"Zrozumiałem, by żyć musisz chwytać dzień
Wstań by biec, bo istnieć nie znaczy żyć
Weź się w garść, ten dzień jest twoim dniem
A wierzę, że będzie dla każdego z nas
Wstań by biec, bo istnieć nie znaczy żyć
Weź się w garść, ten dzień jest twoim dniem
A wierzę, że będzie dla każdego z nas
piękno w naszych sercach"
LemON - "Nice"
Zatrzymajmy się na chwilę. Zastanówmy, po co jesteśmy. Dlaczego w ogóle istniejemy? Skąd wzięły się uczucia, gesty, słowa? Rodzimy się zupełnie nieświadomi, co chce nam przynieść świat, nie rozumiemy niczego; dopiero z czasem uczymy się żyć. Popełniamy błędy, ale tylko po to, by móc się podnieść, pozwolić, by wyrosły nam nowe skrzydła i iść dalej. Kochamy, choć też nie zawsze; niekiedy złudne uczucie próbuje nam wmówić, że jest inaczej.
A dlaczego tęsknimy? Przecież mamy wszystko. Niczego nam nie brakuje.
Na pewno część z was pamięta, jak w dzieciństwie radowało się z drewnianych klocków. Były kolorowe, jak dziecięcy uśmiech, który czarował wszystkich dorosłych chcących cofnąć się w czasie. Małe dłonie niepewnie chwytały zabawkę próbując stworzyć coś z niczego. I na samym końcu słychać było tylko donośny śmiech, po którym można było stwierdzić, że wieża została zbudowana.
Jednak wystarczyła tylko sekunda, by dziecięce marzenia obrócić w proch.
I co wtedy? Z nami jest tak samo. Długo planujemy, próbujemy spełniać marzenia, aż nagle wszystkie dotąd zgromadzone nadzieje i wizje zostają zniszczone. Tak, jak ta wieża.
W ciągu życia wypowiadamy miliony słów, które w kilka sekund potrafią wiele naprawić, lub wręcz przeciwnie - niszczą wszystko.
Ale czasem warto ryzykować.
Minęły trzy miesiące. Dla każdego były one równie ciężkie, myśl o nadchodzącym wielkimi krokami zakończeniu roku nie polepszał sytuacji. Walcząc o nowo nadchodzący dzień, o sprawiedliwość wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Nie potrafili przekroczyć bariery strachu, przełamać się i odfrunąć. Byliby wolni, ale najwyraźniej to nie był ten moment. Chcieli udowodnić sobie, że potrafią samodzielnie wybrnąć z opresji i nie uciekać od odpowiedzialności. To pokazałoby tylko, że są zbyt dziecinni, by poradzić sobie w przyszłości.
Pomagał jej za każdym razem, gdy tylko potrzebowała jego pomocy. Juan doszedł już do siebie, znowu biegał za piłką po boisku (a przynajmniej próbował), ale... to nie oznaczało jeszcze, że rodzice wybaczyli Larze.
Codziennie budziła się z myślą, że wstanie i będzie jak zawsze. Przez ostatnie sześćdziesiąt dwa dni nie poczuła rano zapachu świeżo zmielonej kawy ani wypieczonych dopiero co croissantów. Matkę zastawała w obojętnej co do niej minie, a ojca już dawno nie było. Wyjechał w delegację trzy tygodnie temu; poszczęściło mu się, nie wysłuchiwał przynajmniej naprzemiennych krzyków to Victorii, to Lary.
Późnym popołudniem spotykali się w kawiarni za rogiem, pijając jak to mieli w zwyczaju gorącą czekoladę, którą za każdym razem stawiał Diego. Tym razem chciała zrobić wyjątek od reguły, wyciągając pospiesznie portfel z kieszeni spodenek.
- Ja zapłacę - wyprzedziła chłopaka wyjmując banknoty. Kelnerka odstawiła tacę na stolik i odeszła zadowolona zostawiając dwójkę przyjaciół samych. Spojrzał na nią spod byka i upił łyk wstrętnie gorącego jeszcze napoju.
- Nie powinnaś - sapnął, odstawiając kubek z powrotem. - Mogłem cię powstrzymać.
- Niczego nie mogłeś, daj już spokój, dobra? - Mruknęła pod nosem. Naburmuszenie spowodowane było półgodzinną wymianą niezbyt przyjemnych zdań ze swoją matką. Wzruszyła ramionami, zamykając powoli powieki. Czuła, jak coraz bardziej są ociężałe i napuchnięte. Aż wreszcie wydostała się spod nich pierwsza łza, taka znikąd, nie wyrażająca żadnych uczuć. Po raz pierwszy widział ją tak... Obojętną? Oschłą? Nie umiał znaleźć odpowiedniego określenia. Niechętnie pozwoliła mu trzymać swoją dłoń, którą do niej wyciągnął. Ścisnął ją mocno i głośno westchnął.
- Dzieje się coś złego, widzę to po tobie. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć...
Wstała od stolika i podziękowała wychodząc nagle z kawiarni. Nie wahał się ani chwili dłużej, wybiegł za nią i dopadł, gdy ta przechodziła przez ulicę. Nie kontrolując swoich czynów wpadła mu w ramiona, nie wybuchła tym razem płaczem. Twardo i przekornie wmawiała sobie, że pozostanie silna.
- On prawdopodobnie będzie potrzebował operacji. Przeze mnie, rozumiesz? I pomyśleć, że byłam tak niedojrzałą siostrą. Po co brałam go na ten cholerny tor? Mógł zostać w domu. Miałabym spokój. Victoria nie może słuchać tłumaczeń, to nie ma przecież znaczenia. Życie jej syna zostało narażone na niebezpieczeństwo, co tam, że próbowałam go ratować. Też sądzisz, że jestem zła? Nie zasługuję na...
Zamilkła. Przywarł swoje usta do niej nie pozwalając się więcej odezwać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła nagłą ulgę i spokój. Diego sprawił, że zegar stanął darując im tą jedną, ostatnią chwilę wytchnienia.
