"Te rany zdają się nie goić
Ten ból jest po prostu zbyt prawdziwy
Tego jest tak wiele, że czas nie może wszystkiego wymazać
Gdybyś płakał, otarłabym każdą z Twoich łez
Gdybyś krzyczał, walczyłabym z każdym z Twoich lęków
I przez te wszystkie lata trzymałam Cię za dłoń
Jednak Ty wciąż masz całą mnie"
Ten ból jest po prostu zbyt prawdziwy
Tego jest tak wiele, że czas nie może wszystkiego wymazać
Gdybyś płakał, otarłabym każdą z Twoich łez
Gdybyś krzyczał, walczyłabym z każdym z Twoich lęków
I przez te wszystkie lata trzymałam Cię za dłoń
Jednak Ty wciąż masz całą mnie"
Evanescence - "My Immortal"
Rozdział dedykuję mojej ukochanej Martusi, wybacz, że taki beznadziejny rozdział i nie ma Naxi (omg, zabijesz mnie), jakoś tak wyszło, ech.
Te amo! :*
Mimo to kochała go nadal, bo - po raz pierwszy w życiu - poznała,
co to wolność. Mogła go kochać, choćby miał się o tym nigdy
nie dowiedzieć, nie potrzebowała jego pozwolenia,
by niepokoić się tym, co ludzie knują przeciwko niemu. To właśnie
była wolność - czuć to, czego pragnęło jej serce, nie bacząc na to,
co pomyślą inni.
Zimne dreszcze powoli przeszyły jej ciało od stóp do głów, wprawiając ją w zakłopotanie. Po raz kolejny spojrzał w jej oczy z niepohamowanym uczuciem, by ponownie poczuła się jak w bajce, w której książę przybywa na ratunek swojej księżniczce. Tym razem jej baśń miała przyjąć inny obrót zaznając kompletnie odmiennego zakończenia. Dotknęła jego dłoni, była chłodna jak lód, pomimo temperatury dodatniej; poliki natomiast miał rozgrzane do czerwoności, wyglądał, jakby miał gorączkę. Był chory z miłości. Uczucie, jakim obdarowywał dziewczynę nie równało się z niczym innym. Nie potrafił nawet określić, kim się staje, gdy przy niej jest. A więc może kim przy niej nie był? Na pewno zadufanym w sobie chłopaczyną z pięknych Włoch, gdzie każdy, dosłownie każdy myśli tylko o sobie.
- Ludmiła - wreszcie, po upływie niekończących się chwil milczenia wydusił z siebie kilka słów - Dlaczego mi to robisz?
Spojrzała w jego oczy lśniące od łez; zdawały się mienić w blasku słońca. Z trudem udało jej się uwolnić z gardła cichy głos, którym obdarowywała go każdego dnia.
- Nie robię tego po to, by cię zranić. Uwierz, gdyby to ode mnie zależało, zostałabym w Buenos Aires. Federico, mój czas tutaj jest policzony - spauzowała. - Proszę, zostaw mnie samą. Nie chcę widzieć ponownie łez w twych oczach, nawet nie wiesz, jak mnie to boli. Nie zasługuję na to. Nie zasługuję na takiego przyjaciela, jak ty.
Nagle wszystko runęło, jak domek z kart. Był tylko jej przyjacielem. Nikim więcej. Na co on liczył? Mógł się tego spodziewać, nic przecież nie przychodzi ot tak. Na niektóre rzeczy i osoby trzeba sobie zasłużyć, a on na Ludmiłę niestety nie mógł. Nie potrafił jej nawet zdobyć, podbić jej serca. To był tylko miesiąc, najlepsze, a zarazem najgorsze trzydzieści jeden dni w jego życiu. Dni wypełnione po brzegi smutkiem, radością, nienawiścią i miłością. Brakowało tak niewiele do osiągnięcia upragnionego celu. Tak mało, a jednak tak daleko.
Tymczasem nie znał jej uczuć. Nie była otwartą księgą, z której każdy mógł czytać. Ukrywała emocje zakładając na siebie maski. Każda dyskretnie maskowała jej cierpienie. Był dla niej oparciem i jako jedyny jej ufał. Nie twierdził, tak jak reszta, że jest egoistyczną, nadętą i suwerenną młodą dziewczyną.
Podniosła się z krzesła i puściła jego siną dłoń. Próbowała pozostać silna, ale ten moment był najtrudniejszym w jej krótkim życiu. Nagle musiała zostawić to, co tak bardzo kocha, przyjaciół, Studio, tylko po to, by zadowolić swoją matkę.
- Do widzenia, Federico. Pozdrów wszystkich ode mnie - posłała mu całusa i szybko odwróciła się do niego tyłem, by nie widział jej łez. Szybkim krokiem odeszła z tamtego miejsca i zniknęła w tłumie ludzi spieszących się na wylot. Został sam, bez miłości, już nic nie czuł. Jego dusza, jego ciało było oddane jednej osobie. Pobladł. Wypalił się całkowicie.
