14.06.2014

Rozdział 12: Trzynaście białych róż

"Nie mogę już dłużej z tobą walczyć
To dla Ciebie teraz walczę
Morze wyrzuca skały razem, ale to czas
Pozostawia nam wypolerowane kamienie
Nie możemy dalej się zatracać, jeśli
Nie czujemy zwykłej miłości
Nie możemy osiągnąć już nic więcej
Jeśli nie potrafimy sobie poradzić ze zwykłą miłością"
U2 - "Ordinary Love"


Kochani, jeżeli przeczytaliście, proszę skomentujcie! Nic tak nie motywuje autora, jak opinia o Jego twórczości. Wystarczy chociaż kropka, ja chcę po prostu zobaczyć, kto czyta moje wypociny.
P.S. WAŻNA INFORMACJA POD ROZDZIAŁEM!

          Poniedziałkowy ranek już na wstępie zapowiadał falę burz i nieporozumień. Każdy, kto zerknął ukradkiem na drugiego człowieka, dostrzegł w nim niepewność. Dzisiaj nikt nie był sobą. Oszustwo zdominowało prawdę, a teraz mamy efekty dążeń niektórych osób. Czy dało się tego uniknąć? Nie mów próbowałem, jeśli nie jest to zgodne z prawdą. Pomyśl, czy starałeś się zmienić, wyplenić z siebie choć jedną złą cechę. Nie? Spróbuj. 
   Zajął miejsce, cierpliwie czekając na nauczyciela. Spóźniał się tylko trzy minuty, ale dla niego była to cała wieczność. Ostatnia doba minęła mu na chaotycznym krążeniu po domu bez celu, by tylko wypełnić pustkę po stracie dziewczyny. Ona wyjechała, nie mógł się z tym pogodzić. Stwierdziła, że tak będzie lepiej. Dla kogo? Dla niej? Obrócił się na krześle do tyłu, spoglądając na drzwi wejściowe. W rogu sali siedziała zakapturzona postać z wystającymi spod kaptura blond włosami. Były proste jak drut. W cieniu dostrzegł tylko chudziutką twarzyczkę dziewczyny. Usta miała lekko sine, gdyż nerwowo je przegryzała. Palcami bawiła się bransoletką, wyglądała, jakby chciała się czymś zająć. Wciąż nie podnosiła wzroku, tylko wpatrywała się w podłogę. Zainteresowany dziewczyną chciał z nią porozmawiać, lecz Beto niepostrzeżenie wszedł do sali i na samym początku strącił z biurka stertę papierów.
- Niech to szlag - zaklął pod nosem. - Dobra dobra, dzień dobry, zaczniemy od gry na gitarze, chwyćcie swoje instrumenty, a ja tylko... - schylił się i zaczął zbierać kartki, niedbale je składając. Poprawił okulary, zakładając je dalej niż czubek własnego nosa i podniósł się do pionu. - Oto wasze nuty - rozdał każdemu uczniowi po jednej partyturze, a sam zasiadł za biurkiem i oparł się mocno, że ledwo co krzesło jeszcze wytrzymywało. 
   Federico chwycił instrument i mozolnie starał się wydobyć z niego odpowiednie dźwięki, jednak przyszło mu to z niemałą trudnością. Albo gitara była źle nastrojona, albo z chłopakiem było coś nie tak. Sam obstawiał tą drugą wersję. Beto, zauważywszy drobne potknięcia szatyna, szybko przyszedł mu z pomocą.
- Co się dzisiaj z tobą dzieje? Jesteś jakiś inny - szybko podchwycił nauczyciel. 
- Przepraszam. Mogę spróbować jeszcze raz?
- Musisz. Zacznij od nowa - westchnął głośno i powrócił na swoje miejsce, ponownie zajmując się flirtowaniem z kubkiem gorącej kawy i ciasteczkami z kawałkami czekolady domowej roboty jego mamy. Federico natomiast podjął kolejną próbę walki z gitarą. Utwór wydawał mu się dziwnie znany, chociaż nigdy go jeszcze nie słyszał...
Recuérdale, Qué un día
Nos encontraremos, Y te perderá...
Dile también, Que inevitable
Es el destino, No me detendrá.