- Lara, bez względu na to, co się stało, nadal jesteś wspaniałą osobą. Nie wątp w to, nigdy - musnął kciukiem rozgrzanego polika, wcale nie z powodu tego, że było chłodno. To on rozgrzał ją w ostateczności.
Obiecała mu, że nie podda się tak łatwo i sprawi, że rodzice znowu jej zaufają.
Jak każdego wieczora siadali u niej w ogródku na kocu i wtuleni w siebie wpatrywali się w bezchmurne pomarańczowe niebo, za którego horyzontem miało skryć się słońce. Często płatało im figle i wcale nie było go widać, ale nie przejmowali się jego nieobecnością, ciesząc się sobą nawzajem. Dla niego liczyła się tylko ona, najpiękniejsza Ludmiła. Kochał ją za wszystkie wady, piękno jej duszy i - za to, że ona też go kochała. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek zatracał się tak w czyichś oczach. Byli dla siebie i to im wystarczało.
- A pamiętasz jak...
- Pamiętam - westchnęła triumfalnie podnosząc głowę z jego ramienia. - Pamiętam wszystko związane z tobą. Nie dałeś mi wyboru.
Zaśmiał się.
- No wiem, ja to wszystko robiłem specjalnie, żebyś tylko na mnie spojrzała - mrugnął do niej, odwzajemniła uśmiechem. Z pewnych powodów nie chciała cofać się do przeszłości, ale dla Federico zrobiłaby wszystko. Nie sądziła, że wróg stanie się najbliższy jej sercu; bo w sumie tylko on rozumiał ją najlepiej. Wiedział, kiedy dzieje się źle, by móc wkroczyć i pomóc najlepiej jak umie.
- Ty spryciarzu, a ja myślałam, że mnie nienawidzisz - burknęła pod nosem z udawaną złością. Ten tylko przysunął się do niej i ucałował czule w czoło. Oboje teraz zastanawiali się, dlaczego przez tyle czasu ranili się nawzajem. Nie lepiej było na samym początku założyć rozejm? Hm... chyba jednak lepiej, że stało się inaczej.
Elsa zawołała ich na kolację. Ludmiła uciekła z koca zostawiając chłopaka samego. Pobiegł za nią, niestety nie udało mu się jej dogonić. Razem znaleźli się dopiero w kuchni przy stole.
- Dzwoniła twoja mama - wyrwała nagle gospodyni. Blondynka przerwała posiłek odkładając kanapkę na talerz. Z niemrawą miną spojrzała na kobietę i przełykając głośno ślinę spytała nerwowo.
- Coś mówiła...?
- Tak.
- A przyjedzie?
Pokręciła przecząco głową. Tak myślała. Nie ma czasu na oglądanie beznadziejnego szkolnego show, w którym występowała jej jedyna córka. Niestety nie pogodziła się jeszcze z tą myślą. Czuła, jakby mamy nie było i nigdy nie pojawiła się w jej życiu. Federico nie wiedział, jak ma jej pomóc w tej sytuacji. Nie ściągnie kobiety do Buenos Aires. A on sam chciałby dowiedzieć się, czy jego ojciec jeszcze żyje i czy pamięta, że ma syna i żonę...
Żar lał się z nieba. Udało się wyciągnąć go choć na chwilę z domu; Maxi nie mógł patrzeć, jak jego przyjaciel siedzi markotny dniami w domu. Na pół godziny przed spotkaniem jednak zmienił zdanie, rodzice zatrzymali go dłużej na zakupach. Zostawił Federico samego.
A jednak wyszedł. Spacerował parkiem, gdzie według niego była idealna cisza i najlepsze miejsce na upalne popołudnia. Zauważył swoją dziewczynę wraz z jakimś mężczyzną. Pierwszą myślą było to jej tata, jednak po chwili dopiero przypomniał sobie, że wyjechał w delegację. Podszedł bliżej, lecz zbyt blisko. Ujrzeli go.
- Federico... - blondynka niepewnie podeszła do chłopaka ciągnąc za sobą starszego mężczyznę. Zamilkła na chwilę, co wytrąciło go z równowagi. Bał się tego, co usłyszy, gdyż jej ton nie był zbyt rozweselony, a bardziej tajemniczy i cichy. - Poznaj Ronaldo Pasquarelli. Twojego ojca.
To ten Ron?
Tato?
To Ty?
Powiedz, że tak. Szukaliśmy cię szesnaście lat. Ale wreszcie się odnalazłeś i będziesz z nami. Ze mną i mamą, prawda?
Jak małe dziecko, które dostało w swoje dłonie ulubioną zabawkę poczuł coś, czego jeszcze nigdy. Mężczyzna objął go tuląc do siebie. Najpierw powoli i delikatnie bojąc się reakcji chłopca. Jednak z kolejnymi chwilami coraz mocniej. Federico poczuł gorące łzy spływające po polikach. Nie wiedział, czy to dzieje się naprawdę, czy to on, ale w duszy miał ogromną nadzieję, że to wszystko stało się prawdą.
- Ron Pasquarelli, narzeczony Emmy Gardias, prawdopodobnie twój ojciec. To ja. Wybacz mi, Federico, że czekałeś na mnie tyle lat. Sam się za to obwiniam. Mój największy błąd w życiu. Czy... czy wy oboje mi wybaczycie?
Zadrżały dłonie, zadrżał cały on. Nie potrafiąc się wysłowić po chwili dopiero dał mu odpowiedź.
- Chyba tak... - zaczął nieśmiale - tato.
Przemógł się. W planach miał jeszcze podziękowanie Ludmile, bo gdyby nie ona prawdopodobnie nigdy nie poznaliby się, a rodzina wciąż byłaby niepełna.
Wrócili oboje do domu. Zaprowadził Rona na piętro, do sypialni, gdzie siedziała jego mama. Ujrzawszy go bez słowa podniosła się z łóżka i niepewnym krokiem podeszła do mężczyzny. Dotknęła jego twarzy; muskała kciukiem każdą drobną część skóry, jakby sprawdzała, czy jest prawdziwy. To była rzeczywistość. Poczuli oboje, jak serce przyspiesza, a oddech staje się nierównomierny. Mijały sekundy, a oni z każdą chwilą zbliżali się do siebie coraz bardziej. Aż wreszcie położyła rękę na jego sercu i spojrzała w jego oczy przepełnione bólem.