Ostatnie popołudnie dało jej wiele do myślenia. Siedząc w zaciszu swojego pokoju próbowała poukładać sobie w głowie wizję ostatnich lat. Nie mogła znieść tego, jak bardzo zraniła ją osoba najbliższa jej sercu. Z wielkim bólem towarzyszącym od wczorajszego dnia podniosła się z łóżka, chwiejnym krokiem podeszła do biurka i wyciągnęła z torebki telefon. León, musimy porozmawiać. W ciągu pięciu minut nie dostała od niego odpowiedzi. Rzuciła nim gdzieś w nieokreślone miejsce na łóżku i zalała się łzami. Wyjęła z małej szufladki na kluczyk pożółkłą już ze starości kopertę i zeszła z nią na parter. Piętnaście schodków pokonywała z niebywałą trudnością, jakiej jeszcze nigdy nie miała. Odłożyła małą kopertę na stolik i skierowała się w stronę drzwi. Pech chciał, że w tym samym czasie chłopak złapał za klamkę i dziewczyna chwiejąc się, upadła na posadzkę.
- Violetto, nic ci nie jest? - spytał poddenerwowany, podając swoją dłoń. Ta jednak nie chwyciła się jego ręki i samodzielnie podniosła się z ziemi. Nie spoglądała w jego szmaragdowe oczy, nie potrafiła dziś mu zaufać. Odeszła od niego na bezpieczną odległość i dopiero wtedy odwróciła się w jego stronę.
- Wiesz jaki jest dzisiaj dzień? - León spojrzał na nią podejrzliwie.
- Violu, mogłabyś mi wytłumaczyć, o co ci chodzi? Trochę się niepokoję - odpowiedział nie na temat, jaki narzuciła dziewczyna. Wykonał kilka kroków w jej stronę i dopiero wtedy ujrzał łzy w oczach. - Ty... płakałaś.
- Brawo, Sherlocku - powiedziała ironicznie. - I nie mów tak do mnie. Wiesz co? Dla mnie już nie istniejesz - wysyczała, plując jadem. León zupełnie zdezorientowany oparł się o ścianę dzielącą salon, a kuchnię. Dziewczyna chwyciła w dłonie kopertę ze stolika i wyjęła z niej kilka zdjęć. Podeszła do chłopaka i wręczyła mu plik fotografii.
- Nadal nie rozumiesz? Powiedz, ile jeszcze czasu zamierzałeś ukrywać przede mną prawdę? Tydzień, miesiąc, rok, dwa, trzy lata? - pytała spoglądając mu w oczy. Próbowała doszukać się w nich prawdy, lecz jedyne, co widziała to wielkie cierpienie, które w tym momencie zawładnęło jego ciałem.
- To nie tak... Violetto, zrozum, ja chciałem cię chronić, nie chciałem cię ponownie stracić - tłumaczył, plącząc swój język. Szatynka wyrwała mu zdjęcia z dłoni i poszarpała na drobne kawałeczki, które w mig znalazły się w koszu na śmieci. Odwrócona tyłem, przejechała palcem po ramce jednej z fotografii stojącej na komodzie. Jedynej, która pozostała. Chwyciła ją w dłonie.
- Wyjdź. Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień. Wyjechałeś, zostawiłeś mnie samą. Po śmierci mamy nie miałam nikogo, prócz taty i ciebie. Nic cię już nie usprawiedliwi - jej wargi trzęsły się niemiłosiernie, a przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Próbowała pozostać spokojna, by nie wybuchnąć złością kłębiącą się w jej duszy. León dotknął jej ramienia i próbował przyciągnąć do siebie.
- Byliśmy tylko dziećmi, skąd miałem wiedzieć, że to wszystko tak się potoczy? Daj mi jeszcze jedną, ostatnią szansę. Pozwól to wszystko wyjaśnić! - każde słowo wypowiadał z taką pewnością, jakiej dotychczas nie miał. Był coraz bliżej Violetty, starał się zachować dystans, lecz w tej chwili był on najtrudniejszą rzeczą, jaką mógł wykonać. Przypomniał sobie lata wstecz, kiedy jako małe dzieci bawili się w piaskownicy. Pamiętał jej promienny uśmiech, którym nieustannie go obdarowywała. Ten głos, najpiękniejszą melodię na świecie.
Potrzebowała jego wsparcia, lecz dziś nie mogła mu stuprocentowo zaufać. Kto wie, co przed nią ukrywa. Bała się ponownej straty ukochanej osoby. Wciąż nie rozumiała, jak naprawdę bliska osoba mogła aż tak ją zranić.
- León, proszę, daruj sobie - powstrzymała łzy. Chłopak napierał na nią coraz bardziej. Czuł, że za chwilę mu ulegnie, wpadnie w ramiona i wszystko będzie dobrze.
- Violetto, nie umiem bez ciebie żyć, rozumiesz? Siedem lat bez swojej najlepszej przyjaciółki były bardzo ciężkie, nie miałem nikogo - próbował ją jakoś przekonywać. Dziewczyna nagle, niekontrolowanie rzuciła ramką w podłogę. Z hukiem szkło rozbiło się na miliony drobnych kawałeczków. Wśród ciszy, która nastała słychać było jedynie przyspieszony oddech szatynki.