   Z zamyślenia wyrwały go głośne oklaski Beto, dopiero później reszty uczniów. 
- Bardzo dobrze poradziłeś sobie z utworem. Udało ci się za pierwszym razem zagrać go bezbłędnie, no moje gratulacje.
   Ta piosenka zbyt bardzo przypominała mu o Ludmile. Wiedział, że ten etap w jego życiu można było uznać za zakończony. Próbował o niej zapomnieć, ale to nie było wcale takie proste, jak się zdawało. 
   Zapomnij.
   Pstryknął palcem. Wciąż miał ją przed oczami, chociaż tam nie stała. Łudził się, że znowu stanie z nią oko w oko, poczuje delikatny zapach jej perfum, które tak uwielbiał. Jego oczy ujrzą najpiękniejsze rysy twarzy, delikatne dłonie, które za pomocą ołówka malują obrazy pełne uczuć i emocji w zwykłym szkicowniku.
   Lekcja skończona. Podniósł się z krzesła i odłożył instrument na miejsce. Powolnym krokiem ruszył w stronę wyjścia, wyłapując wzrokiem sylwetki dziewczyny, niestety ona zniknęła tak szybko, jak jego nadzieja. Pełen złości kłębiącej się w jego duszy opuścił pomieszczenie i udał się do swojej szafki. Dlaczego nie próbował jej zatrzymać? Miał szansę, mógł wpłynąć na jej decyzję, ale wtedy kompletnie o tym zapomniał.
- Przepraszam, chyba czegoś zapomniałeś - usłyszał cichy głos wydobywający się zza jego pleców. Zamyślony odwrócił się w stronę dziewczyny i wyciągnął rękę po swoją teczkę.
- Dziękuję.
   Stop. Zatrzymał wzrok na jej twarzy. Wciąż nie mógł w to uwierzyć. Była inna, ale dla niego zawsze taka sama. Z wrażenia mocno uszczypnął się w rękę. Ona nadal tam stała, tuż przed nim i czekała na jakikolwiek odzew z jego strony.
- A więc jesteś...
   Nie czekając, rzuciła się w jego objęcia. Swoimi drobnymi rękami objęła mocno szyję chłopaka, a palce wtopiła we włosy. On tuląc ją do siebie z całych sił ucałował jej czoło. Z jego oczu spływały pojedyncze krople łez. Wtedy czuł się najszczęśliwszą osobą na ziemi, bo znów miał swoją Gwiazdę przy sobie.