- To ty... - wypowiedziała jak zaklęta poprzednie słowa z myśli syna i przytuliła Rona z całych sił. Teraz, gdy rodzina była kompletna, wszystko stało się łatwiejsze.
Siostry Perdido nigdy nie mogły dojść do porozumienia. Między nimi nigdy nie zagościło słowo kompromis czy chociażby przepraszam wypowiedziane z ust którejkolwiek z nich. Na pieńku miały ze sobą od wielu długich lat, a wszystko zaczęło się z jednego prostego powodu, który wszystkim pewnie jest znany. Natalia zawsze musiała być tą lepszą, a przynajmniej w oczach Leny.
I pewnego dnia stało się coś, o co nigdy czarnowłosa nie podejrzewałaby siostry. W ostatni dzień szkoły usłyszała najszczersze przeprosiny. Z początku zdumiała się, lecz uwierzyła w te słowa. Nigdy jeszcze Lena nie była tak pokorna. Obie nauczyły się, że razem mogą zdziałać więcej, bo przecież istnieje jakaś siostrzana siła, czy coś tam.
- Wydaje mi się, że powinnaś przeprosić kogoś jeszcze... - przewróciła oczami, a Lena obróciła się. Za nią stał Maxi, który czekał na kilka słów wyjaśnienia. Ze wstydem przyznała mu rację.
- Ciebie też przepraszam. Nie chciałam zniszczyć Natalki, jest mi bardzo głupio, nie powinnam w ogóle ingerować się w wasze sprawy. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, na pewno nie popełniłabym tego błędu. Źle mi z tym, okej? - wzruszyła ramionami. - To byłoby na tyle. Życzę powodzenia na występie.
- Czekaj - zatrzymał ją chłopak. - Dziękujemy oboje za szczerość.
Uśmiechnęła się i wyszła. Zostali sami. Naty niepewnie uśmiechnęła się do Maxiego, on zrobił to samo. Chwycił ją za rękę i mocno ścisnął. Nie czuła się już samotna, było dobrze, nawet bardzo. Bo był on, kochający ją najmocniej na świecie, był rozejm między siostrami, był występ kończący rok, było... idealnie.
- Kocham cię, wiesz?
- Ja też ciebie kocham, najmocniej na świecie - mruknęła mu do ucha pozostawiając delikatny ślad ze szminki na poliku chłopaka.
Ten dzień był jednym z trudniejszych w jej życiu. Musiała podjąć decyzję, czy wybaczyć komuś, kto zrujnował wszystko. Absurdem jest to, że mimo popełnionego błędu wciąż go kochała i nie umiała przestać. Ale przypomniała sobie jego list. Obiecał, że jej nie zostawi. Jak byli mali też tak mówił. Nie widzieli się siedem lat, a jednak dotrzymał słowa. Później też się nią opiekował, był i czuwał. Pamiętała, jak kiedyś palnęła coś o kwiatkach. Przyniósł jej bukiet, a ona powiedziała swojej mamie, że ma narzeczonego. W końcu bukiet zerwanych na łące mleczy zobowiązuje, nie? Zaśmiała się w duchu z całego zdarzenia, które teraz wydawało się bardzo abstrakcyjne. Dzieci jednak mają łatwiej.
- Z czego chichoczesz?
León. Przyszedł i stał obok niej. W tej chwili zatraciła się zupełnie nie wiedząc, co robić. Nie było już odwrotu, on nie odejdzie, on tak łatwo nie odpuści. Jedynym pocieszeniem było to, że widziała, jak mu na niej zależy.
- Przemyślałam to sobie. Chcę, byśmy zachowywali się jak dorośli i podejmowali decyzje mądrze - powiedziała dyplomatycznie. Cmoknęła głośno pozostawiając go w nieświadomości, czego może się spodziewać.
- Nie rozumiem - wzruszył ramionami zdezorientowany. Violetta nie chciała bawić się w chowanego skrywając swoje uczucia.
- Kocham cię, rozumiesz czy nie?
Niemalże krzyknęła. Wierzył w te słowa, nawet bardziej, niż powinien. Czekał na nie tyle czasu, aż wreszcie to powiedziała. Jednak pytanie, czy wybaczyła mu największy błąd, jaki popełnił wciąż pozostało bez odpowiedzi. Podszedł bliżej próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy, lecz uciekała. Bała się, że odkryje jej prawdziwe uczucia, a nie chciała wyjść na niepohamowaną rozpłakaną kretynkę.
- Czy to znaczy, że mi wybaczasz wszystkie złe przewinienia? Błagam, powiedz, że tak.
- To znaczy, że jestem w stanie dać ci drugą szansę, bo nie umiem żyć bez twojej obecności.
Udało się. Zakończyli wojnę, wygrali oboje. Odzyskali coś, czego brakowało im tyle lat. Siebie i własne wspomnienia. Będąc coraz bliżej siebie, z każdą chwilą rozumieli, że osobno niczego nie osiągną. Razem byli w stanie dotknąć gwiazd i pokazać, że jeśli tylko się chce można spełnić marzenia.
Nie zauważyła, gdy zetknęli się ustami w pierwszym jak dotąd pocałunku. Głuche wołanie o pomoc ustąpiło już wcześniej, jednak dopiero teraz się o tym przekonali. Muskał delikatnie jej wargi błagając w duszy, by nie uciekła. Została. Zarzuciła niepewnie dłonie na szyję Leóna. Przejechał powoli ręką po ramieniu dziewczyny; pozostawiając przyjemny dreszczyk. I kiedy w końcu wybiła godzina szesnasta oderwali się od siebie i spojrzeli w oczy. Tym razem nie błądziły ślepo po pomieszczeniu, tkwiły w marzeniach tej drugiej osoby. Pomyślała, że dobrze zrobiła dając mu szansę. Czasami warto zaryzykować, odważyć się na krok do przodu bez zastanawiania się i bania o konsekwencje. Wszystko kiedyś ułoży się samo, w najodpowiedniejszym momencie życia.