- Nie chcę cię już więcej słuchać, mówiłam. Wyjdź - nakazała. León niechętnie wycofał się i ruszył w drugą stronę. Tylko na chwilę przystanął, by móc coś powiedzieć, lecz ona mu przerwała. - Wiesz co? Obiecałam sobie, że nigdy nie zakocham się w swoim przyjacielu - spuściła wzrok, jakby miała coś na sumieniu. - Złamałam zakaz. Dlatego odejdź, nie chcę na ciebie patrzeć.
Na zawsze opuścił jej serce.
Przez tylne wejście do domu dostał się jej ojciec. Gdy tylko ujrzał swoją córkę w opłakanym stanie, załamał ręce. Widział tylko rozbite szkło i jej zabrudzone od tuszu poliki.
- Violu, co tu się stało? - spytał z niedowierzaniem. Dziewczyna nic nie odpowiadając, uciekła na górę do swego pokoju, zanosząc się płaczem.
Z wielkim uśmiechem na twarzy podszedł do drzwi wejściowych i obrócił tabliczkę z napisem "otwarte" na "zamknięte". Wreszcie, po długich ośmiu godzinach ciężkiej pracy mogli odpocząć w zaciszu kawiarni, gdzie dostęp miał tylko personel. Rudowłosa oparła miotłę o ścianę i ruszyła za chłopakiem. Zasiadła przy stoliku na jednym z dwóch krzeseł, chwyciła kubek z gorącą herbatą i upiła łyka.
- To była pracowita niedziela, nieprawdaż? Ach, bez ciebie zapewne nie byłoby tu klientów - zaśmiał się Sebastian. - Kto wie, może za swoją ciężką pracę dostaniesz podwyżkę...
- Przestań, nie robię nic szczególnego - zawstydziła się. Potrzebowała gotówki, okres, w jakim się znajdowała był bardzo ciężki. Jej matka, Celine, wciąż nie mogła dojść do zdrowia. Gdyby tylko miała choć odrobinę odwagi, spytałaby chłopaka o pożyczkę, lecz nie miała pojęcia, jak później spłaciłaby dług.
- Wystarczy, że jesteś - podniósł się z miejsca i powolnym, ociężałym ruchem zbliżył się do Camili. Czuła jego ciepły oddech na swym prawym policzku. Wstydliwie obróciła głowę w jego stronę, spoglądając mu w oczy. Jej poliki przybrały różowy odcień. Wreszcie czuła, że ma z czego czerpać radość. Sebastian był jednym z nielicznych osób, które przy niej były i opiekowały się nią. Wiedziała, że nie jest jej obojętny. Nie szukała swojego księcia, on sam przyszedł w najmniej oczekiwanym momencie. Kto powiedział, że los nie jest łaskawy? Byli coraz bliżej siebie, dystans zmniejszał się w rekordowym tempie. Ich usta miały się właśnie spotkać, połączyć, być jednością przez parę sekund...
- Camilo Torres, już po osiemnastej, może panna spokojnie wracać do domu - drzwi do zaplecza z hukiem otworzył Tomas Mendoza, właściciel kawiarni, jak i ojciec Sebastiana. Ruda speszona przytuliła tylko chłopaka, pożegnała się z jego tatą i na prędce uciekła z lokalu. Seba lekko poirytowany zachowaniem ojca, złapał w dłonie kubki po herbacie i wyniósł do kuchni na zmywak.
- Mógłbyś czasem mieć trochę taktu - wytknął mu.
- Co to za pyskówki do swojego taty, co, młodzieńcze? Nie pozwalasz sobie czasem na za dużo? - Tomas próbował go uspokoić.
- To, że jesteś moim ojcem nie oznacza jeszcze, że masz prawo przerywać mi rozmowę z dziewczyną - prychnął.
Okres dojrzewania wcale nie jest taki prosty, jak się niektórym zdaje. Burza hormonów, huśtawki nastrojów to tylko jedne z nielicznych powodów, przez które ciężko wychować nastolatka. Tomas miał najwyraźniej dość. Casilda ciągle wyjeżdżała, w ciągu roku widywała się tylko kilka razy z synem. Która matka by tak wytrzymała?
- Przepraszam, trochę mnie poniosło - Sebastian przyznał się do błędu. - Zagalopowałem się. Chciałbym tylko, żebyś więcej mi nie przerywał...
- Pocałunku, tak, wiem - zaśmiał się, dokańczając wypowiedź, po czym nie czekając na reakcję chłopaka opuścił zaplecze.
Próbowała się uspokoić, łykając tabletki nasenne. Ich spora ilość spowodowała u niej zawroty głowy, które dołożyły jej dodatkowych zmartwień. W pośpiechu przeglądała papiery ze Studio, szukając w nich niebywale ważnej rzeczy.
- Przecież dopiero co odbyła się rekrutacja - rzekła pod nosem - Gdzieś to musi być...
Wreszcie w stercie pliku kartek odnalazła tego, czego potrzebowała. Lista osób przyjętych do szkoły muzycznej. Spokojna postanowiła położyć się do wygodnego łóżka, które już czekało na nią na piętrze, lecz w tym momencie błogą ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Powoli podniosła się z sofy i ruszyła w stronę wejścia. W progu stał jej przyjaciel, Pablo.