          Popołudnie w Buenos Aires zapowiadało się całkiem przyzwoicie. Słońce ogrzewało przechodni swoimi promieniami. Park tego dnia roił się od młodych matek spacerujących ze swoimi bobasami w wózku. Wszystkie place zabaw zostały napadnięte przez dzieciaki.
   Od rana spacerowała samotnie parkowymi alejkami, wdychając świeże powietrze. Nie poszła do Studio, chciała uniknąć spotkania twarzą w twarz z Leónem, a wiedziała, że do takiego prędzej czy później by doszło. Jej ojciec o niczym nie wiedział. Zajęcia w szkole miały kończyć się za kwadrans, dlatego postanowiła spokojnie wrócić do domu. Bez pośpiechu zmieniła drogę i ruszyła do domu, wkładając dłonie do kieszeni spódnicy. Dotarła do niego wcześniej, niż się spodziewała, ale na szczęście tata nie znał całego planu lekcji. Wyjęła z torebki klucze i otworzyła nimi zamek w drzwiach.
- Już jestem! - krzyknęła stojąc w progu. German wyłonił się ze swojego gabinetu trzymając w ręce filiżankę z kawą. 
- Tak szybko? - spytał podejrzliwie, jednak nie powiedział nic więcej, zmieniając temat. - W twoim pokoju położyłem jakieś kwiaty, kwiaciarz je niedawno przyniósł. Nie wiesz może od kogo są?
- Nie wiem, ale się dowiem - westchnęła i ucałowała tatę w policzek. - Idę na górę.
   Na biurku leżały białe róże i list w kopercie. Chwyciła bukiet w dłonie i usiadła na łóżku. Wtopiła swój nos między kwiaty, by wyczuć ich piękny zapach. List również był perfumowany, dobrze znała te kosmetyki. Był od Niego. Niechętnie otworzyła kopertę i wyjęła kartkę. By nie tracić czasu, prześledziła list od początku do końca.
19.10.2013r.
Kochana Violetto!
                     Wiem, że nie powinienem wcale tego robić, ale postanowiłem złamać zakaz i piszę ten list do Ciebie. Proszę, tylko nie przerywaj czytać. Z początku wahałem się, czy na pewno dobrze robię, ale teraz jestem tego pewien w stu procentach. Chcę, byś poznała całą prawdę. W końcu kiedyś trzeba sobie wszystko wyjaśnić.
Przeszłość jest nieodłączną częścią naszej historii. Wszystko zaczęło się jeszcze w dzieciństwie, kiedy byliśmy małymi rozrabiakami. Byłaś moją przyjaciółką. Taką najlepszą, no wiesz, na zawsze. Miało być forever, było troszkę inaczej. Zdaję sobie sprawę, że to moja wina i już na wstępie chcę Cię przeprosić po raz tysięczny. Nic nie odda mojego bólu, który w tym momencie czuję. Wiesz, jak bardzo cierpiałem, kiedy musiałem Ciebie zostawić? Moi rodzice nie rozumieli. Okłamali mnie, tak, jak ja Ciebie. Z dnia na dzień oddalaliśmy się od siebie. Ja nie chciałem, ale musiałem. Przygotowywałem się na ostatnie pożegnanie. Pamiętasz dzień, w którym zginęła Twoja mama? Moje pocieszenia Ciebie były wtedy tymi ostatnimi. Tydzień później opuściłem Meksyk. W Buenos Aires miałem ciotkę, która była bliska moim rodzicom. Bardzo ciężko chorowała i trzeba było się przeprowadzić, by móc jej pomóc. W rzeczywistości ojciec znalazł lepiej płatną pracę i większy dom, a rzekoma ciocia dawno nie żyła. To był cios prosto w serce. Świadomość, że przez zachcianki rodziców straciłem cały swój świat bolała najbardziej. To tak, jakby wbito we mnie tysiące igieł, bym jeszcze bardziej cierpiał. 
                    Te trzynaście róż, które Tobie podarowałem, nie z przypadku są białe. Symbolizują szczęście. Kiedyś je mieliśmy. Postanowiłem każdą z nich nazwać jakimś uczuciem, pozwolisz, dobrze? Będę niezmiernie szczęśliwy, jeśli dotrwasz do końca.
     Pierwsza - Miłość. 
Nie będę więcej tego ukrywał. Kocham Cię. Nie jak dobrą przyjaciółkę lub siostrę, kocham Cię jak dziewczynę, z którą chciałbym być. Byłaś moim Słońcem i dla mnie świeciłaś najmocniej. Po raz pierwszy w życiu doświadczyłem tego uczucia. Ty nauczyłaś mnie bycia sobą i cieszenia się z najdrobniejszych rzeczy. Przy Tobie stałem się kimś, kto zupełnie inaczej patrzy teraz na świat. 
     Druga - Radość.
Jak myślisz, co widziałem w Twoich oczach? Byłaś szczęśliwą i radosną dziewczynką. Kochałaś każdego, nawet tego, kto wyrządził Ci krzywdę. Swoim szczerym uśmiechem wyrażałaś więcej niż tysiąc słów, był dla mnie największą nagrodą.
     Trzecia - Tęsknota.
Ciężko było mi bez Ciebie wytrzymać kilka godzin, a co dopiero, gdy przyszło mi wytrzymać siedem lat. Wtedy nie miałem na nic siły. Siedziałem samotnie w zaciszu swojego pokoju i ślepo wpatrywałem się w nasze zdjęcie. Nie umiałem oderwać z niego wzroku. Szkoda, że dzisiaj nie mam już tych pamiątek. Próbowałem o Tobie zapomnieć, co teraz wydaje mi się zupełnie absurdalne. Wcale nie potrafiłem i nadal nie potrafię wyrzucić Cię z pamięci.
     Czwarta - Nienawiść.
To czułem do swoich rodziców. Odcięli nas od siebie, a kontakt się urwał. Przez pierwsze dwa miesiące nie odzywałem się do nich, nie potrafiłem im wybaczyć.
     Piąta - Zauroczenie.
Dziesięciolatek nie potrafi kochać, on jeszcze nie wie, co to znaczy miłość. Wpatrując się w Twoją promienną twarzyczkę mieniącą się w słońcu niczym czysta perła, chciałem Cię tulić w nieskończoność. Czułem, jak ciarki przechodzą przez moje dziecięce ciało. Próbowałem być jak najbliżej.
     Szósta - Strach.
Jak myślisz, co teraz robię? Żyję w nieświadomości. Nie wiem kompletnie, jak mnie spostrzegasz. Wydaje Ci się, że mam to wszystko gdzieś i siedzę spokojnie w domu? Nie umiem wytrzymać. Boję się, że mi nie wybaczysz. Masz do tego powody, ale naprawdę chcesz to wszystko przekreślić na Amen? Zastanów się... 
     Siódma - Nadzieja.
Nią również żyję od paru dni. Pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy od wielu długich lat Cię ujrzałem. Ja również nie wiedziałem, że Ty jesteś tą Violettą, którą znałem w przeszłości. 
     Ósma - Słabość.
Ulegam wszystkiemu. Jestem zbyt słaby, wiem to. Nieraz próbowałem się podnieść, lecz nie jest to takie proste. A Ty, upadłaś kiedyś tak bardzo, że ciężko było Ci się pozbierać? Przepraszam, to głupie pytanie. Najlepiej, gdybyś o nim zapomniała i na nie nie odpowiadała.
     Dziewiąta - Bliskość
Bądź tuż obok mnie. Tylko tego pragnę.
     Dziesiąta - Litość
Dobiegamy ku końcowi. 
Pomóż. Odbudujmy to, co było kiedyś. Czy oboje nie tego pragniemy?
     Jedenasta - Szczęście
Będąc w moich ramionach czułaś się bezpieczna. Przypomnij sobie. Też tęsknisz za tymi czasami, tak jak ja? 
     Dwunasta - Prawda.
Powiedziałem Ci wszystko. Zdradziłem największy sekret swojego życia. Dostałem Cię w prezencie, miałem się Tobą opiekować, a wszystko spieprzyłem. Nie tego chciałem. Myślisz, że jestem z siebie zadowolony? 
                    Tą ostatnią różę zostawiłem specjalnie, byś nazwała ją swoim uczuciem, które Ci się ze mną kojarzy. Może być to jedno z tych, które wypisałem, ale równie dobrze możesz wymyślić sama. Wybór leży w Twoich rękach.
Umieram.
Cichą i spokojną śmiercią.
Pozwól mi wszystko naprawić.
Daj mi szansę.
Ten ostatni raz.
León. 
          Spuściła dłonie wzdłuż ciała. Z załzawionymi oczami podeszła do biurka i wyjęła długopis. Na małej karteczce doczepionej do róży dopisała jedno słowo. Żal.

