19.07.2014

Rok bloga.

Kochani.
Dzisiaj, 19 lipca mija rok, kiedy założyłam tego bloga. Jestem bardzo szczęśliwa, że wytrwałam tyle, i mam nadzieję, że dam radę jeszcze dłużej. Dziękuję za ponad 1170 komentarzy, ponad 130,000 wyświetleń, 114 obserwatorów w chwili obecnej (liczby ciągle rosną, jestem naprawdę zaskoczona...) Chciałabym podziękować każdemu, kto przyczynił się do mojego dalszego rozwijania na tym blogu, bo bez Was nie byłoby tu dziś mnie. Kocham Was bardzo mocno. <3
Jesteście wspaniałymi osobami i cieszę się, że wielu z Was poznałam trochę bliżej.
Kończąc mój krótki post (który zresztą piszę z telefonu na wyjeździe) jeszcze raz wszystkim dziękuję.
Karolina,
Scarlett Walker

6.07.2014

Rozdział 13: Spójrz, zniknij, zapomnij

"Po prostu daj mi powód,
Wystarczy nawet malutki,
Sekunda, to jeszcze nie koniec drogi,
 tylko jej zakręt
Możemy nauczyć się kochać jeszcze raz"
Pink ft. Nate Ruess - " Just Give Me A Reason"



               Co zrobiłaś nie tak?
               
               Nic.

               A więc czego nie zrobiłaś?

               ...

               Odwróciła głowę, tchnąc w swoje życie nowych barw. Miała nadzieję, że fala najgorszego zła przeminęła. Wcale się nie myliła. Teraz miało już być tylko lepiej. Wierzyła w to, że wreszcie nadszedł kres jej smutku, bo dziś nie była już sama. Potrzebowała opieki, swego anioła stróża, który obroni ją i odbije strach niczym kuloodporna tarcza. Wszystkie troski odeszły w niepamięć. A może wcale tak nie było?
      Nie słyszała zbyt wiele o jego ojcu. Przy każdej możliwej okazji unikał tej rozmowy. Starał się zatuszować ślady z przeszłości, szło mu, jak dotąd, nieźle. Zamknął swoje usta na kłódkę i wyrzucił klucz. Nie miał zapasowego. Nie chciał o tym wszystkim wspominać, po raz kolejny uderzyłoby to w niego ze zdwojoną siłą. Tego najbardziej chciał uniknąć, ale czuła, że powinien chociaż cokolwiek kiedyś napomknąć. Nie wszystko da się tak idealnie ukryć, a on na pewno nie był w tym mistrzem. 

     Tato, gdzie jesteś?
     Zapomniałeś już o mnie?
     Tato...

     Odezwij się.

     - Halo, Federico - potrząsnęła jego ramieniem, wybudzając go z transu. - Żyjesz?
- Chyba tak - mruknął pod nosem, obracając się plecami do blondynki. Usłyszała tylko pociągnięcie nosem i głośne westchnienie. Nie wiedziała, co się z nim dzieje. Wczorajszego dnia jeszcze tryskał radością, gdy znowu wróciła do Buenos Aires. Nie mógł nacieszyć się jej obecnością, próbował nadrobić stracone godziny, minuty, sekundy osobno... Pokazał jej wtedy, jakim uczuciem ją obdarza, co tak naprawdę liczy się w jego życiu. Była jego oczkiem w głowie, ogromną nagrodą i najpiękniejszą ze wszystkich dóbr świata. Przy nim nauczyła się kochać i poznała słodki smak życia. Przestała widzieć je w szarych barwach, teraz gościły tylko te najwspanialsze. Przeplatały się czasem z czarnym i białym, lecz nie były one zbyt mocno nasycone, by w jakiś sposób mogły zaszkodzić dziewczynie. Uwielbiała je za to, jakie było i nie chciała go zmieniać. 
- Kochasz mnie? - spytał po wielu minutach błogiej ciszy. Zaskoczona pytaniem położyła się obok niego i oparła głowę o rękę, będąc teraz w pozycji półleżącej. Dopiero wtedy ujrzała jego zaszklone oczy, wyrażające więcej, niż mogłoby się wydawać.
- Dlaczego pytasz?
- Odpowiedz, proszę.
- Oczywiście, że cię kocham.
- Kłamiesz.

     Kłamała?