- Dobry wieczór - powitał ją czułym pocałunkiem w policzek. - Angie, przyszedłem chyba nie w porę, co?
Blondynka na chwilę odpłynęła, lecz szybko wróciła do rzeczywistości.
- Nie, w porządku, wejdź - ziewnęła, przeciągając się. - Miałam właśnie iść spać, ale jest mi niezmiernie miło, że mnie odwiedziłeś. Napijesz się czegoś?
Angeles słynęła z niebywałej gościnności. Pomimo tego, że miała wiele swoich problemów to zawsze, gdy ktoś jej potrzebował, była na zawołanie. Odznaczała się wysoką kulturą osobistą, jaką posiadał mało kto. To właśnie różniło ją od innych. Potrafiła się uśmiechać i śmiać nawet wtedy, gdy w jej życiu panował wielki chaos. Była ideałem kobiety. Być może dlatego Pablo się w niej zakochał. Czuł do niej coś więcej, niż zwykłą przyjaźń, lecz bał się wyznać prawdę swej przyjaciółce, tylko dlatego, by jej nie stracić. Kto wie, jak wszystko by się potoczyło.
Zasiedli do stołu w jadalni. Kobieta zaparzyła dwie kawy, wyjęła z zamrażarki wczorajsze zapiekanki i odgrzała na patelni. Przygotowany posiłek zaniosła do pokoju.
- Dobrze wiesz, jak mnie uszczęśliwić - uśmiechnął się mężczyzna. - Mam cichą nadzieję, że to twoje domowe, takie najbardziej lubię.
- Nie bój się, nie otrujesz się, czy coś - wybuchła śmiechem. - Ja toleruję tylko domowe zapiekanki. Smacznego.
Zabrali się za jedzenie. Wymiana spojrzeń, ciche szepty, niekontrolowane napady śmiechu to tylko kilka powodów, dla których powinni być razem. Oboje czuli coś do siebie, ale obie strony bały się wzajemnej reakcji i czynów, do których doszłoby w późniejszym czasie.
- Dzięki tobie nie chce mi się już spać.
- Ależ zawsze do usług, moja droga - na złość wystawiła mu język.
- Kocham cię, wiesz? - powiedziała z uczuciem, patrząc mu w oczy. Mężczyzna mocno przytulił do siebie Angie. Chciał, by te słowa kiedyś stały się rzeczywistością. Realią. Chciał w końcu poczuć, że ma przy sobie kobietę swojego życia.
Ciągle zastanawiał się, czy dobrze robi, okłamując rodziców. W końcu kiedyś prawda wyjdzie na jaw, a wtedy nie będzie ucieczki. Codziennie myślał, jak ich na to przygotować. Podrzucał piłkę do kosza na tyłach domu, próbując się skupić, lecz za każdym razem chybił. Z niekontrolowaną siłą rzucił piłką, która odbita z hukiem wpadła w krzaki.
- Ej, spokojnie - odezwał się damski głos. Francesca postanowiła odwiedzić swojego przyjaciela.
- Co tutaj robisz? - spytał zdezorientowany Marco.
- Twoja mama mnie wpuściła - na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech, w słońcu wyglądała jak grecka bogini. - Nad czym się zastanawiasz?
Spuścił wzrok i usiadł na krawężniku, gdyż w pobliżu nie było żadnego krzesła. Dziewczyna wykonała ten sam ruch i w mig znalazła się tuż obok niego.
- Co ja mam im powiedzieć? Jeśli moi rodzice się dowiedzą, że chodzę do Studio, zabiją mnie. Włożyli wiele wysiłku i pieniędzy w to, co robię. Nie chcą, bym zajmował się głupotami. Tylko, że muzyka jest również częścią mnie...
- Marco, powiedz im to, co powiedziałeś właśnie mi. To chyba wystarczający argument, by zrozumieli, kim chciałbyś być. Można mieć wiele pasji, życie nie kończy się tylko na matematyce i koszykówce. Zobaczysz, będzie dobrze - mówiła z takim przekonaniem, że aż sam w to nie wierzył. Wspierała go, chociaż on nic dla niej nie zrobił. Była wspaniałą dziewczyną. W głębi serca z każdym dniem zakochiwał się w niej coraz bardziej. Zaczęło się od niewinnego spotkania, ale wszystko ma kiedyś swój początek. Oby ta znajomość nie miała końca... Tylko ona go rozumiała. Nigdy nie nalegała i pospieszała, by coś zrobił. Tyle wystarczyło, by poczuł do niej coś więcej, niż przyjacielskie stosunki. Bał się jednak, że zostanie przez nią odrzucony, wtedy już nic nie byłoby takie samo.
- Fran, naprawdę dziękuję za twoje wsparcie - odrzekł, podnosząc się z miejsca. - Chciałbym jeszcze trochę potrenować, nie miałabyś nic przeciwko, gdybyś...
- Spokojnie, już sobie pójdę - uspokoiła go. - Zresztą brat już na mnie czeka. Do jutra - pomachała mu na pożegnanie, po czym szybko zniknęła za ogrodzeniem.
- Do zobaczenia... - pożegnał ją tęsknym spojrzeniem.