          Zdyszana wbiegła na pierwsze piętro klatki schodowej z hukiem wpadając do domu. Trzasnęła drzwiami i niezrozumiałym dla innych językiem wyszeptała coś do siebie. Po jej twarzy było widać, że stało się coś niepokojącego, co dręczyło jej duszę. Nie myślała racjonalnie. Wymachiwała rękami, dopóki donośny głos taty jej nie uspokoił. 
- Lara, co ci się stało? Uspokój się, na litość boską - podniósł ton. Matka obróciła głowę do tyłu i spojrzała na swoją córkę. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Dopiero teraz zauważyli jej podarte ogrodniczki i poliki umorusane w oleju. Krztusiła się dymem spalinowym.
- Mamo, tato, Juan...
   Popadła ze skrajności w skrajność. Zalała się łzami, próbując wydobyć z siebie najcichsze choćby dźwięki. 
- Co jest, dziecko, do cholery! Mów, co z Juanem - nakazał ojciec. 
- On trafił do szpitala - powiedziała dusząc się. 
   Czas stanął. Zegar nagle przestał wybijać godzinę siedemnastą, nastała błoga cisza. Wśród niej pobrzękiwały delikatnie dzwoneczki obijające się o swoje metalowe ciała. Nie wiedziała, co ma począć. To wszystko jej wina, a przynajmniej tak myślała. Zabranie brata na tor motocrossowy było najgłupszym, co mogła zrobić w życiu. Była skończona. Jeżeli stało się coś poważnego, to już nie żyje. Podeszła bliżej rodziców i złapała ich za ręce, lecz ci natychmiastowo się wyszarpali.
- Nie dotykaj mnie - powiedziała matka, zabierając swoją dłoń. - Artem, musimy do niego iść!
   Wybiegli. Poczuła się odrzucona i podła. Wcale nie chciała, by wszystko tak się potoczyło. Prościej było zwalić winę na dziewczynę. Gemma była zielona, jeśli chodziło o tę sprawę i nie widziała, co działo się na miejscu, ale to w końcu był jej syn. Sześcioletni w dodatku.
   Stała pod gmachem szpitala. Był ogromny, mieścił w sobie ponad pięćset sal wypełnionych chorymi. Wśród nich leżał jej brat. Pielęgniarki nie chciały udzielić pomocy Larze, więc na własną rękę postanowiła poszukać pokoju do którego trafił Juan. Przez kwadrans błądziła po korytarzu, cicho łkając. Potrzebowała wsparcia, którego nie otrzymała od swoich rodziców. Czuła się zrozpaczona i rozbita w jednym. 
Wyjęła komórkę z kieszeni, próbując łapać zasięg. Niestety, nikt nie odbierał. Zostało tylko jedno wyjście. Diego. Wahała się, czy to aby dobry pomysł, ale nie miała czasu na zastanawianie się. Potrzebowała żywej duszy, która nagle przybędzie z odsieczą i wyciągnie z głębokiego dołka.

