyś nic przeciwko, gdybyś...
- Spokojnie, już sobie pójdę - uspokoiła go. - Zresztą brat już na mnie czeka. Do jutra - pomachała mu na pożegnanie, po czym szybko zniknęła za ogrodzeniem.
- Do zobaczenia... - pożegnał ją tęsknym spojrzeniem.

        


Ten rozdział miał być 2x dłuższy. Przepraszam, tak wyszło, nie mam warunków do skończenia tego rozdziału, a nie chciałam przedłużać. Takie sobie coś wyszło. 
Karolina grafik zrobiła swój pierwszy w życiu szablon, nawet nagłówek jej wyszedł, po raz pierwszy, wow. Dlaczego Karolina mówi o sobie w trzeciej osobie? Jest tymczasowy.
Gdyby ktoś nie wiedział, zapraszam na nowego bloga z One Partami: http://mi-por-siempre-enamorada.blogspot.com/, pierwszy o Dienaty, ale nie wiem kiedy dodam, wybaczcie, na razie nie mam jak. Postaram się w przyszłym tygodniu, na przełomie 18-21 kwietnia. 
Dziękuję również za ponad 114 wyświetleń bloga i 100 obserwatorów! <3
To chyba tyle ogłoszeń parafialnych, czekam na Wasze opinie! 
Karolina xx

1.04.2014

Rozdział 10: Iluzja

"Umiesz mnie złapać
Nie uciekaj, nie uciekaj
Jeśli żyjesz następnym dniem
W tym szczęśliwym małym domku
Ogień tu pozostanie"
Amanda Seyfried - "Little House"