- Do widzenia, Federico. Pozdrów wszystkich ode mnie - posłała mu całusa i szybko odwróciła się do niego tyłem, by nie widział jej łez. Szybkim krokiem odeszła z tamtego miejsca i zniknęła w tłumie ludzi spieszących się na wylot. Został sam, bez miłości, już nic nie czuł. Jego dusza, jego ciało było oddane jednej osobie. Pobladł. Wypalił się całkowicie.
Ostatnie popołudnie dało jej wiele do myślenia. Siedząc w zaciszu swojego pokoju próbowała poukładać sobie w głowie wizję ostatnich lat. Nie mogła znieść tego, jak bardzo zraniła ją osoba najbliższa jej sercu. Z wielkim bólem towarzyszącym od wczorajszego dnia podniosła się z łóżka, chwiejnym krokiem podeszła do biurka i wyciągnęła z torebki telefon. León, musimy porozmawiać. W ciągu pięciu minut nie dostała od niego odpowiedzi. Rzuciła nim gdzieś w nieokreślone miejsce na łóżku i zalała się łzami. Wyjęła z małej szufladki na kluczyk pożółkłą już ze starości kopertę i zeszła z nią na parter. Piętnaście schodków pokonywała z niebywałą trudnością, jakiej jeszcze nigdy nie miała. Odłożyła małą kopertę na stolik i skierowała się w stronę drzwi. Pech chciał, że w tym samym czasie chłopak złapał za klamkę i dziewczyna chwiejąc się, upadła na posadzkę.
- Violetto, nic ci nie jest? - spytał poddenerwowany, podając swoją dłoń. Ta jednak nie chwyciła się jego ręki i samodzielnie podniosła się z ziemi. Nie spoglądała w jego szmaragdowe oczy, nie potrafiła dziś mu zaufać. Odeszła od niego na bezpieczną odległość i dopiero wtedy odwróciła się w jego stronę.
- Wiesz jaki jest dzisiaj dzień? - León spojrzał na nią podejrzliwie.
- Violu, mogłabyś mi wytłumaczyć, o co ci chodzi? Trochę się niepokoję - odpowiedział nie na temat, jaki narzuciła dziewczyna. Wykonał kilka kroków w jej stronę i dopiero wtedy ujrzał łzy w oczach. - Ty... płakałaś.
- Brawo, Sherlocku - powiedziała ironicznie. - I nie mów tak do mnie. Wiesz co? Dla mnie już nie istniejesz - wysyczała, plując jadem. León zupełnie zdezorientowany oparł się o ścianę dzielącą salon, a kuchnię. Dziewczyna chwyciła w dłonie kopertę ze stolika i wyjęła z niej kilka zdjęć. Podeszła do chłopaka i wręczyła mu plik fotografii.
- Nadal nie rozumiesz? Powiedz, ile jeszcze czasu zamierzałeś ukrywać przede mną prawdę? Tydzień, miesiąc, rok, dwa, trzy lata? - pytała spoglądając mu w oczy. Próbowała doszukać się w nich prawdy, lecz jedyne, co widziała to wielkie cierpienie, które w tym momencie zawładnęło jego ciałem.
- To nie tak... Violetto, zrozum, ja chciałem cię chronić, nie chciałem cię ponownie stracić - tłumaczył, plącząc swój język. Szatynka wyrwała mu zdjęcia z dłoni i poszarpała na drobne kawałeczki, które w mig znalazły się w koszu na śmieci. Odwrócona tyłem, przejechała palcem po ramce jednej z fotografii stojącej na komodzie. Jedynej, która pozostała. Chwyciła ją w dłonie.
- Wyjdź. Nie chcę słuchać twoich wyjaśnień. Wyjechałeś, zostawiłeś mnie samą. Po śmierci mamy nie miałam nikogo, prócz taty i ciebie. Nic cię już nie usprawiedliwi - jej wargi trzęsły się niemiłosiernie, a przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Próbowała pozostać spokojna, by nie wybuchnąć złością kłębiącą się w jej duszy. León dotknął jej ramienia i próbował przyciągnąć do siebie.
- Byliśmy tylko dziećmi, skąd miałem wiedzieć, że to wszystko tak się potoczy? Daj mi jeszcze jedną, ostatnią szansę. Pozwól to wszystko wyjaśnić! - każde słowo wypowiadał z taką pewnością, jakiej dotychczas nie miał. Był coraz bliżej Violetty, starał się zachować dystans, lecz w tej chwili był on najtrudniejszą rzeczą, jaką mógł wykonać. Przypomniał sobie lata wstecz, kiedy jako małe dzieci bawili się w piaskownicy. Pamiętał jej promienny uśmiech, którym nieustannie go obdarowywała. Ten głos, najpiękniejszą melodię na świecie.
Potrzebowała jego wsparcia, lecz dziś nie mogła mu stuprocentowo zaufać. Kto wie, co przed nią ukrywa. Bała się ponownej straty ukochanej osoby. Wciąż nie rozumiała, jak naprawdę bliska osoba mogła aż tak ją zranić.
- León, proszę, daruj sobie - powstrzymała łzy. Chłopak napierał na nią coraz bardziej. Czuł, że za chwilę mu ulegnie, wpadnie w ramiona i wszystko będzie dobrze.