Do: Diego
Przyjdziesz do szpitala? Proszę.

Od: Diego
Za chwilę jestem.

   - I jak, piękna, stęskniłaś się? Dziwne miejsce wybrałaś na spotkanie, wiesz - podsumował rozweselony wpadając w korytarz, którym akurat przechodziła. Szybko jednak starł uśmiech z twarzy, gdy zobaczył jej łzy w oczach. Wyglądała gorzej niż kiedykolwiek. Skradła się do niego.
- Przytulisz mnie...? - spytała prawie niesłyszalnie. Brunet zamknął dziewczynę w swoich ramionach. Czuła, że nie chce ich teraz opuszczać ani na krok. Gdyby nie on, nie wie, co by się teraz działo.
     A to wszystko przez jej głupotę.
     Nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że Juanowi stało się coś poważnego. Kochała swojego brata nad życie i gdyby nagle zniknął z jej życia, to byłby koniec. Niewinny wypad na motory, z pozoru nic wielkiego - teraz mamy tego skutki.
     Usiadła na jego kolanach, wciąż nie wypuszczając się z jego silnych objęć. Miarowe bicie serca i spokojny oddech Diego zaczynał ją uspokajać. Wreszcie mogła funkcjonować jak przedtem.
- Dziękuję ci, bardzo - odsunęła się delikatnie od niego, by móc ujrzeć jego twarz. Otarł kciukiem pozostałe, zaschnięte łzy z jej polika i wyszeptał do ucha kilka słów.
- Nie masz za co, zobaczysz, jeszcze będzie dobrze.
     Miała nadzieję.




Och, kurczaki. Kiedy ja to powinnam dodać? Fiu, fiu, zleciało. Dokończyłam jako tako perspektywę Lary, nie pamiętam, co miało być dalej. W trzynastym postaram się rozwinąć więcej wątków.
Przepraszam za tak długą nieobecność. Bodajże ponad tydzień temu dodałam miniaturkę o Leomile, chętnych zapraszam do czytania. :)
WAŻNE! Ostatnio na ask'u pewna osoba spytała się mnie, czy nie zrobię konkursu na One Part'a. Jeżeli znajdą się chętni - czemu nie ;) Zainteresowanych zapraszam do zakładki kontakt, gdzie można znaleźć wszystkie portale, na których można ze mną porozmawiać. Zgłaszajcie się również w komentarzach, a ja na pewno rozważę tę decyzję i dam znać w najbliższych dniach.
Mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie. 
Myślę, że na rozdział 13 nie będziecie tak długo czekać. 
Kocham Was, gwiazdeczki.
Scarlett. x

5.06.2014

Miniaturka: "Nie mogę Ci wiele dać..."