León
          Z niepokojem wpatrywałem się w jej szczupłą sylwetkę. Wzrokiem błądziła po pomieszczeniu, próbując zrozumieć, co się dzieje. Szeroki uśmiech wciąż nie schodził jej z twarzy. Zmrużyła delikatnie oczy i pewnym krokiem podeszła w moją stronę, stając tuż przy mnie. Czułem jej ciepły oddech. Odsunąłem się od niej na bezpieczną odległość i usiadłem na fotelu.
- Nie jestem Ludmiła. Carmen Villegas. - podała mi swoją dłoń. Niechętnie ją uścisnąłem, z nadzieją, że zaraz odnajdę blondynkę. Jest w tej chwili bardzo potrzebna, a jak zwykle gubi się gdzieś we własnym świecie. Wstałem z miejsca i pożegnałem Carmen. Ta bez słowa zabrała teczkę z biurka i zgrabnie mnie wyminęła, zajmując prowadzącą pozycję. Nie miałem zamiaru bawić się w żadne wyścigi, interesowała mnie Ludmiła. Chcąc nie chcąc musiałem odwiedzić ją w domu. Zamknąłem drzwi wejściowe Studia i skręciłem za wiśniowym drzewem. Niedaleko cukierni, do której często chodziłem stał dom dziewczyny. Pokonałem dystans trzystu metrów i zapukałem do drzwi, cierpliwie czekając, aż ktoś mi otworzy. Przez kilka minut waliłem, nie słysząc niczego, prócz głuchej ciszy.
- Halo? Jest tam kto? - krzyczałem z nadzieją, że ktoś mnie usłyszy. Wciąż jednak nikt nie otwierał. Wyjąłem telefon i wybrałem numer do blondynki. Pierwsze połączenie zostało odrzucone, natomiast później nikt już nie odbierał. Teraz byłem bardzo zaniepokojony. Co się z nią dzieje? Jedynym światełkiem w tunelu był Federico. On jako jedyny mógł wiedzieć, co się stało. Całkiem przypadkiem ujrzałem go siedzącego na ławce w parku. Podszedłem bliżej. Jego mina była poważna, ręce trzymał splecione pod brodą. Położyłem dłoń na jego ramieniu. Raptownie obrócił głowę w moją stronę.
- León, przepraszam, nie widziałem cię. Siądziesz? - wskazał miejsce obok siebie. Zająłem je i głośno westchnąłem.
- Wiesz, co z Ludmiłą?
- Nie mam pojęcia, dzwoniłem dziś do niej, ale nie odbierała. - pokręcił przecząco głową. - Martwię się o nią.
   Ta sytuacja wydała się być niemniej dziwna. Zniknęła, nic nie mówiąc. Wraz z Federico podnieśliśmy się z miejsca i skierowaliśmy do domu Hiszpanki. Naty na pewno musiała wiedzieć, co się dzieje z Ludmiłą. Zanim jednak doszliśmy na miejsce, telefon Fede zaczął dzwonić. Pełni nadziei, że to połączenie od blondynki spojrzeliśmy w wyświetlacz. Jedyne, co się pokazało to piękne zdjęcie Natalii.
- Federico, musimy porozmawiać. - powiedziała niespokojnym tonem. Od razu wyczułem, że nie jest dobrze.
- Tak? - spytał bardzo zdenerwowany.
- Ludmiła... ona... wyjechała...
   To był cios prosto w serce, dla mnie, jak i przyjaciela. W jego oczach zobaczyłem ból zmieszany ze smutkiem. Ledwo powstrzymywał łzy. Nie czekając odrzucił połączenie i pobiegł przed siebie. Nie próbowałem go dogonić, nie potrafiłem. Nadal nie wierzę, że Ludmiła posunęła się do takiego czynu. Co było powodem jej ucieczki z Buenos Aires? Chociaż nasze relacje ostatnimi czasy znacznie się pogorszyły, kochałem dziewczynę jak siostrę, której nie miałem. Ktoś obcy mógłby tego nie zauważyć i przeoczyć kilka ważnych istotnych faktów, ale nie najbliżsi. Wiedzieli, jak bardzo troszczę się o Ludmiłę, starałem się uchronić ją przed złem, ale wszystko wymknęło się spod kontroli i wyszło to, co wyszło.
   Francesca dała mi do zrozumienia, że nie można dłużej tego ciągnąć. Kłamstwa nie są niczym dobrym i powinienem wreszcie wyjawić całą prawdę. Jeżeli Federico się udało, czemu mi nie? Dlaczego ja zawsze mam być tym przegranym? Czasem chciałbym spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć León, uda Ci się. Wystarczy uwierzyć w siebie, ale czy to takie pozornie proste? Dałem sobie czas. Przez kilka dni poukładam wszystko, co chciałbym powiedzieć. Dla Violetty zrobię wszystko.
Naty
          W dłoni trzymałam pożółkłą wymiętą kartkę wyjętą z małej koperty. Trzy krótkie zdania zawładnęły mym umysłem. Wyjeżdżam. Przepraszam. Muszę. Zdaje się być to absurdalne, ale ja naprawdę nigdy nie chciałam, by Ludmiła zniknęła z mojego życia. Wraz z jej pojawieniem mój świat całkowicie się zmienił. Pomimo częstych kłótni i nieporozumień, była ważną osobą. Pokazała, że warto walczyć o swoje, nie zawsze były to dobre przykłady, ale jednak czegoś się od niej nauczyłam. Nie umiałam wymazać jej z pamięci, to nie był jeszcze ten moment. Wątpię, by kiedykolwiek nadszedł.
   Ujrzałam cień postaci stojącej tuż za mną. Wolnym ruchem opuściłam dłoń i obróciłam się tak, by ujrzeć twarz osoby. W drzwiach stał Maxi oparty o framugę.