- Violetto, nie umiem bez ciebie żyć, rozumiesz? Siedem lat bez swojej najlepszej przyjaciółki były bardzo ciężkie, nie miałem nikogo - próbował ją jakoś przekonywać. Dziewczyna nagle, niekontrolowanie rzuciła ramką w podłogę. Z hukiem szkło rozbiło się na miliony drobnych kawałeczków. Wśród ciszy, która nastała słychać było jedynie przyspieszony oddech szatynki.
- Nie chcę cię już więcej słuchać, mówiłam. Wyjdź - nakazała. León niechętnie wycofał się i ruszył w drugą stronę. Tylko na chwilę przystanął, by móc coś powiedzieć, lecz ona mu przerwała. - Wiesz co? Obiecałam sobie, że nigdy nie zakocham się w swoim przyjacielu - spuściła wzrok, jakby miała coś na sumieniu. - Złamałam zakaz. Dlatego odejdź, nie chcę na ciebie patrzeć.
Na zawsze opuścił jej serce.
Przez tylne wejście do domu dostał się jej ojciec. Gdy tylko ujrzał swoją córkę w opłakanym stanie, załamał ręce. Widział tylko rozbite szkło i jej zabrudzone od tuszu poliki.
- Violu, co tu się stało? - spytał z niedowierzaniem. Dziewczyna nic nie odpowiadając, uciekła na górę do swego pokoju, zanosząc się płaczem.
Z wielkim uśmiechem na twarzy podszedł do drzwi wejściowych i obrócił tabliczkę z napisem "otwarte" na "zamknięte". Wreszcie, po długich ośmiu godzinach ciężkiej pracy mogli odpocząć w zaciszu kawiarni, gdzie dostęp miał tylko personel. Rudowłosa oparła miotłę o ścianę i ruszyła za chłopakiem. Zasiadła przy stoliku na jednym z dwóch krzeseł, chwyciła kubek z gorącą herbatą i upiła łyka.
- To była pracowita niedziela, nieprawdaż? Ach, bez ciebie zapewne nie byłoby tu klientów - zaśmiał się Sebastian. - Kto wie, może za swoją ciężką pracę dostaniesz podwyżkę...
- Przestań, nie robię nic szczególnego - zawstydziła się. Potrzebowała gotówki, okres, w jakim się znajdowała był bardzo ciężki. Jej matka, Celine, wciąż nie mogła dojść do zdrowia. Gdyby tylko miała choć odrobinę odwagi, spytałaby chłopaka o pożyczkę, lecz nie miała pojęcia, jak później spłaciłaby dług.
- Wystarczy, że jesteś - podniósł się z miejsca i powolnym, ociężałym ruchem zbliżył się do Camili. Czuła jego ciepły oddech na swym prawym policzku. Wstydliwie obróciła głowę w jego stronę, spoglądając mu w oczy. Jej poliki przybrały różowy odcień. Wreszcie czuła, że ma z czego czerpać radość. Sebastian był jednym z nielicznych osób, które przy niej były i opiekowały się nią. Wiedziała, że nie jest jej obojętny. Nie szukała swojego księcia, on sam przyszedł w najmniej oczekiwanym momencie. Kto powiedział, że los nie jest łaskawy? Byli coraz bliżej siebie, dystans zmniejszał się w rekordowym tempie. Ich usta miały się właśnie spotkać, połączyć, być jednością przez parę sekund...
- Camilo Torres, już po osiemnastej, może panna spokojnie wracać do domu - drzwi do zaplecza z hukiem otworzył Tomas Mendoza, właściciel kawiarni, jak i ojciec Sebastiana. Ruda speszona przytuliła tylko chłopaka, pożegnała się z jego tatą i na prędce uciekła z lokalu. Seba lekko poirytowany zachowaniem ojca, złapał w dłonie kubki po herbacie i wyniósł do kuchni na zmywak.
- Mógłbyś czasem mieć trochę taktu - wytknął mu.
- Co to za pyskówki do swojego taty, co, młodzieńcze? Nie pozwalasz sobie czasem na za dużo? - Tomas próbował go uspokoić.
- To, że jesteś moim ojcem nie oznacza jeszcze, że masz prawo przerywać mi rozmowę z dziewczyną - prychnął.
Okres dojrzewania wcale nie jest taki prosty, jak się niektórym zdaje. Burza hormonów, huśtawki nastrojów to tylko jedne z nielicznych powodów, przez które ciężko wychować nastolatka. Tomas miał najwyraźniej dość. Casilda ciągle wyjeżdżała, w ciągu roku widywała się tylko kilka razy z synem. Która matka by tak wytrzymała?
- Przepraszam, trochę mnie poniosło - Sebastian przyznał się do błędu. - Zagalopowałem się. Chciałbym tylko, żebyś więcej mi nie przerywał...
- Pocałunku, tak, wiem - zaśmiał się, dokańczając wypowiedź, po czym nie czekając na reakcję chłopaka opuścił zaplecze.
Próbowała się uspokoić, łykając tabletki nasenne. Ich spora ilość spowodowała u niej zawroty głowy, które dołożyły jej dodatkowych zmartwień. W pośpiechu przeglądała papiery ze Studio, szukając w nich niebywale ważnej rzeczy.