               Ciemność. Czarna dziura wypełniająca całe pomieszczenie nie przepuszczając ani odrobiny promieni słonecznych. Błoga cisza nieprzerwanie tkwiła w jej uszach.
Ciche szepty, szmer, spokojne kroki. Była teraz władcą swojego losu, a świat tkwił w jej rękach. Mogła tak wiele, lecz jakaś przeszkoda uniemożliwiała wypełnienia swojego celu. Cokolwiek dostawała, traciła jeszcze szybciej. To było chyba najgorsze. Brakowało tylko jednego elementu układanki jej życia. Mniej więcej jakichś trzech lat.
     Nie wrócił. Był dwudziesty drugi grudnia, ostatni dzwonek na powrót. Przyjechał tylko raz, półtora roku temu, powiedział, jak bardzo ją kocha i zniknął, a wraz z nim wszelkie wspomnienia upamiętniające każdą spędzoną chwilę razem. Płakała sto dni i sto nocy, nieprzerwanie. Niezależnie od siebie samej. Kontakt urwał się tylko na dwa miesiące, ale te dni były dla niej najcięższe. Ostatnio obiecał, że przyjedzie do domu na święta, na życie swoje i jej przysięgał, że się w tym roku zjawi. Prawdopodobnie ostatni raz. A był?
     Zerknęła w kalendarz. Widniała na nim data zamalowana na wszelkie kolory markerów, jakie tylko znalazła. Dwudziesty czwarty grudnia. 2014 rok. Pospiesznie zarzuciła na siebie płaszczyk i wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.
     Zimny wiatr szczypał jej oczy i mroził poliki. Od samego rana padał siarczysty śnieg, tego dnia był dla niej niczym fatamorgana. Zapukała w mosiężne drzwi na rogu ulicy. Zapłakanym głosem wydała z siebie kilka słów i rzuciła się na szyję przyjaciółki.
- Nie przyjechał - mruknęła żałośnie. - Obiecał, cholera, jak ja go nienawidzę.
- Uspokój się - poprosiła brunetka, sadzając blondynkę na krześle. - León jeszcze wróci, zobaczysz...
- Co mi to da? Nie chcę się po raz kolejny rozczarować, a uwierz, przyzwyczaiłam się.
- Lu...
     Pogłaskała jej głowę niczym matka pocieszająca swoją córkę. Starła łzy i przytuliła do swojego serca, które wybijało najpiękniejszą pieśń o miłości. Chciała znów ja poczuć i mieć przy sobie. Głęboko westchnęła, przeczesując palcami rozwichrzone blond loki. Potrzebowała go, tu i teraz. Pragnęła zasmakować po raz kolejny jego słodkich ust, by później zamknął ją w swoich silnych ramionach i nigdy nie wypuścił.
- Dziękuję, Naty.

               Mów szeptem, jeśli mówisz o miłości.
     Często ucieka, tak niespodziewanie i zaskakuje cały wszechświat.
     Jedno uczucie, dwa serca, setki wspomnień, tysiące pięknych chwil.
     Czy to był koniec błogiego spokoju?
     Stół stał nakryty. Czekały przy nim dwa wolne miejsca naprzeciw siebie. Zastawa była bardzo ozdobna. Po środku stały trzy złote świeczki mieniące się w blasku lamp. Spojrzała na zegarek, osiemnasta. Poprawiła sukienkę, przejechała błyskawicznie truskawkowym błyszczykiem po ustach i zasiadła wygodnie na krześle.
     Mijał czas.
     Usłyszała ciche pukanie do drzwi. Z ogromną nadzieją, że to jej narzeczony otworzyła je. Zachwyt trwał jednak zbyt krótko, a zakończenie nie mogło być szczęśliwe.
- Witam panią - uśmiechnął się listonosz. - Ludmiła Ferro? Dzisiaj przyszedł do nas list, prawdopodobnie bardzo ważny... Mogłaby panienka łaskawie podpisać tu... - pospiesznie wyjął z ogromnej torby długopis i wręczył kobiecie. Postawiła parafkę niczym nie przypominającą jej podpis i jak w amoku zabrała z dłoni mężczyzny szarą kopertę, którą otworzyła w samotności chwilę po północy. Przez sześć godzin wahała się nad tą decyzją. Gdy tylko ujrzała nazwisko nadawcy Verdas, nie miała pojęcia, co zrobić. Z wielką chęcią podarłaby list na strzępy i bez krzty żalu wyrzuciła do kosza tak, jak wszystkie wspomnienia. Jednak coś kazało jej nie podejmować tak pochopnej decyzji.

Kochana Ludmiło!
     Obiecałem.
     Jesteś moją jedyną. Nie pokochałem nikogo w życiu tak mocno, jak Ciebie. Byłaś kimś ważniejszym, niż życiową partnerką.

     Byłam?