- Mogę wejść? - spytał, po czym po prostu stanął obok mnie i złapał za rękę. - Wszystko już wiem.
   To właśnie on. Nikt inny. Znał mnie bardzo dobrze, lepiej, niż bym się spodziewała. Jedna chwila może zmienić wszystko. Wydaję mi się, że fala kłótni już przeminęła, a nasze morze znów się uspokoi i choć na jakiś czas będzie dobrze kierowało naszym statkiem. Nie chcę ponownej zguby, ja już odnalazłam swojego księcia.
   Podejrzewałam, że to któryś z przyjaciół poinformował Maxiego o wyjeździe Ludmiły. Nie mam pojęcia, co nią kierowało, dlaczego postąpiła w taki sposób... Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, że ona po prostu nas wszystkich zostawiła bez choćby słowa pożegnania. Za bardzo bała się bezpośredniego kontaktu i naszej reakcji. Nawet, gdybym na nią nakrzyczała, nie zmieniłoby to naszych relacji. K o c h a ł a m    s w o j ą    p r z y j a c i ó ł k ę.
- Ja wiem, co się stało. Chcę być teraz przy tobie. - usiadł na rogu łóżka i wziął mnie na swoje kolana. Delikatnie objął swym ramieniem tak, bym mogła wtulić się w jego klatkę piersiową. Wyraźnie słyszałam przyspieszone bicie serca. Moje również wojowało i nie miało zamiaru się uspokoić. Słyszałam tylko ciche szepty dochodzące z ust chłopaka: będzie dobrze.
   I choć to były najgorsze słowa, jakie ktokolwiek mógł usłyszeć, ja z tą głupią nadzieją w nie wierzyłam.
Violetta
          "Gdyby można było zapomnieć o pewnych rzeczach, dzisiejszy dzień z pewnością odszedłby w zapomnienie. Czekałam na moment, w którym wreszcie moje życie się zmieni. Tata znajdzie stałą pracę, a my zamieszkamy razem, tam, gdzie będziemy czuć się jak w niebie. Gdzie problemy znikną, a powróci radość. A razem z nią mama... Bez niej nic nie jest takie samo. Kochana, najdroższa mamo! Wiesz, że zawsze mi Cię brakuje. Pamiętam czas, w którym wyjeżdżałaś w swoją pierwszą trasę koncertową. Błagałam, wręcz na kolanach, byś została z nami w domu, ale Ty chciałaś spełniać swoje marzenia. Teraz wiem, że nawet jako Twoja córka nie mogłam zabraniać Ci robić tego, co kochasz. Każde popołudnie było smętne, nie działo się w nim nic ciekawego. Nikt nie potrafił go wypełnić, nikt oprócz Leóna.... Pamiętam te postrzępione kartki z różowego notesu w drobne kwiatuszki, gdzie dzieliłam się swoimi przemyśleniami. Tata miał Ci to wysłać pocztą, gdy byłaś w Madrycie, ale jakoś tak wyszło, że zapomniał. Wczoraj wieczorem znalazłam go w nierozpakowanych dotąd pudłach, nie mam pojęcia, dlaczego się jeszcze za nie nie zabrałam. Chyba czas najwyższy. W sumie, swoją "karierę" pamiętnikarską zaczęłam dosyć wcześnie, wtedy nie byłam świadoma, że stworzyłam własny, malutki świat na zwykłych kartkach papieru. Czuję, że upodabniam się do Ciebie. W sumie nic dziwnego, matka i córka zazwyczaj są podobne, to coś w rodzaju takich bliźniaczek, prawda? Może jesteś trochę starsza ode mnie i nie siedzisz teraz tuż obok, ale czuję Twoją obecność. I wiesz co? Kiedy jestem smutna, a jedyne czego chcę to zacząć płakać, sięgam po najpiękniejszą książkę Świata, znajdującą się na półce w moim pokoju, to Twój Pamiętnik. To część Ciebie, jak i również mnie. Czasami zastanawiam się, skąd miałaś w sobie tyle siły, by sprostać tak wielu trudnościom, ja jestem Twym zupełnym przeciwieństwem. Słabości górują nade mną i często nie potrafię zapanować nad emocjami, ale jak to się mówi "trening czyni mistrza", a ja uczę się od najlepszych. Ty taka byłaś, prawda? Chciałabym, żebyś kiedyś choć na chwilę zeszła z Nieba do Nas, na Ziemię i pokazała tacie, że ludzie nie są tacy źli, jak sądzi. Odkąd Ciebie nie ma, jest Nam ciężko, On sobie nie radzi. Od tamtej pory każde rozstanie było niczym najgorszy koszmar. Chciałabym znów móc Cię przytulić, odnaleźć mojego przyjaciela Leóna.... Przepraszam, ja już go odnalazłam. Nawet nie wiesz, jaki to cios w serce. To boli... Mamo, kiedy indziej Ci wszystko opowiem. Teraz muszę kończyć. Kocham Cię, do zobaczenia. 
           Violetta"
   Zamknęłam swój pamiętnik i odłożyłam na półkę. Bezwiednie opadłam na łóżko, a z mych oczu poleciały drobne, gorzkie łzy smutku. Z głowy nie mogłam wyrzucić tych bolących słów, zapamiętałam całą rozmowę, a z chęcią wymazałabym ją z pamięci. Nie wiem, dlaczego, jak i skąd Lena to wiedziała. Czyżby każdy, nawet osoby trzecie były wtajemniczone w sekret, o którym najprawdopodobniej miałam się nie dowiedzieć? Czemu świat jest taki okrutny? Czemu ludzie, na których nam zależy, tak bardzo nas ranią?... 