- Przecież dopiero co odbyła się rekrutacja - rzekła pod nosem - Gdzieś to musi być...
Wreszcie w stercie pliku kartek odnalazła tego, czego potrzebowała. Lista osób przyjętych do szkoły muzycznej. Spokojna postanowiła położyć się do wygodnego łóżka, które już czekało na nią na piętrze, lecz w tym momencie błogą ciszę przerwał dzwonek do drzwi. Powoli podniosła się z sofy i ruszyła w stronę wejścia. W progu stał jej przyjaciel, Pablo.
- Dobry wieczór - powitał ją czułym pocałunkiem w policzek. - Angie, przyszedłem chyba nie w porę, co?
Blondynka na chwilę odpłynęła, lecz szybko wróciła do rzeczywistości.
- Nie, w porządku, wejdź - ziewnęła, przeciągając się. - Miałam właśnie iść spać, ale jest mi niezmiernie miło, że mnie odwiedziłeś. Napijesz się czegoś?
Angeles słynęła z niebywałej gościnności. Pomimo tego, że miała wiele swoich problemów to zawsze, gdy ktoś jej potrzebował, była na zawołanie. Odznaczała się wysoką kulturą osobistą, jaką posiadał mało kto. To właśnie różniło ją od innych. Potrafiła się uśmiechać i śmiać nawet wtedy, gdy w jej życiu panował wielki chaos. Była ideałem kobiety. Być może dlatego Pablo się w niej zakochał. Czuł do niej coś więcej, niż zwykłą przyjaźń, lecz bał się wyznać prawdę swej przyjaciółce, tylko dlatego, by jej nie stracić. Kto wie, jak wszystko by się potoczyło.
Zasiedli do stołu w jadalni. Kobieta zaparzyła dwie kawy, wyjęła z zamrażarki wczorajsze zapiekanki i odgrzała na patelni. Przygotowany posiłek zaniosła do pokoju.
- Dobrze wiesz, jak mnie uszczęśliwić - uśmiechnął się mężczyzna. - Mam cichą nadzieję, że to twoje domowe, takie najbardziej lubię.
- Nie bój się, nie otrujesz się, czy coś - wybuchła śmiechem. - Ja toleruję tylko domowe zapiekanki. Smacznego.
Zabrali się za jedzenie. Wymiana spojrzeń, ciche szepty, niekontrolowane napady śmiechu to tylko kilka powodów, dla których powinni być razem. Oboje czuli coś do siebie, ale obie strony bały się wzajemnej reakcji i czynów, do których doszłoby w późniejszym czasie.
- Dzięki tobie nie chce mi się już spać.
- Ależ zawsze do usług, moja droga - na złość wystawiła mu język.
- Kocham cię, wiesz? - powiedziała z uczuciem, patrząc mu w oczy. Mężczyzna mocno przytulił do siebie Angie. Chciał, by te słowa kiedyś stały się rzeczywistością. Realią. Chciał w końcu poczuć, że ma przy sobie kobietę swojego życia.
Ciągle zastanawiał się, czy dobrze robi, okłamując rodziców. W końcu kiedyś prawda wyjdzie na jaw, a wtedy nie będzie ucieczki. Codziennie myślał, jak ich na to przygotować. Podrzucał piłkę do kosza na tyłach domu, próbując się skupić, lecz za każdym razem chybił. Z niekontrolowaną siłą rzucił piłką, która odbita z hukiem wpadła w krzaki.
- Ej, spokojnie - odezwał się damski głos. Francesca postanowiła odwiedzić swojego przyjaciela.
- Co tutaj robisz? - spytał zdezorientowany Marco.
- Twoja mama mnie wpuściła - na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech, w słońcu wyglądała jak grecka bogini. - Nad czym się zastanawiasz?
Spuścił wzrok i usiadł na krawężniku, gdyż w pobliżu nie było żadnego krzesła. Dziewczyna wykonała ten sam ruch i w mig znalazła się tuż obok niego.
- Co ja mam im powiedzieć? Jeśli moi rodzice się dowiedzą, że chodzę do Studio, zabiją mnie. Włożyli wiele wysiłku i pieniędzy w to, co robię. Nie chcą, bym zajmował się głupotami. Tylko, że muzyka jest również częścią mnie...
- Marco, powiedz im to, co powiedziałeś właśnie mi. To chyba wystarczający argument, by zrozumieli, kim chciałbyś być. Można mieć wiele pasji, życie nie kończy się tylko na matematyce i koszykówce. Zobaczysz, będzie dobrze - mówiła z takim przekonaniem, że aż sam w to nie wierzył. Wspierała go, chociaż on nic dla niej nie zrobił. Była wspaniałą dziewczyną. W głębi serca z każdym dniem zakochiwał się w niej coraz bardziej. Zaczęło się od niewinnego spotkania, ale wszystko ma kiedyś swój początek. Oby ta znajomość nie miała końca... Tylko ona go rozumiała. Nigdy nie nalegała i pospieszała, by coś zrobił. Tyle wystarczyło, by poczuł do niej coś więcej, niż przyjacielskie stosunki. Bał się jednak, że zostanie przez nią odrzucony, wtedy już nic nie byłoby takie samo.