- Kocham cię, tak mocno, tęskniłam przez te wszystkie lata. Wiesz...?
Przez kolejne dni unikał rodziców. Traktował ich jak widmo, co skutkowało tym samym z ich strony. Nie miał pojęcia, jak źle robi, jednak myślał, że to pomoże mu jakoś powiedzieć im prawdę. Złudne marzenie. Nie dopytywali się, gdzie Marco wymyka się rankiem, a wraca późnym popołudniem, byli zbyt pochłonięci pracą. Mimo to kochał ojca i matkę bardzo mocno, bez znaczenia, czy zajmowali się nim cały czas, czy prawie wcale.
Ale tamtego dnia musiał zmierzyć się z prawdą. Stanąć oko w oko z przeznaczeniem i pokazać, że sam potrafi osiągnąć to, co dla jego rodziców było niemożliwe.
Francesca cały czas wspierała chłopaka. Wiedziała, że sam nie poradzi sobie z problemem, a tylko jej pomoc mogła coś dać. Ufał jej, jak nikomu innemu i to chyba utwierdziło ją tylko w przekonaniu, że Marco jej się spodobał. Dobra, spodobał na początku, teraz naprawdę się zakochała. Wydawało się jej to zbyt absurdalne, ale... czuła coś do niego. Zresztą on do niej też.
- Wszystko jest możliwe, jeśli tylko chcesz. Zobaczysz, wyjdziesz na scenę i pokażesz im, co dla ciebie najbardziej liczy się w życiu, dobrze? - dodała mu trochę otuchy. Chociaż nie wierzył, że cokolwiek to zdziała, oni nie są tacy wyrozumiali. Nigdy chyba nie byli.
- Dziękuję, Fran, ale ojciec nie zrozumie. Ja gram w kosza, nie śpiewam.
- Dzisiaj występujesz. Musisz to zrobić, dla siebie, nie dla nich. To ty jesteś dziś gwiazdą. Muszą zrozumieć... bo jeżeli nie sama z nimi porozmawiam.
- Tylko pogorszysz sprawę. Nie ingeruj się w to, okej? Poradzę sobie sam.
- Jak chcesz.
Chyba trochę przegiął.
- Przepraszam, Francesco. Jestem zdenerwowany, tylko tyle.
Zerknął zza kurtyny. Właśnie wchodzili do sali zasiadając wygodnie w fotelach. Drugi rząd, siódme i ósme miejsce.
Show uważane za rozpoczęte.
Będzie happy end?
Nie odzywał się przez ostatni tydzień, jakby w ogóle go nie było. Zwątpiła, czy cokolwiek jeszcze dla niego znaczy i czy kiedykolwiek tak było. Kolejny raz została sama. Po śmierci mamy nie było tak samo. Czasami tęskniła bardziej, czasem mniej, ale nadal ją kochała. Wolała być z nią, ale dała sobie szansę; przecież w końcu musi być lepiej. Obiecał jej to, mówił, że nigdy nie opuści, że niedługo zamieszka u niego, a problemy znikną od ręki.
W dniu, jednym z ważniejszych w jej życiu nie przyszedł i nie towarzyszył. Porzucił jak szmacianą lalkę bez uczuć, bo przecież zajmie się nią ktoś inny. Ewentualnie zgnije w samotności. Camila, nie myśl tak, skarciła samą siebie w myślach. I kiedy już chciała odejść poczuła pod dłonią niedużą kartkę papieru kującą delikatnie w palce. Chwyciła ją i otworzyła. Przed oczami miała całą stronę zapisaną pismem Sebastiana, rozpoznała od razu. Bez chwili zastanowienia zaczęła zagłębiać się w tekście.
A dlaczego tęsknimy? Przecież mamy wszystko. Niczego nam nie brakuje.
Na pewno część z was pamięta, jak w dzieciństwie radowało się z drewnianych klocków. Były kolorowe, jak dziecięcy uśmiech, który czarował wszystkich dorosłych chcących cofnąć się w czasie. Małe dłonie niepewnie chwytały zabawkę próbując stworzyć coś z niczego. I na samym końcu słychać było tylko donośny śmiech, po którym można było stwierdzić, że wieża została zbudowana.
Jednak wystarczyła tylko sekunda, by dziecięce marzenia obrócić w proch.
I co wtedy? Z nami jest tak samo. Długo planujemy, próbujemy spełniać marzenia, aż nagle wszystkie dotąd zgromadzone nadzieje i wizje zostają zniszczone. Tak, jak ta wieża.
W ciągu życia wypowiadamy miliony słów, które w kilka sekund potrafią wiele naprawić, lub wręcz przeciwnie - niszczą wszystko.
Ale czasem warto ryzykować.
Minęły trzy miesiące. Dla każdego były one równie ciężkie, myśl o nadchodzącym wielkimi krokami zakończeniu roku nie polepszał sytuacji. Walcząc o nowo nadchodzący dzień, o sprawiedliwość wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej. Nie potrafili przekroczyć bariery strachu, przełamać się i odfrunąć. Byliby wolni, ale najwyraźniej to nie był ten moment. Chcieli udowodnić sobie, że potrafią samodzielnie wybrnąć z opresji i nie uciekać od odpowiedzialności. To pokazałoby tylko, że są zbyt dziecinni, by poradzić sobie w przyszłości.
Pomagał jej za każdym razem, gdy tylko potrzebowała jego pomocy. Juan doszedł już do siebie, znowu biegał za piłką po boisku (a przynajmniej próbował), ale... to nie oznaczało jeszcze, że rodzice wybaczyli Larze.
Codziennie budziła się z myślą, że wstanie i będzie jak zawsze. Przez ostatnie sześćdziesiąt dwa dni nie poczuła rano zapachu świeżo zmielonej kawy ani wypieczonych dopiero co croissantów. Matkę zastawała w obojętnej co do niej minie, a ojca już dawno nie było. Wyjechał w delegację trzy tygodnie temu; poszczęściło mu się, nie wysłuchiwał przynajmniej naprzemiennych krzyków to Victorii, to Lary.