     Kiedy Cię poznałem, poczułem, że mogę wszystko. Otworzyłaś mi oczy i pokazałaś świat na nowo. Zrozumiałem, jakie są najważniejsze wartości w życiu i co się tak naprawdę liczy. Za to jestem Ci wdzięczny. Nadal czuję do Ciebie to samo. Dla mnie nic się nie zmieniło. Wszystko pozostało niezmienne, oprócz naszej bliskości. Dzieli nas siedemset kilometrów. 
     I właśnie w tej części listu chciałbym przeprosić Cię szczerze z bólem serca za to, że nie zjawiłem się w domu na tegoroczne święta. Bardzo chciałem, ale... Proszę, zrozum. To jest dla mnie równie ciężkie. Myślę, że nadszedł czas rozstania. Nie chcę Ciebie ranić, a będąc setki kilometrów stąd nie polepszam naszej relacji. Obiecuję, że gdy kiedyś wrócę, znów będziemy tworzyć jedność. 
     Tym razem dotrzymam słowa. 
                                                                                                                              Twój León. 

     Opadła bezwiednie na sofę. Wypuściła z rąk zapisaną kartkę i starła z polika kolejne gorzkie łzy tego dnia. Nic już nie rozumiała. Nawet nie chciała i nie miała zamiaru próbować. Dla niej ich związek nie miał przyszłości i był już skończony.
- Cholerne obietnice - buzowała wściekłością, zmieszaną z głębokim smutkiem. Zdjęła pierścionek zaręczynowy i cisnęła nim w kąt pokoju. Z cichym odbiciem zniknął z widoku i ciężko było go dostrzec. O własnych siłach podniosła się z kanapy i podeszła do stołu, gasząc świece. W ten sam sposób spłonął płomień miłości iskrzący się pomiędzy nią, a jej narzeczonym.
     To koniec.

               Gorące lato 2015. Wszystko dookoła kwitło, począwszy od kwiatów, aż po przyjaźń i miłość. Wyobraziła sobie, że jest samotnym ptakiem przemierzającym świat, omijając jednak najpiękniejsze zakątki ziemi. Nie zasmakowała zakazanego owocu, nie zobaczyła piękna świata, gdyż zabrakło jej tak niewiele, by osiągnąć szczęście całkowite. Dużo straciła i niestety nie mogła odzyskać utraconych chwil. Wszystko ma swój początek i koniec, lecz nie zawsze chcemy, by nadszedł.
     Stanął w progu drzwi i spojrzał z utęsknieniem na jej porcelanową twarz. Już nie płakała, nie potrafiła po tym, jak wylała morze łez. Przypominała drobną laleczkę z pustym wnętrzem. Pomimo tego, że wciąż go kochała, nie umiała ponownie wpuścić jego miłości do swego serca.
- Wróciłem - rzekł, czekając, aż rzuci się mu w ramiona. Nic takiego nie miało jednak miejsca. Podeszła do Leóna i stanęła z nim oko w oko. - Nie cieszysz się?
- Spóźniłeś się tylko pół roku. Nauczyłam się bez ciebie żyć. Chociaż jest to trudne... - zawiesiła głos. - Nie miałam innego wyjścia.
- Zawsze jakieś jest - dotknął jej sinych dłoni. - Wiem, że nadal mnie kochasz, Ludmiło. Pozwól mi...
     To był ostatni raz, gdy dostatecznie się z nim zbliżyła. Ich usta zetknęły się w ponownej piosence o wspaniałym, nieosiągalnym uczuciu. Poczuła magię, o której słyszała wieki temu. Chociaż musiała, nie chciała przestać.
     Ujął jej twarz i spojrzał w załzawione oczy.
- Wybaczysz mi? - spytał, po wielu minutach ciszy. - Powiedz coś...
- Teraz nie umiem, León, to dla mnie zbyt trudne. Nadal cię kocham i to uczucie nigdy się nie wypaliło. Tylko z czasem przygasło, by móc po chwili zapłonąć jeszcze mocniej. Daj mi czas.
- Pamiętaj, że będę na ciebie czekał - ucałował jej rozpalony polik. - Nawet wtedy, gdy nasza miłość nie będzie już tak silna, jak teraz.
- Obiecuję, że odzyskamy nasze wspomnienia.
     I słowa dotrzymała.


Przepraszam Was za to na górze, nie wiem co to jest. Chciałam dać tylko znak, że jeszcze żyję. Do zobaczenia w rozdziale 12.
Scarlett Walker