- Żartowałem. 
- Proszę cię, nie rób tak nigdy więcej.
     Przysunął się bliżej twarzy Ludmiły, by móc dotknąć zaróżowionych polików. Były rozżarzone, tak samo, jak płomień uczucia do niego w jej kruchym sercu. Zmrużył delikatnie oczy, pozwalając łzie spłynąć po jego twarzy. Uchwyciła ten moment w idealny sposób, zapisując go w swej pamięci. Dawno nie widziała go płaczącego. Dla niej była to kiedyś oznaka słabości, ale dziś wie, że wcale tak nie musi być. Niemniej jednak bolał ją ten przykry widok. Chciała mu pomóc za wszelką cenę, byleby tylko wywołać na jego ustach uśmiech. Nagle znalazł się w pozycji pionowej i chwycił ją za rękę. Nie chciała nic mówić, Federico jej nawet nie pozwolił. Przyłożył palec do jej sinych ust i wyszeptał do ucha kilka słów.
- Jesteś najwspanialszą osobą na całej Ziemi, wiesz?
     A potem tylko było już jak w niebie.
     Powoli zetknął się z jej wargami, zrywając przy tym nić niepewności. Z każdą kolejną sekundą byli sobie jeszcze bardziej bliżsi. Wydawało jej się, że to piękny sen, z którego zaraz ktoś ją wybudzi. Ale nie, to się działo naprawdę. Teraz była pewna, że Federico to odpowiednia osoba, która zamieszkała w jej sercu, topiąc jego lód. Nie żałowała żadnej chwili z nim spędzonej, nawet tej najbardziej bolesnej, gdyż czuła, że wszystko ma swój cel. Doświadczyła tego na własnej skórze. Chociaż matka postanowiła polecieć bez niej, miała przy sobie jeszcze jego. Wystarczył, by wiedziała, że nie jest sama i znalazła się osoba, która obdarza ją prawdziwą, bezgraniczną miłością.
- Dziękuję ci, za wszystko - powiedziała nieśmiale, odrywając się po chwili od słodkich ust chłopaka. Zachichotał, widząc jej rumieńce na polikach, po czym zamknął ją w swoich silnych ramionach, starając się jej nie wypuścić.
- To chyba ja powinienem - odezwał się, opierając brodę o czubek głowy blondynki.
- Chyba oszalałeś, kto postanowił podjąć się wyzwaniu i mnie poznać, co? To raczej nie byłam ja - tym razem zaśmiała się już odrobinę głośniej, odrywając się z uścisku Federico. - Zwłaszcza, że mam bardzo trudny charakter, a ty o tym doskonale wiesz.
- A czy to ma jakieś większe znaczenie? Kocham cię za twoje błędy, które popełniasz, za wady, które masz, za to, że się na mnie często złościsz i masz swoje humory. Kocham cię za to, jaka jesteś, rozumiesz? - spytał wpatrując się w jej oczy, które momentalnie zaszły łzami.
- Nie, nadal tego nie rozumiem, ale to nie zmienia faktu, że jesteś dla mnie bardzo ważny - ponownie wtuliła się w niego, składając na poliku gorący pocałunek, który miał zostać przypieczętowany już na wieki.

                Unikali się cały czwartek. Chociaż pragnął rozmowy z Violettą, powstrzymywał się od podejścia do niej. Bał się jej reakcji, tego, co zrobi, bo po raz kolejny mógł się rozczarować. Nie żałował jednak tego, że podarował jej trzynaście róż i list. Feralny poniedziałek miał odejść w zapomnienie. Wydawało mu się, że było po wszystkim, uda mu się z czasem wymazać tamten dzień z pamięci, lecz nie potrafił. To było kolejne wspomnienie z dzieciństwa wiążące się z Violą. Nie umiał tak po prostu spojrzeć w dawne karty losu, zniknąć z tamtego miejsca i o tym zapomnieć. Gdyby tylko udało mu się jakoś przekonać ją, że wciąż jest dla niego najważniejsza...
- Francesca, możemy chwilę porozmawiać? - dopadł Włoszkę po ostatniej lekcji. Przytaknęła mu. Pociągnął ją za rękę, prowadząc do pustej sali muzycznej. Zamknął drzwi tak, by nikt nie mógł ich podsłuchiwać.
- Wiem, o czym chciałbyś pogadać - westchnęła, siadając na obrotowym krześle, na którym zazwyczaj Beto kładzie swoje podręczniki i segregatory. León oparł dłonie o blat niewielkiego biurka i zrobił głęboki wdech.
- Ja naprawdę nie chciałem, by to wszystko się tak potoczyło - tłumaczył. - Violetta wspominała ci coś o mnie może? - spytał ni stąd ni zowąd.
- Niestety tylko same złe rzeczy - powiedziała ze współczuciem. Po chwili jednak wstała z miejsca i położyła dłoń na ramieniu przyjaciela. - No dobra, trochę cię oszukałam. Kazała to tobie przekazać - wyjęła z torebki małą kopertę zaadresowaną do Leóna Verdasa. Wręczyła chłopakowi i podeszła do drzwi, delikatnie je uchylając.
- Nie chcę ci przeszkadzać, przeczytaj to w spokoju. Pogadamy później, dobrze? - posłała mu uśmiech, po czym wyszła z sali.
- Okej - mruknął pod nosem, otwierając kopertę. Nie wiedział, czego się po niej spodziewać, dlatego tym bardziej obawiał się jej zawartości. Przełamał jednak lody i wyjął z niej fioletową kartkę, najbardziej charakterystyczny kolor Violi. W środku znajdowało się również niewielkie zdjęcie wymiarów dziewczęcej dłoni. Przedstawiało ono dwoje rozbrykanych dzieci tulących się do siebie podczas zachodu słońca. Znał ten krajobraz, to było na szczycie jednej z górek w Meksyku. Poznał również te postacie. To oni...