Późnym popołudniem spotykali się w kawiarni za rogiem, pijając jak to mieli w zwyczaju gorącą czekoladę, którą za każdym razem stawiał Diego. Tym razem chciała zrobić wyjątek od reguły, wyciągając pospiesznie portfel z kieszeni spodenek.
- Ja zapłacę - wyprzedziła chłopaka wyjmując banknoty. Kelnerka odstawiła tacę na stolik i odeszła zadowolona zostawiając dwójkę przyjaciół samych. Spojrzał na nią spod byka i upił łyk wstrętnie gorącego jeszcze napoju.
- Nie powinnaś - sapnął, odstawiając kubek z powrotem. - Mogłem cię powstrzymać.
- Niczego nie mogłeś, daj już spokój, dobra? - Mruknęła pod nosem. Naburmuszenie spowodowane było półgodzinną wymianą niezbyt przyjemnych zdań ze swoją matką. Wzruszyła ramionami, zamykając powoli powieki. Czuła, jak coraz bardziej są ociężałe i napuchnięte. Aż wreszcie wydostała się spod nich pierwsza łza, taka znikąd, nie wyrażająca żadnych uczuć. Po raz pierwszy widział ją tak... Obojętną? Oschłą? Nie umiał znaleźć odpowiedniego określenia. Niechętnie pozwoliła mu trzymać swoją dłoń, którą do niej wyciągnął. Ścisnął ją mocno i głośno westchnął.
- Dzieje się coś złego, widzę to po tobie. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć...
Wstała od stolika i podziękowała wychodząc nagle z kawiarni. Nie wahał się ani chwili dłużej, wybiegł za nią i dopadł, gdy ta przechodziła przez ulicę. Nie kontrolując swoich czynów wpadła mu w ramiona, nie wybuchła tym razem płaczem. Twardo i przekornie wmawiała sobie, że pozostanie silna.
- On prawdopodobnie będzie potrzebował operacji. Przeze mnie, rozumiesz? I pomyśleć, że byłam tak niedojrzałą siostrą. Po co brałam go na ten cholerny tor? Mógł zostać w domu. Miałabym spokój. Victoria nie może słuchać tłumaczeń, to nie ma przecież znaczenia. Życie jej syna zostało narażone na niebezpieczeństwo, co tam, że próbowałam go ratować. Też sądzisz, że jestem zła? Nie zasługuję na...
Zamilkła. Przywarł swoje usta do niej nie pozwalając się więcej odezwać. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła nagłą ulgę i spokój. Diego sprawił, że zegar stanął darując im tą jedną, ostatnią chwilę wytchnienia.
- Lara, bez względu na to, co się stało, nadal jesteś wspaniałą osobą. Nie wątp w to, nigdy - musnął kciukiem rozgrzanego polika, wcale nie z powodu tego, że było chłodno. To on rozgrzał ją w ostateczności.
Obiecała mu, że nie podda się tak łatwo i sprawi, że rodzice znowu jej zaufają.
Jak każdego wieczora siadali u niej w ogródku na kocu i wtuleni w siebie wpatrywali się w bezchmurne pomarańczowe niebo, za którego horyzontem miało skryć się słońce. Często płatało im figle i wcale nie było go widać, ale nie przejmowali się jego nieobecnością, ciesząc się sobą nawzajem. Dla niego liczyła się tylko ona, najpiękniejsza Ludmiła. Kochał ją za wszystkie wady, piękno jej duszy i - za to, że ona też go kochała. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek zatracał się tak w czyichś oczach. Byli dla siebie i to im wystarczało.
- A pamiętasz jak...
- Pamiętam - westchnęła triumfalnie podnosząc głowę z jego ramienia. - Pamiętam wszystko związane z tobą. Nie dałeś mi wyboru.
Zaśmiał się.
- No wiem, ja to wszystko robiłem specjalnie, żebyś tylko na mnie spojrzała - mrugnął do niej, odwzajemniła uśmiechem. Z pewnych powodów nie chciała cofać się do przeszłości, ale dla Federico zrobiłaby wszystko. Nie sądziła, że wróg stanie się najbliższy jej sercu; bo w sumie tylko on rozumiał ją najlepiej. Wiedział, kiedy dzieje się źle, by móc wkroczyć i pomóc najlepiej jak umie.
- Ty spryciarzu, a ja myślałam, że mnie nienawidzisz - burknęła pod nosem z udawaną złością. Ten tylko przysunął się do niej i ucałował czule w czoło. Oboje teraz zastanawiali się, dlaczego przez tyle czasu ranili się nawzajem. Nie lepiej było na samym początku założyć rozejm? Hm... chyba jednak lepiej, że stało się inaczej.
Elsa zawołała ich na kolację. Ludmiła uciekła z koca zostawiając chłopaka samego. Pobiegł za nią, niestety nie udało mu się jej dogonić. Razem znaleźli się dopiero w kuchni przy stole.
- Dzwoniła twoja mama - wyrwała nagle gospodyni. Blondynka przerwała posiłek odkładając kanapkę na talerz. Z niemrawą miną spojrzała na kobietę i przełykając głośno ślinę spytała nerwowo.
- Coś mówiła...?
- Tak.
- A przyjedzie?
Pokręciła przecząco głową. Tak myślała. Nie ma czasu na oglądanie beznadziejnego szkolnego show, w którym występowała jej jedyna córka. Niestety nie pogodziła się jeszcze z tą myślą. Czuła, jakby mamy nie było i nigdy nie pojawiła się w jej życiu. Federico nie wiedział, jak ma jej pomóc w tej sytuacji. Nie ściągnie kobiety do Buenos Aires. A on sam chciałby dowiedzieć się, czy jego ojciec jeszcze żyje i czy pamięta, że ma syna i żonę...