- Violetto, możemy porozmawiać? - spytała dziewczyna, wchodząc do mojego pokoju. Stukot obcasów odbijał się echem po całym pomieszczeniu. Nie miałam pojęcia, co robiła w moim domu, ale ze względu na swą gościnność nie pogoniłam szatynki i pozwoliłam jej zostać.
- Lena, co się stało? - w moim głosie słychać było niepewność. Próbowałam zapobiec katastrofie, która miała dopiero nadejść. Czułam, że coś się stało, nie miałam jednak pojęcia, że to aż tak zaboli.
- Myślisz, że wszystko wiesz o Leónie? Przyjeżdżasz do Buenos Aires i zaczynasz życie od nowa? Tutaj się mylisz. Twoja bajka jeszcze się nie skończyła. Nie teraz. Dam ci radę na przyszłość - nie wierz w każde słowo wypowiedziane przez ludzi. Wszędzie może się czaić kłamstwo. Chyba nikt nie chce twojego cierpienia, prawda? 
   Z jej wypowiedzi nie zrozumiałam ani jednego słowa.
- Ale ja wciąż niczego nie rozumiem...
- Tutaj nie ma czego rozumieć, Violetto. Uświadom sobie, że León to twój przyjaciel z dzieciństwa. - stanęła przede mną i wbiła swój wzrok we mnie, jakby próbowała celować rzutką do tarczy. - Nie wiedziałaś? Ojej, zobacz, jak perfidnie cię oszukał. Nadal uważasz go za swojego dobrego kolegę? Zapomnij. - skończyła wypowiedź i pożegnała się, machając ręką na do widzenia, po czym zniknęła za drzwiami i więcej jej już nie ujrzałam.
   Ile razy można wspominać o tym bólu pojawiającym się za każdym razem, gdy o nim myślałam? Od dzisiaj był moim wrogiem.
   Wrogiem, którego kochałam najszczerszą i najprawdziwszą miłością.
Federico
          Zniknęła ona, pojawiła się rozpacz. To kobieta, którą cechuje ból, smutek i cierpienie. Tęsknota nie daje o sobie zapomnieć, nie dzisiaj, nie teraz i nie jutro. Ona będzie zawsze, bez względu na to, co się stanie. I choć nie wiem jak bardzo byśmy chcieli jej uniknąć, żadnej osobie jeszcze nie udało się przed nią uchronić i to jest chyba najstraszniejsza wizja. Będzie czekała za rogiem, by móc w końcu nas dopaść i zniszczyć.
   Biegłem aż do utraty tchu. Starałem się nie poddać, chociaż z góry byłem skazany na przegraną. Próbowałem być optymistycznej myśli, ale coś nie pozwalało mi na to. Szansa, że przekonam Ludmiłę, by została w Buenos Aires była niewielka. A przeszkodą był sam fakt, że nie wiedziałem, gdzie teraz tak naprawdę może się znajdować.
Lotnisko Skyscanner było wielkim budynkiem z czterema piętrami. Tylko Bóg wiedział, gdzie mogła się znajdować. Wbiegłem przez obrotowe drzwi ledwo dysząc. Stanąłem na środku holu i łapczywie spoglądałem na każdy kąt budynku. Wzrok nie pozostawał w jednym miejscu. Pytałem każdą napotkaną osobę, czy nie zna Ludmiły Ferro. Nikt nie okazał się być uprzejmy, a moje pytanie nie zaznało odpowiedzi. W tamtym momencie czułem rozpacz. Tak, ta kobieta potrafi dobić człowieka. Pojawia się w momencie, kiedy wydaje się, że już nic być nie może gorszego.
   Słaby, tak bardzo zmęczony o własnych siłach doszedłem do najbliższego wolnego krzesła i niedbale na nim zasiadłem. Twarz skryłem w swych dłoniach, by nikt nie widział mojego bólu. Ledwie odczuwalny, tak bardzo mnie nienawidził. To koniec.
   W hałasie odlatujących samolotów, setek tysięcy kroków, kółek szeleszczących pod szklaną posadzką można było dosłyszeć powolne zbliżanie się kogoś w moją stronę. Ta chwila była najgorszą, by rozpoczynać pogawędkę. Zamiast słów cześć, co tam? gdzie lecisz? usłyszałem coś zupełnie innego.
- Odeszła, prawda? - spytał damski głos. Zasiadła na krześle obok. Wciąż nie unosiłem głowy do góry. Chyba nikt nie chciałby oglądać mężczyzny z napuchniętymi oczami, prawda?
- Tak jakby. Wiesz coś o tym? Ktoś od Ciebie odszedł?
- Ode mnie? Wiele osób. Teraz ja odeszłam od nich. Wcale tego nie chcę, wiesz? - była mi zupełnie obca, a tak doskonale mnie rozumiała. Była czymś w rodzaju dobrej wróżki, która dobrze wiedziała, co mi siedzi w głowie.
- Straciłem właśnie kogoś, na kim naprawdę mi zależało. Nie znam cię, a jednak czujesz to samo. Mogę wiedzieć, kim jesteś? - powoli otarłem łzy z mych oczu i uniosłem głowę do góry. Widok jeszcze mi się rozmazywał.
- Obróć się, a będziesz wiedział. - powiedziała. Niepewnie przekręciłem głowę w jej stronę. I byłem bardzo głupi, bo wcale jej nie rozpoznałem.
   Niechlujny kok na czubku głowy, rozmazany tusz do rzęs i delikatna, jasna warstwa błyszczyka sprawiły, że była jeszcze piękniejsza.
   Jedno słowo. Księżniczka.