Nie uda mi się o Tobie zapomnieć, tego jestem pewna. Ale wiem też, że tak łatwo Ci nie wybaczę. Wbiłeś mi sztylet w serce, nie zapomniałeś jednak go wyjąć. Rana pozostała i wątpię, czy szybko się zagoi. Jeżeli sobie zapracujesz, to może kiedyś, w przyszłości znów będzie Nas łączyło tyle wspólnych spraw. Wierzę, że uda się nam obojgu osiągnąć ten sam cel.
Violetta

     Odłożył list na biurko. Zamotany wyszedł z sali, zostawiając wszystkie swoje rzeczy, jednak w tamtym momencie zbytnio się tym nie przejmował. Chciał jak najszybciej z kimś się spotkać, by podjąć się wyzwaniu i uratować jeszcze garstkę wspomnień z przeszłości.

               - Violetto - przerwał milczenie, wchodząc do jej pokoju. Zauważył kątem oka róże od niego wstawione w przezroczysty flakon z wodą. Siedziała na dywanie po turecku, bawiąc się swoimi włosami. Miała spuszczony wzrok, by nie móc go oglądać. Nie miała ochoty ani zamiaru tego robić. Usiadł koło niej, starając objąć ją swym ramieniem, jednak bał się, że się przestraszy. Stchórzył. - Możemy porozmawiać? Proszę to dla mnie ważne.
     Chciała przerwać mu wpół zdania, lecz powstrzymała się. Skoro napisała mu, że ma prawo wszystko naprawić, nie mogła teraz tego zabronić.
- Dobra, słucham.
     Zamienili się miejscami, byli teraz naprzeciwko siebie. Ich kolana ledwo się stykały, a ona już miała ochotę stamtąd uciec i więcej się mu nie pokazywać, jednak on chwycił jej rękę i nie miał zamiaru puścić.
- Rozumiesz, że nie umiem bez ciebie żyć? Byłaś moją przyjaciółką przez wiele lat, kochaliśmy się jak rodzeństwo, a teraz? Chcesz to wszystko zaprzepaścić? Nie zwalaj wiecznie na mnie winy, nie tylko ja nie jestem święty - rzekł, urażając lekko tymi słowami Violettę. Oburzyła się, jednak nie dała po sobie tego poznać. - Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie wszystko...
     Przysunął się bliżej jej twarzy. Wiedziała, co chciał zrobić. Mogła na to pozwolić? Czuła jego ciepły oddech na swoim poliku, słyszała nierównomierne i szybkie bicie serca. Jego dłonie bardzo drżały. Zamknęła oczy, poddając się. Nie chciała tego...
     - León, wyjdź - nakazała, odsuwając się od niego. - Wyjdź, proszę.
     Nie odezwał się już ani słowem. Z pokorą opuścił dom Castillo, wiedział, że póki co nie uda mu się zmienić nastawienia Violetty do niego. Będzie ciężko, ale nie miał zamiaru polec na początku bitwy. Wszystko dopiero się rozkręca...