Żar lał się z nieba. Udało się wyciągnąć go choć na chwilę z domu; Maxi nie mógł patrzeć, jak jego przyjaciel siedzi markotny dniami w domu. Na pół godziny przed spotkaniem jednak zmienił zdanie, rodzice zatrzymali go dłużej na zakupach. Zostawił Federico samego.
A jednak wyszedł. Spacerował parkiem, gdzie według niego była idealna cisza i najlepsze miejsce na upalne popołudnia. Zauważył swoją dziewczynę wraz z jakimś mężczyzną. Pierwszą myślą było to jej tata, jednak po chwili dopiero przypomniał sobie, że wyjechał w delegację. Podszedł bliżej, lecz zbyt blisko. Ujrzeli go.
- Federico... - blondynka niepewnie podeszła do chłopaka ciągnąc za sobą starszego mężczyznę. Zamilkła na chwilę, co wytrąciło go z równowagi. Bał się tego, co usłyszy, gdyż jej ton nie był zbyt rozweselony, a bardziej tajemniczy i cichy. - Poznaj Ronaldo Pasquarelli. Twojego ojca.
To ten Ron?
Tato?
To Ty?
Powiedz, że tak. Szukaliśmy cię szesnaście lat. Ale wreszcie się odnalazłeś i będziesz z nami. Ze mną i mamą, prawda?
Jak małe dziecko, które dostało w swoje dłonie ulubioną zabawkę poczuł coś, czego jeszcze nigdy. Mężczyzna objął go tuląc do siebie. Najpierw powoli i delikatnie bojąc się reakcji chłopca. Jednak z kolejnymi chwilami coraz mocniej. Federico poczuł gorące łzy spływające po polikach. Nie wiedział, czy to dzieje się naprawdę, czy to on, ale w duszy miał ogromną nadzieję, że to wszystko stało się prawdą.
- Ron Pasquarelli, narzeczony Emmy Gardias, prawdopodobnie twój ojciec. To ja. Wybacz mi, Federico, że czekałeś na mnie tyle lat. Sam się za to obwiniam. Mój największy błąd w życiu. Czy... czy wy oboje mi wybaczycie?
Zadrżały dłonie, zadrżał cały on. Nie potrafiąc się wysłowić po chwili dopiero dał mu odpowiedź.
- Chyba tak... - zaczął nieśmiale - tato.
Przemógł się. W planach miał jeszcze podziękowanie Ludmile, bo gdyby nie ona prawdopodobnie nigdy nie poznaliby się, a rodzina wciąż byłaby niepełna.
Wrócili oboje do domu. Zaprowadził Rona na piętro, do sypialni, gdzie siedziała jego mama. Ujrzawszy go bez słowa podniosła się z łóżka i niepewnym krokiem podeszła do mężczyzny. Dotknęła jego twarzy; muskała kciukiem każdą drobną część skóry, jakby sprawdzała, czy jest prawdziwy. To była rzeczywistość. Poczuli oboje, jak serce przyspiesza, a oddech staje się nierównomierny. Mijały sekundy, a oni z każdą chwilą zbliżali się do siebie coraz bardziej. Aż wreszcie położyła rękę na jego sercu i spojrzała w jego oczy przepełnione bólem.
- To ty... - wypowiedziała jak zaklęta poprzednie słowa z myśli syna i przytuliła Rona z całych sił. Teraz, gdy rodzina była kompletna, wszystko stało się łatwiejsze.
Siostry Perdido nigdy nie mogły dojść do porozumienia. Między nimi nigdy nie zagościło słowo kompromis czy chociażby przepraszam wypowiedziane z ust którejkolwiek z nich. Na pieńku miały ze sobą od wielu długich lat, a wszystko zaczęło się z jednego prostego powodu, który wszystkim pewnie jest znany. Natalia zawsze musiała być tą lepszą, a przynajmniej w oczach Leny.
I pewnego dnia stało się coś, o co nigdy czarnowłosa nie podejrzewałaby siostry. W ostatni dzień szkoły usłyszała najszczersze przeprosiny. Z początku zdumiała się, lecz uwierzyła w te słowa. Nigdy jeszcze Lena nie była tak pokorna. Obie nauczyły się, że razem mogą zdziałać więcej, bo przecież istnieje jakaś siostrzana siła, czy coś tam.
- Wydaje mi się, że powinnaś przeprosić kogoś jeszcze... - przewróciła oczami, a Lena obróciła się. Za nią stał Maxi, który czekał na kilka słów wyjaśnienia. Ze wstydem przyznała mu rację.
- Ciebie też przepraszam. Nie chciałam zniszczyć Natalki, jest mi bardzo głupio, nie powinnam w ogóle ingerować się w wasze sprawy. Gdybym tylko mogła cofnąć czas, na pewno nie popełniłabym tego błędu. Źle mi z tym, okej? - wzruszyła ramionami. - To byłoby na tyle. Życzę powodzenia na występie.
- Czekaj - zatrzymał ją chłopak. - Dziękujemy oboje za szczerość.
Uśmiechnęła się i wyszła. Zostali sami. Naty niepewnie uśmiechnęła się do Maxiego, on zrobił to samo. Chwycił ją za rękę i mocno ścisnął. Nie czuła się już samotna, było dobrze, nawet bardzo. Bo był on, kochający ją najmocniej na świecie, był rozejm między siostrami, był występ kończący rok, było... idealnie.
- Kocham cię, wiesz?
- Ja też ciebie kocham, najmocniej na świecie - mruknęła mu do ucha pozostawiając delikatny ślad ze szminki na poliku chłopaka.
Ten dzień był jednym z trudniejszych w jej życiu. Musiała podjąć decyzję, czy wybaczyć komuś, kto zrujnował wszystko. Absurdem jest to, że mimo popełnionego błędu wciąż go kochała i nie umiała przestać. Ale przypomniała sobie jego list. Obiecał, że jej nie zostawi. Jak byli mali też tak mówił. Nie widzieli się siedem lat, a jednak dotrzymał słowa. Później też się nią opiekował, był i czuwał. Pamiętała, jak kiedyś palnęła coś o kwiatkach. Przyniósł jej bukiet, a ona powiedziała swojej mamie, że ma narzeczonego. W końcu bukiet zerwanych na łące mleczy zobowiązuje, nie? Zaśmiała się w duchu z całego zdarzenia, które teraz wydawało się bardzo abstrakcyjne. Dzieci jednak mają łatwiej.