Powiedzcie mi, czy może być coś gorszego? Ach, no tak, rozdział 11, który ukaże się już niebawem. Wybaczcie za to krótkie coś, ale część pisałam na feriach, kawałek w niedzielę po południu, a resztę w nocy. Kiedyś trzeba dokończyć. Nie chcę się długo rozpisywać, zawaliłam perspektywę Federico, aj. Chcę oznajmić, że kolejne rozdziały, począwszy od 11 będą w narracji trzecioosobowej, taka mała zmiana. Myślę, że nie będzie bardzo przeszkadzała.
Liczę na Wasze szczere opinie! Nie bać się pisać prawdy, ja nie gryzę :) Z chęcią dowiem się, co o tym sądzicie.
Wasza Karolina xx

Przepraszam, odchodzę. Nic mnie tu już nie zatrzyma.

Zobaczcie, jaka ja jestem niezdecydowana. Ledwo co wróciłam na bloga, a już decyduję się na odejście. Ponownie Was zawiodłam. Wybaczcie...
Dziękuję Wszystkim, którzy mnie wspierali. Dziękuję komentatorom. Dziękuję każdemu, kto nabił mi chociaż jedno wejście na bloga. Jesteście wspaniali.
Ja znikam, już bezpowrotnie. Nie znajdziecie mnie na blogosferze. Nie mam na nic siły. Nie mam weny...
P R Z E P R A S Z A M.
















Dobra, taki joke na PRIMA APRILIS XD Heheszky, ciekawe, kto się nabrał XD Kochani, rozdział 10 już dziś w okolicach godziny 15-16, a jedenastka, oby lepsza już się pisze. Zapraszam do czytania i komentowania!
Wasza Wredna Karolina :)