               Tego dnia wróciła do domu później, niż zwykle. Wymęczona odsapnęła tylko przy wejściu, zdjęła buty i udała się do kuchni w celu zagotowania sobie wody na herbatę. Od samego początku coś w podświadomości podpowiadało jej, że nie będzie dobrze. Odrzucała jednak tę myśl. Co mogłoby się stać? Podłączyła czajnik do kontaktu, wrzuciła saszetkę zielonej herbaty do kubka i z cierpliwością czekała. Często spoglądała na zegar wiszący na ścianie tuż nad segmentem szafek, w których znajdowały się wszelkie naczynia. Wskazówki tykały cicho i powolnie, nie pomagając w przyspieszeniu czasu. Wybiła godzina. Zalała kubek wodą po brzegi. I właśnie w tym momencie skojarzyła sobie pewne fakty.
- Gdzie jest mama? - spytała niespokojna, opuszczając kuchnię. W salonie było pusto. Błoga cisza wypełniała całe mieszkanie. Obeszła wszystkie pomieszczenia kilka razy, dopóki nie zdała sobie sprawy, że kobiety nie ma. Poczuła, że ma kolana jak z waty. Momentalnie zaczęło kręcić jej się w głowie, aż wreszcie upadła bezwiednie na podłogę, nie otwierając już oczu.
               Obudził ją głośny wrzask nad uchem. Ociężale podniosła swe powieki, dając sobie chwilę na rozszerzenie źrenic. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej, rozmasowując obolałą głowę.
- Boże, Camila, masz szczęście - wyszeptał Sebastian, tuląc dziewczynę. Zrobił to trochę za mocno, bo ruda tylko odepchnęła jego, jednak z delikatnym uśmiechem na ustach.
- Gdzie mama... - wymamrotała chwilę po przebudzeniu.
- Spokojnie, twoja mama... - zawiesił głos. Chciał to przekazać w jak najdelikatniejszy sposób, jednak i ta wiadomość była najokrutniejszą, jaką mógł kiedykolwiek wypowiedzieć. Te słowa wybrzmiewały w jego głowie jak jakieś fatum, nie pozwalając dopuszczać do siebie tej myśli. - Nie żyje.
     Została sierotą.
     Zemdlała po raz drugi.
     Stanął zegar, a wraz z nim czas. Gdyby ktoś umiał przestawić wskazówki do tyłu, kto wie, jakby wszystko się potoczyło. Wydawało jej się, że to jakiś żart. Ona sama była jedną wielką pomyłką i wolałaby już się nie urodzić, niźli teraz cierpieć po stracie najbliższej jej osoby, która pokładała w niej nadzieję i liczyła na lepsze jutro. Tylko dzięki Camili mogła postawić się na nogi, to również działało w drugą stronę. A teraz co? Sama się nie podniesie. Upadła zbyt nisko, by teraz od nowa zacząć budować swoją przyszłość.
     A on martwił się o Camilę. Poświęcił jej swój czas do końca dnia, by mogła dojść do siebie, lecz nie potrafiła. Marny los. Mieli zaledwie tylko po osiemnaście lat, nawet jeszcze nie skończonych, jednak już w tym momencie wiedział, że jest odpowiedzialny za dziewczynę. Chciał podjąć się wyzwaniu i wkroczyć w dorosłość, tak jak ona, trochę wcześniej, niż zazwyczaj się to robi. Gdy tylko otrząsnęła się po tragicznej wiadomości, zalana łzami skuliła się w rogu kanapy, kryjąc swą opuchniętą twarz w ramionach.
- Wiem, że to dla ciebie trudne, ale chcę ci pomóc - ujął jej kruchą dłoń, ściskając mocno. Spojrzał w czerwone, błyszczące oczy. Tak ciężko było mu na nie teraz patrzeć. Cierpiał tak bardzo, jak ona.
- Zrobisz coś dla mnie? - odezwała się wreszcie po wielu godzinach milczenia. Sebastian przysunął się bliżej niej i oparł głowę na jej ramieniu.
- Tak?
- Przytul mnie. I nie znikaj tak samo, jak moja mama.
- Obiecuję, że nigdy już nie zniknę. Zawsze będę przy tobie.
     Zamknął ją w swoich ramionach, by tkwić tak razem aż po kres ich dni.