- Z czego chichoczesz?
León. Przyszedł i stał obok niej. W tej chwili zatraciła się zupełnie nie wiedząc, co robić. Nie było już odwrotu, on nie odejdzie, on tak łatwo nie odpuści. Jedynym pocieszeniem było to, że widziała, jak mu na niej zależy.
- Przemyślałam to sobie. Chcę, byśmy zachowywali się jak dorośli i podejmowali decyzje mądrze - powiedziała dyplomatycznie. Cmoknęła głośno pozostawiając go w nieświadomości, czego może się spodziewać.
- Nie rozumiem - wzruszył ramionami zdezorientowany. Violetta nie chciała bawić się w chowanego skrywając swoje uczucia.
- Kocham cię, rozumiesz czy nie?
Niemalże krzyknęła. Wierzył w te słowa, nawet bardziej, niż powinien. Czekał na nie tyle czasu, aż wreszcie to powiedziała. Jednak pytanie, czy wybaczyła mu największy błąd, jaki popełnił wciąż pozostało bez odpowiedzi. Podszedł bliżej próbując nawiązać z nią kontakt wzrokowy, lecz uciekała. Bała się, że odkryje jej prawdziwe uczucia, a nie chciała wyjść na niepohamowaną rozpłakaną kretynkę.
- Czy to znaczy, że mi wybaczasz wszystkie złe przewinienia? Błagam, powiedz, że tak.
- To znaczy, że jestem w stanie dać ci drugą szansę, bo nie umiem żyć bez twojej obecności.
Udało się. Zakończyli wojnę, wygrali oboje. Odzyskali coś, czego brakowało im tyle lat. Siebie i własne wspomnienia. Będąc coraz bliżej siebie, z każdą chwilą rozumieli, że osobno niczego nie osiągną. Razem byli w stanie dotknąć gwiazd i pokazać, że jeśli tylko się chce można spełnić marzenia.
Nie zauważyła, gdy zetknęli się ustami w pierwszym jak dotąd pocałunku. Głuche wołanie o pomoc ustąpiło już wcześniej, jednak dopiero teraz się o tym przekonali. Muskał delikatnie jej wargi błagając w duszy, by nie uciekła. Została. Zarzuciła niepewnie dłonie na szyję Leóna. Przejechał powoli ręką po ramieniu dziewczyny; pozostawiając przyjemny dreszczyk. I kiedy w końcu wybiła godzina szesnasta oderwali się od siebie i spojrzeli w oczy. Tym razem nie błądziły ślepo po pomieszczeniu, tkwiły w marzeniach tej drugiej osoby. Pomyślała, że dobrze zrobiła dając mu szansę. Czasami warto zaryzykować, odważyć się na krok do przodu bez zastanawiania się i bania o konsekwencje. Wszystko kiedyś ułoży się samo, w najodpowiedniejszym momencie życia.
- Kocham cię, tak mocno, tęskniłam przez te wszystkie lata. Wiesz...?
Przez kolejne dni unikał rodziców. Traktował ich jak widmo, co skutkowało tym samym z ich strony. Nie miał pojęcia, jak źle robi, jednak myślał, że to pomoże mu jakoś powiedzieć im prawdę. Złudne marzenie. Nie dopytywali się, gdzie Marco wymyka się rankiem, a wraca późnym popołudniem, byli zbyt pochłonięci pracą. Mimo to kochał ojca i matkę bardzo mocno, bez znaczenia, czy zajmowali się nim cały czas, czy prawie wcale.
Ale tamtego dnia musiał zmierzyć się z prawdą. Stanąć oko w oko z przeznaczeniem i pokazać, że sam potrafi osiągnąć to, co dla jego rodziców było niemożliwe.
Francesca cały czas wspierała chłopaka. Wiedziała, że sam nie poradzi sobie z problemem, a tylko jej pomoc mogła coś dać. Ufał jej, jak nikomu innemu i to chyba utwierdziło ją tylko w przekonaniu, że Marco jej się spodobał. Dobra, spodobał na początku, teraz naprawdę się zakochała. Wydawało się jej to zbyt absurdalne, ale... czuła coś do niego. Zresztą on do niej też.
- Wszystko jest możliwe, jeśli tylko chcesz. Zobaczysz, wyjdziesz na scenę i pokażesz im, co dla ciebie najbardziej liczy się w życiu, dobrze? - dodała mu trochę otuchy. Chociaż nie wierzył, że cokolwiek to zdziała, oni nie są tacy wyrozumiali. Nigdy chyba nie byli.
- Dziękuję, Fran, ale ojciec nie zrozumie. Ja gram w kosza, nie śpiewam.
- Dzisiaj występujesz. Musisz to zrobić, dla siebie, nie dla nich. To ty jesteś dziś gwiazdą. Muszą zrozumieć... bo jeżeli nie sama z nimi porozmawiam.
- Tylko pogorszysz sprawę. Nie ingeruj się w to, okej? Poradzę sobie sam.
- Jak chcesz.
Chyba trochę przegiął.
- Przepraszam, Francesco. Jestem zdenerwowany, tylko tyle.
Zerknął zza kurtyny. Właśnie wchodzili do sali zasiadając wygodnie w fotelach. Drugi rząd, siódme i ósme miejsce.
Show uważane za rozpoczęte.
Będzie happy end?
Nie odzywał się przez ostatni tydzień, jakby w ogóle go nie było. Zwątpiła, czy cokolwiek jeszcze dla niego znaczy i czy kiedykolwiek tak było. Kolejny raz została sama. Po śmierci mamy nie było tak samo. Czasami tęskniła bardziej, czasem mniej, ale nadal ją kochała. Wolała być z nią, ale dała sobie szansę; przecież w końcu musi być lepiej. Obiecał jej to, mówił, że nigdy nie opuści, że niedługo zamieszka u niego, a problemy znikną od ręki.