- Fran, naprawdę dziękuję za twoje wsparcie - odrzekł, podnosząc się z miejsca. - Chciałbym jeszcze trochę potrenować, nie miałabyś nic przeciwko, gdybyś...
- Spokojnie, już sobie pójdę - uspokoiła go. - Zresztą brat już na mnie czeka. Do jutra - pomachała mu na pożegnanie, po czym szybko zniknęła za ogrodzeniem.
- Do zobaczenia... - pożegnał ją tęsknym spojrzeniem.
Ten rozdział miał być 2x dłuższy. Przepraszam, tak wyszło, nie mam warunków do skończenia tego rozdziału, a nie chciałam przedłużać. Takie sobie coś wyszło.
Karolina grafik zrobiła swój pierwszy w życiu szablon, nawet nagłówek jej wyszedł, po raz pierwszy, wow. Dlaczego Karolina mówi o sobie w trzeciej osobie? Jest tymczasowy.
Gdyby ktoś nie wiedział, zapraszam na nowego bloga z One Partami: http://mi-por-siempre-enamorada.blogspot.com/, pierwszy o Dienaty, ale nie wiem kiedy dodam, wybaczcie, na razie nie mam jak. Postaram się w przyszłym tygodniu, na przełomie 18-21 kwietnia.
Dziękuję również za ponad 114 wyświetleń bloga i 100 obserwatorów! <3
To chyba tyle ogłoszeń parafialnych, czekam na Wasze opinie!
Karolina xx
Zajmuję se miejscówkę, a co.
OdpowiedzUsuńWrócę tu jeszcze ♡
Boże.
UsuńTakie piękne. Takie cudowne. Takie niesamowite.
Brak słów. Nie wiem, jak mogę określić to, co napisałaś.
Po prostu za idealne.
Avery, xx.
Zaklepuję lejdis. xx
OdpowiedzUsuńZa pięknie, księżniczko. ;')
UsuńNatomiast ja nie będę zajmowała sobie miejsca. Moja wypowiedź i tak będzie na niesamowicie niskim poziomie. Wybacz.
OdpowiedzUsuńScarlett, urzekasz moją skromną osobę coraz bardziej. Kolejnymi publikacjami tylko udowadniasz nam, swoim czytelnikom, że jesteś niepowtarzalna, jedyna w swoim rodzaju, wręcz idealna.
Osobiście nie przepadam za wątkiem Angie w serialu, jednak w twoim wykonaniu podoba mi się dosłownie wszystko. Sprawiasz, że nawet najgorsza postać wydaje mi się lepsza. Nadajesz historii bohaterów sensu, za to właśnie cię podziwiam.
Choćbyśmy nie wiem ile razy upadali, zawsze powinniśmy się podnosić. Myślę, że każdy powinien wzorować się na tych słowach. Wiadomo, bywają wzloty i upadki, ale bez tej pierwszej grupy, byłoby zbyt łatwo, nie uważasz? Trzeba nadać życiu jakiejś... pikanterii? Przepraszam. Nie wiedziałam, jak to inaczej określić. Mniejsza z tym.
Chciałabym przekazać ci, że jesteś dla mnie wzorem, godnym naśladowania. Zawsze potrafisz znaleźć pozytywną stronę każdej sytuacji. Pała od ciebie optymizmem, kochanie.
Dziękuję ci za to, że mogę czytać twoje opowiadanie. To wiele znaczy, dla tak skromnej osoby jak moja. Jeszcze raz - dziękuję.
Cuuuuuuuudooooo :*
OdpowiedzUsuńKarolinko najsłodsza! Dla mnie? Jezu, umieram.
OdpowiedzUsuńPiękny prezent. Daj mi chwilkę. Napisze coś sensownego ♥
Kocham Cię młotku <3
Arcydzieło<3
OdpowiedzUsuńMasz ogromny talent. Kocham twojego bloga. Twoi styl pisania jest niesamowity. Z rozdziału na rozdział coraz bardziej wciagam sie w tą historie. Tyle sie dzieje. Lu wyjechała :'( Biedny Fede. :/
Leonetta się kłócić. Mam nadzieję, że Viola szybko mu wybaczy!!!! Kocham twojego bloga. Nie mogę doczekać się nexta<3
Wspaniały rozdział .
OdpowiedzUsuńNa prawdę masz talent .
Jestem smutna , bo Lu wyjechała , ale jakoś ci wybaczę .
Współczuje Federico .
Do tego problemy Leonetty :(
Ubolewam .
Przepraszam ,że tak późno .
Ellie
Taka ilość talentu jaka gromadzi się w twoim ciele powinna być zabroniona i to surowo. Wykraczasz poza skalę, przebijasz wszystkich i wszystko swoim talentem oryginalnością. Urzekasz prawdą słów. Każde twoje słowo da się odczuć. Fragment o Fedemile urzekł mnie niezmiernie choć pozostałe też są niczego sobie. Czekam na następną część. <3
OdpowiedzUsuńSieeeeeeeeeeeeeeemka Karo
OdpowiedzUsuń