               Usunął jej numer z telefonu. Dręczyła go połączeniami od kilku dobrych dni, a on nie miał zamiaru psuć sobie humoru, gdy wreszcie był szczęśliwy. Oboje zrozumieli, że potrzebują siebie nawzajem. Rany powoli się goiły, lecz on wcale nie zwracał na nie uwagi. Chciał teraz skupić się na tym, by razem z Hiszpanką czuć się swobodnie i pokazać, że obojgu zależy na tym związku.
     Spojrzał na jej zdjęcie leżące na komodzie. Raczyła go pięknym uśmiechem dwadzieścia cztery godziny na dobę. Czule tuliła do siebie Maxiego, który również wydawał się szczęśliwy. Na pozór zwykła dwójka ludzi o odmiennych charakterach i osobowościach, jednak razem stanowi jedność. Byli jak ogień i woda. Deszcz i słońce. Dobro i zło. Niezniszczalni i niepokonani. Kolejna fotografia przedstawiała ich oboje w momencie, gdy stykali się czołami. Dobrze pamiętał ten moment. Jej oczy wydawały się błyszczeć mocniej i jaśniej, niż miliony gwiazd na niebie. Wciąż nie przestawała się uśmiechać. Trzymała go za dłonie, zaplatając je swoimi palcami. Argentyńczyk był wpatrzony w nią jak w obrazek. Nie widział niczego innego, poza jej nieskazitelnie piękną urodą i wspaniałym charakterem. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej byli dla siebie obojętnymi osobami. Od tamtej pory wiele się zmieniło. Odrzucił jej wszystkie wady, tak samo, jak ona jego. Stali się dla siebie najważniejsi.
- W co tak zaciekle patrzysz? - doszedł go kobiecy głos. Obrócił głowę w stronę drzwi, widząc sylwetkę Leny. Stała oparta o framugę drzwi, uśmiechając się szeroko. Wyjęła dłonie z kieszeni spodni i podeszła bliżej chłopaka.
- Czego tutaj szukasz? Nie zapraszałem cię - warknął nieprzyjaźnie. Ona jednak nic sobie z tego nie zrobiła i usiadła blisko Maxiego. - Możesz wyjść?
- Związek - urwała wpół zdania. - to tylko zbędny balast. Nie angażuj się w te gierki z Natalią.
- Co ty możesz wiedzieć. Wydaje mi się, że Naty niezbyt lubi tobie o wszystkim opowiadać. Zresztą wcale się nie dziwię.
- Żeby nie było, ostrzegałam cię - zrobiła głęboki wdech. - Tylko się nie rozczaruj. A bardzo, bardzo możesz.
- Przestaniesz mnie denerwować? Lena, co ty chcesz tym wszystkim osiągnąć? - spytał poddenerwowany, wstając z miejsca, by nie siedzieć obok jego toksycznej koleżanki. - Kocham Naty. Nic tego nie zmieni.
- Wiesz o tym, że wczoraj był u niej Diego? - postanowiła zmienić miejsce i stanęła naprzeciwko niego, kładąc mu rękę na ramię. Nie wiedział, do czego jeszcze zmierza. - Był u niej i wcale nie w przyjacielskich stosunkach. Chyba sam rozumiesz.
- Czy ty próbujesz mi coś wmówić? Nie oszukuj mnie, i tak dowiem się prawdy - zdjął jej rękę i z impetem odrzucił w dół. Zerknął na nią z pogardą. Próbowała do końca wszystko zniszczyć, nie wiedział jeszcze, jaki był tego cel. - Opuść mój dom.
- Nie słyszałaś? Lenko, wyjdź - oboje jak na zawołanie odwrócili głowy w bok. Tuż obok stała Hiszpanka z gniewną miną. Chwyciła siostrę za rękę i wyprowadziła z pokoju swego chłopaka, po czym zamknęła drzwi.
 - Jeszcze cię zniszczę - odburknęła Lena pod nosem na odchodne.
     Zostali sami we dwójkę. Podszedł bliżej do niej, jednak ta nie chciała żadnej bliskości, odsunęła się na bok, opadając na krzesło. Po jej policzku spłynęła drobna łza.
- Dlaczego ona mi to robi? - spytała półgłosem, zamykając oczy. Maxi podszedł do niej, ukląkł i ujął jej dłoń, po czym złożył na niej delikatny pocałunek.
- Przejdziemy przez to razem - rzekł, spoglądając w jej oczy. Cierpiał, kiedy cierpiała ona. Nadal nie mógł pojąć, dlaczego Lena chciała wszystko zniszczyć. - Wierz w to.
- Będę. Dziękuję ci, Maxi. Tylko ty przy mnie jesteś, kiedy naprawdę potrzebuję pomocy - uniosła głowę do góry, zbliżając się powoli do Argentyńczyka. Ciało do ciała. Usta do ust. Znów burza na morzu ustała. 




Zdążyłam? Ktoś jeszcze czyta? Powaliłam po całości. Nawet nie chce mi się sprawdzać błędów. Wiem, że to masakra, zdaję sobie sprawę. Strasznie ciężko i trudno mi się teraz wyszło. Może jednak pisanie to nie dla mnie? Nie wiem. 
Zachciało mi się dziś o 6 rano osierocić Cami. Sorki. xd
Zapraszam do brania udziału w konkursie na JUNTOS SOMOS MAS ONESHOT, zakładka po prawej stronie, cały regulamin i wszelkie informacje. Gdyby były jakieś niejasności, ask blogowy podany (w notce konkursowej). Dziękuję tym, którzy jeszcze są.
Karolina x