W dniu, jednym z ważniejszych w jej życiu nie przyszedł i nie towarzyszył. Porzucił jak szmacianą lalkę bez uczuć, bo przecież zajmie się nią ktoś inny. Ewentualnie zgnije w samotności. Camila, nie myśl tak, skarciła samą siebie w myślach. I kiedy już chciała odejść poczuła pod dłonią niedużą kartkę papieru kującą delikatnie w palce. Chwyciła ją i otworzyła. Przed oczami miała całą stronę zapisaną pismem Sebastiana, rozpoznała od razu. Bez chwili zastanowienia zaczęła zagłębiać się w tekście.
"Droga Camilo!
Wiem, zawaliłem. Nie odzywałem się. Wyjechaliśmy z ojcem na miesiąc do Chorwacji, tam musimy zająć się barem, który powierzyli nam na okres wakacyjny. Jestem świadomy tego, że możesz nie chcieć utrzymywać ze mną kontaktu. Ale pamiętaj, kocham Cię najmocniej na świecie. Nie rzucam słów na wiatr, dotrzymuję obietnic. Nie zapomniałaś jeszcze?
Kawiarnia jest na razie zamknięta, ale nie martw się o pieniądze, razem z ojcem zostawiliśmy Ci trochę. W kopercie masz całą pensję za miesiąc. I premię również. Może choć trochę Ci wynagrodzę moją nieobecność... A gdy wrócę ta kawiarnia będzie nasza. Zobaczysz, kochanie.
Wybacz, że nie jestem z Tobą na zakończeniu roku. Bardzo chciałem, ale wyszło zupełnie inaczej.
Źle mi z tym, że nie mogę Cię przytulić, poczuć Twojego zapachu, powiedzieć, że jesteś dla mnie najważniejsza.
Ale potrafimy kochać i marzyć, dlatego wszyscy jesteśmy zwycięzcami. Wygrałaś. Dla mnie jesteś zwycięzcą.
Nie zapomnę o Tobie.
Ty nie zapomnij o mnie.
Wiecznie kochający Cię
Sebastian"
Drobne kryształowe łzy powoli spływały po rozgrzanych polikach. Chciała, by był przy niej.
Poczuła, jak ktoś kładzie dłoń na jej ramieniu. Odwróciła się; nikogo za nią nie było.
Ale wiedziała, że to mama. Czuła to.
- Kocham cię mamo... i ciebie Sebastianie też. Kocham was najmocniej.
Była pewna, że te słowa trafią do serc odpowiednich osób.
Nie wyszło.
Przepraszam.
Kompletna masakra.
Co mam powiedzieć? Dziękuję? Żegnajcie? To dla mnie trudniejsze, niż myślicie.
Przez rok i miesiąc byłam z Wami na tym blogu, napisałam dwie historie, obie dokończone, kilka Shotów i... pożegnania nadszedł czas.
Czuję, że to ten moment, kiedy powinnam odsunąć się w cień i dać szansę innym.
Osiągnęłam dużo. Naprawdę, nie spodziewałam się tego, że kiedykolwiek pisanie będzie moją pasją. Że stanie się rutyną i szybko nie zniknie z mojego życia. Że poznam tyle wspaniałych osób i odnajdę w nich prawdziwych przyjaciół.
Dziękuję wszystkim, bardzo. Kocham Was.
Czuję, że specjalne podziękowania należą się również Wam:
Adzie, bo jesteś ze mną już rok, bo nadal ze mną wytrzymujesz, bo mnie kochasz, a ja Ciebie, bo jesteś moim słońcem, moją przyjaciółką i mocno wierzę w to, że niedługo nasze upragnione spotkanie stanie się rzeczywistością.
Marcie, bo jest moją Rypką, bo świruje, bo pisze tak pięknie, jest moim mężem, ciotą, idiotą, Bufonem, bo nalega, żebym z nią pojechała na wakacje z dziewczynami, bo po prostu jest i za to Ci dziękuję. Kocham Cię, miśku <3
Wiktorii, bo ona również jest ze mną długo. Między nami ostatnio nie było najlepiej, ale mimo to była przy mnie i wspierała. Tobie również należą się podziękowania, kochanie.
Martynce, ciołek kolejny, Horhi bogiem, Draco nałogiem, świr mały mój kochany, co mnie cały czas wspierał, co gada jak najęta, ale wcale mnie nie denerwuje, KOCHAM CIĘ :*
Asi, jednej drugiej Germasi, napalonej fanki jego uszu, cioła największego, jakiego tylko znam, dziękuję za te kilka miesięcy, bo tylko prawie trzech, ale już zdążyłam Cię pokochać, kocham nasze rozmowy po dwie godziny i mam nadzieję, że będzie ich więcej.
Kasi, NAJWIĘKSZEMU BUFONOWI, jakiego świat widział, co mnie wiecznie przezywa, ale i tak ją uwielbiam, za nasze rozmowy na skype, bo jesteś taka piękna i żona Diego XD
Marceli, my się też długo znamy, ponad 9 miesięcy, dziękuję Ci za wszystko, za rady, za pomoc, za to, że ze mną byłaś, dziękuję...
Sarze, bo robi takie wspaniałe szablony, bo kocha tak samo jak ja Kurta i jego piękne paczadełka *o*, Maxa, Sama, Alexa i emanuje dobrocią. Tobie również dziękuję.
Dziękuję również z całego serca dziewczynom z JSM, bo bez Was nie byłoby tu mnie. Dajecie mi siłę, pomagacie i inspirujecie. Kocham Was, taka patologiczna rodzinka z nas, hihi <3
Dziękuję za prawie 137 tysięcy wyświetleń, 122 obserwatorów, 1193 komentarze, 128 postów, za to, że mnie wspieraliście i byliście ze mną. Jestem Wam wdzięczna.
Od teraz jestem tylko na JSM.
To chyba tyle, co chciałam powiedzieć...
Gdyby coś mi się przypomniało, edytuję.
Kocham Was.
Scarlett Walker,
Karolina.